[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A jakie są dobre powody, gdy w grę wchodzi aranżowane
małżeństwo? Skoro nie chodzi o miłość, to czemużby nie o pieniądze?
Włosy stanęły mi dęba.
- A honor? Poczucie obowiązku?
Adam spojrzał na mnie i zmrużył oczy od słońca.
- Może kiedyś, ale czasy się zmieniły.
Potarłam ręce, jakbym chciała strząsnąć brudny osad, który mi
pozostał po tych słowach.
- Na dobrą sprawę Naznaczeni mogliby więc też mieć takie fundusze.
Na pewno należy wam się to, co narzeczonemu Nosicielki Znaku, o ile
nie więcej.
- No i mamy.
- Macie fundusze?
- Zakon zapewnia nam bezpieczeństwo finansowe, ale nie korzystamy
z tych środków.
- Co? - Popatrzyłam na niego zaskoczona. - Chcesz powiedzieć, że
macie góry kasy, ale ich nie używacie?
- Wiesz, co Fionn sądzi na temat Zakonu. Nie chce od nich niczego.
Nigdy nie przyjął żadnych pieniędzy. A my nie mieliśmy dostępu do
naszych kont, póki nie skończyliśmy osiemnastu lat.
- Ale teraz już jesteście pełnoletni. Moglibyście wydać te pieniądze,
na co tylko chcecie!
- Ale nie wydajemy z szacunku dla Fionna i dlatego, że ich nie
potrzebujemy On się nami opiekuje.
- I ja też mam takie konto?
- Pewnie tak.
- Chcesz mi powiedzieć, że jestem bogata?! - Aż przystanęłam ze
zdumienia.
Gdy Adam zorientował się, że już nie idę przy nim, odwrócił się i
wziął głęboki oddech, jakby tracił cierpliwość.
- Teoretycznie będziesz, kiedy skończysz osiemnaście lat. - Na jego
ustach zaigrał kpiący uśmiech. - Ale do tego czasu jesteś biedna jak mysz
kościelna.
-1 nigdy ci nie przyszło do głowy, żeby mi o tym choć wspomnieć?
- Nie. Mówię ci przecież, że w ogóle nie myślę o tej kasie. Gdzieś tam
sobie po prostu jest. My szanujemy decyzję Fionna.
- Pomyśl tylko, co byś mógł zrobić. Adam zmrużył oczy.
- Megan, Zakon to paskudna organizacja, a jego historia to wieki
korupcji, zdrad i walki o władzę. Cokolwiek od nich przyjmiesz, musisz
za to słono zapłacić. Nie daj się zwieść Zakonowi. Nie jesteśmy przy nich
bezpieczni. Ani przez chwilę.
Jego słowa huczały mi w głowie przez całą drogę do domu. Tyle
jeszcze było rzeczy, których nie wiedziałam o Zakonie. Otchłań braku
zaufania i blizny po zdradach były głębsze, niż mogłam to sobie
kiedykolwiek wyobrazić.
Gdy tylko wysiedliśmy z samochodu przed domem DeRisów,
Matthew potknął się i oparł na mnie całym ciężarem ciała.
- Wiesz, że Aine mnie nie chce. -Tonie tak, Matth... Pokręcił głową.
- Nie, nie chce mnie. - Jasne włosy opadły mu na oczy. -Możesz mnie
brać... skoro ona nie chce, mogę być twoim... -Przechylił głowę lekko na
bok i beknął. - Sorki. - Zaniósł się śmiechem. - Mogę być twoim
narzeczonym.
- Kusząca propozycja - zadrwiłam, oczami wzywając Adama na
ratunek. Ruszył ku Matthew z miną, od której skwaś-niałoby każde
mleko.
W tym momencie z domu wypadła Aine. Przepchnęła się koło Adama
i rzuciła na Matthew, odsuwając mnie lekko. Matthew najpierw posłał jej
zdumione spojrzenie, ale potem chwycił w objęcia i pocałował niezwykle
namiętnie.
Aine z trudem udało się go odepchnąć od siebie.
- Matthew! Nie... przy wszystkich. Hugh uśmiechnął się niepewnie.
- Hmm. Tak. To ja was może opuszczę, młodzieży - wymamrotał i
podreptał przez podwórze do drzwi kuchennych.
Gdy tylko zniknął nam z oczu, Aine naskoczyła na Matthew.
- A co to miało być?
- Grałem narzeczonego, tak?
- Fuj! - Aine znów otarła usta. Adam wziął mnie za rękę.
- Nie przejmuj się nim, Aine. Jest kompletnie wcięty. Lepiej go
wytrzezwij jakoś przed kolacją, bo wszystko wypapla.
