[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powie mi wprost, że chce, żebym na nie poszedł. Ale wiem, że
tego chce. Powiedziałem, że wiem, iż mi nie daruje, jeśli z
nich zrezygnuję. Stwierdził, że to nieprawda. %7łe tylko chce,
żeby mnie ułożyło się lepiej niż jemu. Czy to nie irytujące,
kiedy rodzice tak mówią? To przebijanie kartą litości. Jego
życie nie poszło tak, jak sobie wymarzył, więc teraz naciska,
żebym żył za niego jego marzeniem. To okropne.
- Twój tata chciał być prawnikiem? - zapytałam. Podałam
mu swoją podkładkę pod szklankę, żeby sobie podarł.
- Chyba nie - odparł Adam, z pociemniałymi ze smutku
zielonymi oczami. - Ale na pewno, u diabła, nie chciał
wieczór w wieczór harować do jedenastej, żeby stać go było
na kredyt hipoteczny za mieszkanko w Encino i podryw dwa
razy młodszej kasjerki. Sama powiedz, co to za życie?
- Nie powiedział tego, prawda? - Pan Davies zawsze
wydawał mi się typem zapiętym na ostatni guzik, wyjąwszy tę
jedną pijaną noc z Juanitą w alejce z mrożonkami.
Adam zaśmiał się smutno.
- Nie, ja to powiedziałem. Wypomniałem mu Juanitę i
wtedy powiedział mi coś strasznie smutnego: - Prowadzę
sklep spożywczy, Adamie, Szukam odrobiny szczęścia tam,
gdzie mogę".
Położyłam rękę na sercu.
- Och! Rzeczywiście.
Adam popatrzał na mnie żałośnie znad kupki strzępów po
piwnych podkładkach.
- Co za głupota. Rodzice chcą dla nas jak najlepiej, my
chcemy tego samego dla nich, a ani im, ani nam się nie
układa.
Pomyślałam o mojej rodzinie. O tym, że im też chyba się
nie ułożyło. Ojciec pracuje jako sprzedawca walizek, mama
spędza dni w gabinecie dentystycznym, marząc o powrocie na
studia i zostaniu antropologiem. Mój młodszy brat z uporem
pakuje się w kłopoty w letniej szkole, zjadając gumki, mażąc
po rękach i twarzy cudownymi mazakami i rozpowiadając
dookoła, że jest marmozetą zaklętą w ciele siedmiolatka. A
babcia? Cóż, farbuje się na niebiesko, zbiera kapelusze i jest
chyba najmniej przyjazną ludziom osobą, jaką znam.
Ale przynajmniej mam rodzinę. Kocham ją bardzo, mimo
jej mankamentów. Samo to, że jest dość liczna, oznacza
bezpieczeństwo. Gdy tata doprowadzał mnie do obłędu,
mogłam pójść pogadać z mamą, i vice versa chociaż prawie
zawsze to ojciec doprowadza mnie do szału. Uznałam, że to
smutne, że Adam ma tylko zapracowanego od rana do nocy
ojca i starego, ocalonego przed hyclem buldoga, który nie
lubił spacerów, zabawy, przynoszenia patyków ani niczego.
To smutne, że obydwaj chcieli dla siebie jak najlepiej i że nie
są szczęśliwi.
- Ale za to dostałeś się na wydział prawa - powiedziałam.
- Bo w końcu otworzyłeś kopertę?
- Tak. - Upił duży haust piwa. Wcale nie wydawał się
podekscytowany, to było widać. Mimo to złapałam szklankę i
wzniosłam toast.
- Gratulacje! - zawołałam, szczerząc zęby. - Zaprosiłabym
cię na chińszczyznę, żeby to uczcić, ale jest za pózno. Już
zamknęli.
- I wcale za nią nie przepadamy - dodał. Kiwnęłam głową.
- To też. - Zamachałam do kelnerki, żeby przyniosła nam
następną kolejkę. - O kurczę - powiedziałam. - Prawo na
Columbii.
Ale nie dociekałam, czy się tam wybiera, bo w głębi serca
wolałam nie wiedzieć.
Rozdział 10
Mama zlitowała się nade mną i zaproponowała, że w dni
wolne od pracy będzie mnie zawoziła i przywoziła z rozmów
kwalifikacyjnych. I dlatego właśnie w środowe
wczesnolipcowe popołudnie usiadłam na miejscu pasażera,
świeżo po kolejnej porażce, czując się tak beznadziejnie, jak
tylko można. Powinnyśmy akurat odebrać z letniej szkoły
mojego brata. Uczęszczał tam, bo był utalentowany, nie
dlatego, że nie zdał do drugiej klasy czy coś w tym stylu.
Zajechałyśmy więc przed podstawówkę i przeszukiwałyśmy
wzrokiem chmary dzieci w poszukiwaniu Huntera. Po kilku
minutach dostrzegłam go przy drzwiach pożarowych. Stał
obok dyrektora, który sprawiał wrażenie bardzo
zagniewanego.
- Znowu? - Mama westchnęła.
- Co znowu? - zapytałam.
Nie odpowiedziała. Wysiadła z samochodu i podeszła do
nich. Nie słyszałam, o czym rozmawiali, ale widziałam pełne
frustracji gesty dyrektora i kiwanie głową matki,
przepraszające i lekko zdenerwowane zarazem. Hunter nie
zwracał na nich uwagi. Gapił się w niebo i kręcił w kółko z
wyciągniętymi do chmur rękoma. W kolorowej hipisowsko
ufarbowanej koszulce wyglądał jak siedmioletni fan
Deadhead.
Po paru minutach mama wróciła z nim do samochodu i
pomogła mu zapiąć pasy na tylnym siedzeniu.
- Hunter - powiedziała łagodnie. - Wiesz, że nie znoszę,
gdy dyrektor wychodzi po mnie na parking, nie mogąc się
doczekać, kiedy mi opowie, co znów wykręciłeś. Co mówiłam
o lizaniu dzieci po głowie?
Hunter zwijał się na siedzeniu.
- Mmm... żebym tego nie robił?
- Właśnie. Nigdy.
- Nawet wtedy, gdy ktoś rzuca mi wyzwanie? - Popatrzył
na nią z nadzieją.
Pokręciła głową.
- Zwłaszcza wtedy.
- A jeśli mi za to płaci?
Mama westchnęła.
- Hunter, kto miałby ci płacić, żebyś go lizał po głowie?
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem.
- Do diabła, gdyby mnie ktoś zapłacił, polizałabym go -
wymamrotałam. W końcu karta kredytowa sama się nie spłaci.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]