[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Co się dzieje? - wymamrotała chuda dziewczyna, która spała skulona na posłaniu obok
kołyski.
Nikt nie odpowiedział na jej pytanie. Will i 01ivia patrzyli na siebie bez słowa w pełnym
napięcia milczeniu. Mężczyzna wstał.
- Witam w naszym skromnym domu, mój lordzie.
Naszym? Will nie miał pojęcia, jak ma to rozumieć. Z drugiego posłania podniosła się
jakaś kobieta. Przysunęła się do mężczyzny, który objął ją opiekuńczo ramieniem.
- Czy jest coś, co możemy dla ciebie zrobić, panie? Will popatrzył na nią bez słowa, a
potem jego spojrzenie wróciło do 01ivii.
Była jak skamieniała. Nie drgnęła nawet, gdy do niej podszedł. Stanął tuż przed nią.
Odchyliła głowę, by spojrzeć mu w oczy, ale nie cofnęła się ani o krok.
Spojrzał na dziecko.
- Czy to twoje dziecko? - spytał zdławionym głosem. Zanim odpowiedziała, z posłania
zerwała się chuda dziewczyna z rozczochranymi włosami.
- Nie, panie. To moje dziecko - wymamrotała, dzwoniąc ze strachu, lub może z zimna,
zębami.
30
Jeśli myślą, że go w ten sposób nabiorą, to są kompletnymi idiotami. Wystarczyło rzucić
okiem na ich wystraszone spojrzenia, by wiedzieć, że kłamią.
Nie zrażona marną jakością swego przedstawienia, dziewczyna nadal usiłowała coś
zmyślać.
- Ja uciekłam od męża. Był dla nas niedobry. Pani 01ivia nam pomogła. Ukryła nas.
Will spojrzał zimno na miłą buzię dziewczyny.
- Doprawdy?
- Przestań, Gean - odezwała się 01ivia.
Will przeniósł spojrzenie z powrotem na 01ivię.
- Co za szlachetność - skomentował zjadliwie. - Porzucić dom i rodzinę, żeby ratować
służącą z dzieckiem. Niezwykłe. .. - uśmiechnął się zimno - i najzupełniej niewiarygodne.
01ivia zamknęła oczy i pokręciła gwałtownie głową.
- Nie złość się na Gean, panie. Ona tylko chciała mi pomóc.
- Widzę, że każda pomoc jest lepsza od mojej.
- Niczego nie rozumiesz, panie.
- Właśnie jest okazja, bym zrozumiał.
- Wiem, że mi nie uwierzysz, ale przyszłam tu właśnie po to, by się zastanowić, i
przemyślawszy całą sprawę, postanowiłam ci wszystko jutro opowiedzieć.
- Co za niezwykła przemiana - zauważył ironicznie. - I jak bardzo na czasie.
- Sam mi poradziłeś, bym poszła za głosem serca. Musiałam przyjść do Stephena, inaczej
nie umiałabym podjąć decyzji.
- Stephen? - Will popatrzył na stojącego obok mężczyznę.
- Nie, panie, jestem John, twój kowal - mężczyzna wydawał się zaskoczony
nieporozumieniem. - A to moja żona, Martha. Nie pamiętasz nas, panie?
Will odetchnął z ulgą. Oczywiście, teraz poznawał oboje. W pierwszej chwili był tak
oszołomiony i wściekły, że nie zwracał uwagi na nic i na nikogo poza 01ivią.
A więc stojący przed nim mężczyzna nie był mężem czy też kochankiem 01ivii. To już
było coś, ale nadal niewiele z tego wszystkiego rozumiał.
- To dziecko ma na imię Stephen - wyjaśniła 01ivia.
- Twój syn?
- Nie, panie. To nie jest moje dziecko. To znaczy - poprawiła się - nie ja je urodziłam. To
mój siostrzeniec.
Ucisk w piersi Willa nieco zelżał, ale gniew jeszcze całkiem nie przeszedł.