Aine chwyciła Matthew za rękaw i pociągnęła w stronę domu.
- Aha, Matthew?! - zawołał jeszcze za nimi Adam. Chłopak obrócił się
powoli, nagle wyglądał jakby nieco trzezwiej. -Trzymaj się z dala od
Megan, jasne?
W domu Fionn ponaglał Hugh, żeby jak najszybciej przeszli do biura.
- Megan, mogłabyś wpaść jutro na kolację?
- Z przyjemnością, Fionn. Dzięki za zaproszenie.
- Doskonale - rzucił i zniknął.
Adam pokręcił głową, opierając się o kuchenny stół i patrząc za
Fionnem.
- Naprawdę nie wiem, co w niego wstąpiło.
- O czym ty mówisz?
- Robi takie zamieszanie przed każdym rodzinnym posiłkiem, jakby to
miał być nasz ostatni. Zaczynam od tego wpadać w panikę.
- Naprawdę? Nie zauważyłam.
- Bo nie znasz go tak jak ja. - Adam spojrzał na mnie ze smutkiem.
- W najbliższych miesiącach czeka nas wiele zmian - westchnęłam. -
Gdy już nastąpi Pogodzenie, nic was nie będzie tu trzymać. A wy
jesteście dla niego wszystkim. To musi go trochę przygnębiać. - Dopiero
gdy powiedziałam te słowa, w pełni sobie to uświadomiłam. Aine, Adam
i Rian mieli swoje życie do przeżycia, miłość do znalezienia, rodziny do
założenia. A co będzie z Fionnem? Poczułam nagłą falę współczucia dla
człowieka, który poświęcił całe życie dla nich... dla nas.
Adam popatrzył na mnie w zamyśleniu.
- Nigdy nie myślałem o przyszłości Fionna ani o naszej przyszłości
bez niego. Był przy nas od zawsze.
Aine zbiegła po schodach i wpadła do kuchni.
- Słuchajcie, nie mielibyście ochoty pózniej gdzieś się razem wybrać?
Nie chcę, żeby Matthew miał dziś okazję do rozmowy z Hugh, bo
naprawdę może wszystko spaprać.
- Jasne. A gdzie on jest? - spytał Adam.
- Zasnął na moim łóżku. Co on sobie w ogóle wyobrażał? Przecież
wiedział, że Hugh tu będzie!
- Może powinniście jeszcze raz przegadać całe to wasze
narzeczeństwo - zaryzykowałam. - Coś czuję, że taki obrót spraw go nie
cieszy.
- E tam. Nic mu nie będzie - rzuciła Aine. Skrzywiłam się niepewna,
jak ją przekonać.
- Wierz mi, jemu by się przydała jeszcze jedna rozmowa.
- Na pewno nie w tej chwili. Jedyne, co zdołał powiedzieć to:  tyyy
masz pojęcieee, że bananan to zioło?".
- Oj, to rzeczywiście marnie z nim. - Roześmiałam się.
- Czyli wyjdziemy gdzieś razem? - upewniła się.
- Jasne, tylko obiecałam jeszcze Caitlin, że do niej wpadnę.
- Zabierzmy ją ze sobą. Odwróciłam się do Adama.
- Co o tym myślisz?
- Czemu nie.
- Dobra, Aine, jesteśmy umówione. Jeszcze tylko zadzwonię do
Caitlin.
Do wieczora Matthew jako tako wytrzezwiał. Z lekko skruszoną miną
i olbrzymim kacem wybrał się z nami do miasta i zupełnie stracił głowę
dla Caitlin. Tempo, w jakim zmieniał obiekty swojego zainteresowania,
było zawrotne.
Poszliśmy do pubu, który nazywał się White Lady. Nadal jakoś
dziwnie się czułam z tym, że możemy tak po prostu pójść sobie do
knajpy. Wciąż mi się zdawało, że ktoś nas zaraz wylegitymuje. Tego
wieczoru grała fajna grupa i panowała atmosfera radosnej ekscytacji.
Jedyne, co ją psuło, to Rian, który wbił się w kąt kanapy i użalał nad sobą.
Wyobraziłam sobie, jak mogłabym musnąć dłonią jego mocną szczękę.
Jego oczy napotkały moje. Przez chwilę nie potrafiłam oderwać wzroku.
Na jego usta wypłynął złośliwy uśmiech, a mnie ścisnęło w żołądku. Co
się ze mną działo? Muszę się jakoś pozbierać. Wstałam.
- Wszystko w porządku? - spytał Adam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl