[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wprawiło go w osłupienie i radość z powodu mojej głupoty. Nie miał racji, ponieważ chwilę
przedtem wyłowiłem na tę wędkę worek z poszukiwaną głową, brakującą z kolei do reszty ciała
poszukiwanej dziewczyn) Podjechałem więc na parking służbowy, wszedłem butnie, jak za
starych różnych czasów, i poprosiłem o chwilę rozmowy z Jerrym Gzybkiem. Powitał mnie
serdecznie, ale miał w oczach nieufność, najprawdopodobniej sądził, że zmądrzałem
i przyjechałem po swoją wędkę.
Mam sprawę wypaliłem od progu, żeby się nie męczył. Zupełny drobiazg: chcę
przejrzeć zapisy monitorowe z waszych kamer na drogach wylotowych z miasta. Za ostatni
miesiąc. Można?
A pewnie! ucieszył się wyraznie. Już cię przekazuję...
Wystukał trzycyfrowy numer i wrzasnął do mikrofonu, tak głośno, jakby w ogóle nie
chciał z niego korzystać:
Bulgot! Idzie do ciebie pan Owen Yeates, zrobisz dla niego wszystko, czego zażąda!
Dobra! odkrzyknął Bulgot. Byleby się do mnie nie dobierał.
Gzybek trzasnął w klawisz i zerknął na mnie spod oka. Chciał, żebym znalazł się już za
drzwiami. Bez wędki w ręku.
Serdeczne dzięki! krzyknąłem dostosowując się do ich stylu rozmowy. Jak znajdę
haczyk z dwudziestego wieku, będzie twój.
Uścisnąłem mu dłoń i wyszedłem z pokoju. W drodze do windy minęli mnie dwaj
mundurowi, obrzucili spojrzeniami z policyjnych sortów i zgodnym tandemem czułem to
wyraznie obejrzeli moje plecy. Nie widziałem ich nigdy przedtem, a to znaczyło, że są nowymi
czy też stosunkowo nowymi nabytkami Watkinsa. Zresztą, guzik mnie obchodzili, tylko nie lubię
służbowego mętnego skierowanego w przestrzeń i przez delikwenta spojrzenia. Może dlatego
gdy wsiadłem do windy i zobaczyłem, że jednocześnie odwracają się, wykonałem gest znany
olimpijczykom i nie tylko. Zastanawiali się zbyt długo połówki drzwi zetknęły się ze sobą,
wcisnąłem przycisk z dwójką i pojechałem w dół. W archiwum zapytałem o Bulgota, wy
łuszczyłem mu sprawę i zasiadłem przed wskazanym terminalem. Na wszelki wypadek, żeby
zmylić resztę świata, najpierw przez godzinę myślałem o niczym wpatrując się w ekran,
wypełniony wideoraportem kamery z przeciwległego, niż interesujący mnie w rzeczywistości,
końca miasta. Dopiero przed czternastą przełączyłem się na widok z kamery na wylocie,
z którego można dojechać do Szosy Leśnej lub wjechać z niej do miasta. Dwie godziny pózniej
zrobiłem sobie małą przerwę, wymasowałem powieki, pod którymi wciąż pędziły sznury
najprzeróżniejszych samochodów, i wypaliłem dwa papierosy pod rząd. Ktoś z tyłu odchrząknął
znacząco. Jakiś młody piegowaty chłopczyna w żółtym kombinezonie wskazał palcem ekran
i zapytał:
Szuka pan czegoś konkretnego?
Tak odpowiedziałem uprzejmie, choć sam nie wiem, jakim cudem to krótkie słowo
zdołało zastąpić to, co w rzeczywistości zamierzałem powiedzieć.
Konkretnego samochodu? nie ustawał piegus.
Tak odpowiedziałem uprzejmie, choć... i tak dalej.
No to niech pan włączy wyszukiwanie i poleci na szybkim . Szkoda czasu!
Zniknął za załomem ściany. Szeptem powiedziałem to, co chciałem powiedzieć
wcześniej, tylko skierowałem do siebie. Uruchomiłem wyszukiwanie i z satysfakcją zobaczyłem,
jak szeregi aut runęły we wszystkie strony na rozjezdzie. Cztery minuty trwało przeszukiwanie
jednej doby, po dziewiętnastu minutach obraz zamarł na ekranie. Rzuciłem papierosa na podłogę
i pochyliłem się nad ekranem. W centrum tkwił Blueball o numerze CAA 732126. Spojrzałem na
datę: 5 maja . Dobrze, teraz zbliżenie... Obraz powiększył się, ale efekt manewru był mizerny
słońce uderzało swymi promieniami w szybę skutecznie kryjąc twarz kierowcy. Zrobiłem
kilkanaście zdjęć i puściłem dalej wyszukiwanie. Trzy minuty pózniej ten sam wóz zastygł na
ekranie prezentując teraz swój tył. Wyszukiwanie, dwadzieścia minut oczekiwania... Jest! Kiedy?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]