- Powiedz mi zatem, moja pani 01ivio, czemu go tutaj ukrywasz? Dlaczego nie chciałaś mi
wszystkiego powiedzieć? Dlaczego, do diabła! - uniósł się Will - nie mówisz prawdy, tylko
się przebierasz, chowasz, kręcisz i kłamiesz, jakbyś popełniła jakąś zbrodnię?
Nim zdążyła odpowiedzieć, z kołyski dobiegł płacz. Stephen się obudził. 01ivia chciała
wziąć malca na ręce, ale Will zastawił jej drogę.
- Nie, moja pani. Najpierw chcę poznać prawdę.
- Proszę, panie, pozwól mi się nim zająć.
- Za chwileczkę. Najpierw powiesz mi prawdę - powtórzył.
Dziecko zaczęło głośniej płakać. Nikt nie odważył się ruszyć z miejsca.
- Ukradłam go - powiedziała szybko 01ivia. - Moja siostra i jej mąż umarli. Opiekę nad
Stephenem powierzono wujowi mego szwagra. Ale on jest ostatnim człowiekiem, któremu
Clare i Kenneth oddaliby synka. On... on jest straszny. Porwałam Stephena i uciekłam.
- Dlaczego uciekłaś do Thalsbury?
Dziecko płakało coraz głośniej. 01ivia złożyła błagalnie ręce.
- Trafiliśmy tu przypadkiem, panie. Przywiózł nas wędrowny handlarz. Kiedy spotkałam
Betheldę i dowiedziałam się, że mogę znalezć na zamku zajęcie, postanowiłam zostać. Nie
miałam sił tak ciągle wędrować.
31
Jej nieszczęśliwa mina sprawiła, że w Willu obudził się instynkt opiekuńczy. Dziecko
krzyczało coraz głośniej. Niech to diabli, w takich warunkach nie potrafił zebrać myśli. Nie
miał pojęcia, czy wierzyć 01ivii, czy potraktować jej słowa jako kolejne łgarstwo. Tak wiele
już słyszał tych jej kłamstw.
Krzyk dziecka stawał się nie do zniesienia. Will odwrócił się i wyjął malca z kołyski.
Uniósł Stephena i oparł sobie na ramieniu. Chłopiec natychmiast ucichł, zadowolony, że
wreszcie ktoś się nim zajął. Lord poczuł ciepły oddech. Jego policzka dotknęła maleńka
rączka.
Odwrócił się z powrotem do 01ivii.
- Czy to prawda, że jesteś z Hycliffu? To co najmniej dwieście mil stąd. Naprawdę
przejechałaś taki kawał drogi?
Nie odpowiedziała. Stała blada, wpatrzona w malca.
- Odpowiedz mi wreszcie, do diabła! - zniecierpliwił się Will. - Dość mam tych kłamstw.
Czy może tak przywykłaś do krętactwa, że już nawet nie potrafisz mówić prawdy?
- Nie! Wszystko powiem, panie! - Nie mógł pojąć, co ją tak przeraziło. - Wszystko
powiem, ale błagam, nie rób Stephenowi krzywdy.
Pomyślała, że gotów jest skrzywdzić to maleństwo!
Prawda wyglądała tak, że Will w ogóle się nie zastanawiał, co robi. Mały płakał, więc po
prostu należało go wziąć na ręce. To było takie oczywiste.
W przeciwieństwie do większości rycerzy, Will nie czuł się niezręcznie w obecności
dzieci. Wychowywał się w kuchni, wśród kobiet i potomstwa. Nieraz opiekował się
szkrabami mniejszymi od siebie i nie widział w tym niczego dziwnego. Nawet gdy został
panem Thalsbury, nic się nie zmieniło. Dzieci były zabawne, lubił z nimi rozmawiać. Gdy
dokądś jechał, często brał maluchy na siodło.
01ivia nie miała o tym pojęcia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl