[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nia z żoną, uznała Arabella. Wydawało się, iż sprawia
mu przyjemność, że stała się atrakcją wieczoru.
Znając go wystarczająco dobrze, Arabella rozumiała,
że ten wieczór musi być dla niego koszmarnie nudny.
Bal to przecież tańce, a to chyba nie jest jego ulubiona
rozrywka. Przynajmniej przez ostatnie dwa lata w jego
terminarzu spotkań towarzyskich nie dostrzegła bali
i wieczorów tańcujących. Aż tu nagle taka odmiana.
Proszono ją do każdego tańca, zupełnie jakby to
wcześniej zaplanowano. W pewnym momencie zdała
sobie sprawę, że Hunt przyprowadził ją, by sprawić jej
przyjemność. Z pewnością mu się to udało. Największa
satysfakcja, to że mąż tak starannie wszystko obmyślił,
mając wyłącznie ją na uwadze. Gdyby tylko...
- Czyżbym panią nudził, lady Huntingdon? - za
gadnął ją aktualny partner. - Już po raz drugi pozosta
wiła pani moje pytanie bez odpowiedzi. Jeśli w rzeczy
wistości jestem tak mało atrakcyjny, to może powinie-
nem podziękować pani już teraz, nim umilknie muzy
ka?
Zaskoczona spojrzała w piwne oczy mężczyzny,
przestała na chwilę wodzić wzrokiem za Huntem.
Każdy może się spodziewać, że partner w tańcu
będzie podtrzymywał konwersację - wyszeptał jej do
ucha. - Nie wiem, kto na to wpadł, ale już tak jest, i to
raczej powszechnie przyjęty zwyczaj.
- Niezmiernie mi przykro - zreflektowała się Ara-
bella, czujÄ…c, jak oblewa jÄ… rumieniec. - ProszÄ™ o wy
baczenie, lordzie... - Za nic w świecie nie potrafiła
przypomnieć sobie nazwiska. Roześmiał się, a to spra
wiło, że spłoniła się jeszcze bardziej.
- Ardley - podpowiedział. - Właściwie to zachwy
cające poznać kogoś tak zakochanego we własnym mę
żu. To wyjątkowa rzadkość w naszym towarzystwie.
Nawet jeżeli dotyczy to młodej pary. Hunt to szczę
ściarz. Zagarnęła go pani dla siebie bez reszty, niepraw
daż?
W oczach mężczyzny wciąż błyskały figlarne ogniki,
więc uznała, że nie warto się bronić.
- Myślę, że należałoby to sformułować nieco ina
czej. Nie wiem, kto na to wpadł...
Jak przewidywała, roześmiał się.
- Ależ pani jest w nim zakochana. Nie da się temu
zaprzeczyć. Jest pani zakochana w mężu tak samo jak
prawdopodobnie on w pani.
- On zakochany we mnie? - powtórzyła, przypomi-
nająć sobie, jak Hunt droczył się z nią z powodu tych
powtórzeń. Moje drogie echo?
- Oczywiście - odparł Ardley. - Wszyscy zdziwili
śmy się wielce, słysząc wiadomość o waszym małżeń
stwie, bo Hunt przysięgał, że nigdy nie stanie się cięża
rem dla żadnej kobiety... Aż tu nagle... Zobaczywszy
panią, zrozumieliśmy, czemu zmienił zdanie.
W jego oczach zgasły iskierki rozbawienia.
- Earl Huntingdon nigdy mnie nie widział - powie
działa.
I nigdy nie zobaczy, dodała w myślach. To było chyba
nawet trudniejsze do zniesienia po słowach, które wypo
wiedział mąż, całując dziś jej dłoń u stóp schodów.
- Czy opowiadał, jak stracił wzrok?
- Nie - zaprzeczyła, zastanawiając się, czy pragnie
poznać tę historię. I czy mąż byłby zadowolony, że ją
usłyszała. Wiedziała, że nie dowie się tego nigdy od
Hunta, i nie odważy się o to pytać. Nie przerwała jed
nak lordowi Ardleyowi, gdy ten rozpoczął opowieść.
- Był jednym z ulubionych oficerów sztabowych
Wellingtona. Wszyscy o tym wiedzieli, lecz nikt nie
miał mu za złe tych względów. Hunt zaskarbił sobie
nasz szacunek na więcej sposobów, niż zdołałbym wy
liczyć. Zjednywał go wciąż od nowa. Im trudniejsza by
ła misja, tym bardziej pewne było, że to właśnie Hunt
będzie musiał jej podołać.
Lord Ardley zmienił nieco sposób prowadzenia part
nerki.
- Był tam taki nerwowy porucznik, prosto z Londy
nu, który sądził, że wojna to tylko chwała i honor, wal
ka z wiatrakami. Jeden z tych głupków, których wete
rani, jak Hunt, starali się unikać za wszelką cenę, uwa
żając taką kompanię za złą, szaloną i przede wszystkim
niebezpiecznÄ….
- I co, ten porucznik okazał się taki? - Uśmiechnęła
siÄ™.
- Och, znacznie bardziej, niż się pani wydaje. Nie
minął miesiąc, jak wpakował się w poważne tarapaty.
Nikt się specjalnie nie dziwił, że tak szybko, ludzie po
wiadali: diabeł go porwał". Najpoważniejszym kłopo
tem było jednak to, że dowodził ludzmi, na których
również sprowadzał kłopoty. Wielu z nich zginęło przez
jego głupotę.
Znów przerwał opowieść, wypatrując Hunta w tłu
mie. Earl śmiał się z czyjegoś dowcipu, wydawało się,
iż dobrze się bawi. Arabella miała nadzieję, że tak jest
w istocie.
Brązowe oczy lorda Ardleya spoglądały na nią tym
razem z powagÄ….
- To Hunt oczywiście ruszył z odsieczą. I nawet
udało mu się wyprowadzić większość żołnierzy z po
twornego bałaganu, w który wpakował ich nasz wspa
niały bohater. Większość z nich. - Zacisnął usta.
- A co z porucznikiem?
- Dostał francuską kulę w ramię i spadł z konia.
Prawdziwy heroizm, nieprawdaż? - zakpił.
- ZginÄ…Å‚?
- Ach nie, jego także Hunt uratował. Powalił fran
cuskiego dragona, który już się poważnie zabierał do
dzieła. Wsadził chłopaka na własnego konia i mocnym
klepnięciem w zad odesłał w kierunku naszych linii.
Klepnął oczywiście wierzchowca, nie porucznika. Tam
okazało się, że był to jedynie czysty postrzał, kula nie
uszkodziła kości. Prawdziwy cud, orzekły łapiduchy.
- A Hunt? - szepnęła Bella, znając już odpowiedz
na pytanie, które postawiła sobie na początku rozmowy.
Nie chciała tego słuchać.
- Francuski szrapnel wybuchł mu prawie pod noga
mi. Skoro zaś odesłał konia... Nikt widząc, co się stało,
nie spodziewał się, że jeszcze go zobaczymy. Odnalazł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]