[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jonathanowi oraz sobie, że ufa mu całkowicie.
- O, rety, ja...
Opatulił ją narzutą jeszcze ciaśniej i przyciągnął do siebie, po czym pocałował za-
chłannie.
- Nie możesz zmarznąć, moja droga - orzekł, przerywając pocałunek.
- Ale ty... - Dopiero wtedy dostrzegła, że był ubrany.
Miał nawet buty na nogach. Popatrzyła na ogień.
- Pora jechać? - zapytała cicho.
Myśl o powrocie na plebanię przypomniała jej, że zeszła ze ścieżki cnoty.
- Jeszcze nie. Najpierw chciałbym ci coś pokazać.
Beth popatrzyła uważnie na Jonathana. Wydawał się bardziej odprężony i spokoj-
niejszy niż kiedykolwiek, a na jego ustach gościł uśmiech. Wyglądało na to, że jest po-
godzony ze światem. Natychmiast zaczęła się zastanawiać, czy to dzięki niej. Wstał i
jednym ruchem wziął ją w ramiona, razem z narzutą. Wcale nie miała ochoty się wyry-
wać, jednak próbowała uwolnić ręce tylko po to, żeby go dotknąć,
- Nie walcz ze mną. Jest na to za zimno. - Pocałował ją w czoło i ruszył ku
drzwiom.
Beth była zbyt zdumiona, żeby powiedzieć choć słowo. Jonathan otworzył drzwi
ramieniem i wyniósł ją na zewnątrz. W istocie, było lodowato. Gdyby nie była tak
szczelnie opatulona narzutą, natychmiast zaczęłaby się trząść. W jego ramionach czuła
się cudownie i było jej wszystko jedno, dokąd ją zabierał.
Zaniósł ją na tyły domku. Usłyszała jakieś hałasy, stukot kopyt i parskanie. Był to
Saracen, rzecz jasna, zapewne czekający gdzieś w pobliżu. Ku zdumieniu Beth, Jonathan
zaczął się wspinać po schodkach. Dotąd nawet nie wiedziała o ich istnieniu.
- Gdzie mnie zabierasz?
- Na dach.
- Po co?
Dotarli na szczyt. Jonathan podszedł na środek dachu i rozstawił szerzej nogi, żeby
Beth było wygodniej.
R
L
T
- Spójrz w górę, a się przekonasz - oznajmił.
Oparła głowę na jego ramieniu.
- Och, jak tu pięknie - szepnęła.
Niebo nie było ciemne, jak się spodziewała, ale przybrało odcień między najciem-
niejszym granatem a fioletem. Gwiazdy wyglądały niczym stokrotki na łące, tyle że te
kwiatki lśniły i nie miały zwiędnąć.
- Nigdy nie patrzyłaś w gwiazdy, Beth? - zapytał.
- Nie tak.
Przytulił ją jeszcze mocniej.
- To niezwykły widok. Po ślubie będziemy mogli zrobić to ponownie. Naturalnie,
jeśli będziesz sobie tego życzyła - dodał natychmiast.
- Dlatego tutaj przychodzisz? %7łeby patrzeć na gwiazdy?
- Tak. Na bezdrożach Hiszpanii nocne niebo wydawało mi się niezmierzone i ma-
giczne. Dlatego właśnie kazałem przerobić ten domek. Przychodzę tu nocą, i to nie w
niecnych celach, o co mnie wczoraj posądzałaś, moja cnotliwa damo. - Usiłował zrobić
nieprzyzwoitą minę, lecz nic z tego nie wyszło, gdyż był zbyt rozbawiony.
- Wstyd, hrabio! Nazywać mnie cnotliwą damą, kiedy jestem tu w twoich ramio-
nach, a wcześniej... - Urwała.
Nawet teraz trudno jej było wypowiedzieć te słowa.
Jonathan przeszedł na skraj dachu, gdzie usiadł na drewnianej ławeczce i posadził
sobie Beth na kolanach.
- Stąd można zobaczyć prawie cały park, no i gwiazdy, naturalnie. - Wskazał ręką
niewielki teleskop oraz stołek.
Beth przytuliła się do ukochanego. Zastanawiała się, czy tak będzie wyglądało ich
wspólne życie. Wcześniej wspominał o towarzyszce. Nawet nie wyobrażała sobie, że
można być z kimś tak blisko i darzyć go ai takim zaufaniem. Słusznie pokochała tego
mężczyznę, nawet jeśli on nie potrafił odwzajemnić jej miłości. Oparła głowę o ramię
Jonathana, a on przytulił ją do siebie. Czuła jego oddech na skórze. Zamknęła oczy.
chciała zapamiętać tę chwilę na zawsze.
- Obawiam się, że to sękate, stare drzewo raczej psuje widok.
R
L
T
Ta prozaiczna uwaga wyrwała Beth z rozmyślań. Natychmiast uniosła powieki i
powiodła wzrokiem za wyciągniętym palcem Jona.
- Zawsze możesz je ściąć, skoro razi twoje perfekcyjne poczucie smaku - zauważy-
ła nieco zbyt ostrym tonem.
- Nie, tego bym nie zrobił. To jedyne drzewo w całej posiadłości, na którym rośnie
jemioła. W Hiszpanii nie widziałem ani jednej gałązki tej rośliny.
Beth nagle zrobiło się bardzo zimno, choć przez cały czas była opatulona narzutą.
- Obawiam się, że to taki mój dziecięcy kaprys, ale wiem, że nie zdradzisz mojej
słabości - ciągnął. - Hrabia nie powinien ulegać sentymentom. Kiedy byłem małym
chłopcem, jemioła wydawała mi się najważniejszym symbolem świąt. Czuliśmy się
szczęśliwi, zwłaszcza Henry i ja, bo byliśmy w zbliżonym wieku. Tyle wspólnych gier i
zabaw... Tyle że Henry zmarł, a ja zostałem dziedzicem. Potem już nic nie było takie sa-
mo. George i ja... - Jego grymas mówił sam za siebie. - Jest o wiele młodszy ode mnie i
nie mamy ze sobą prawie nic wspólnego. Wkrótce go poznasz, rzecz jasna.
Naturalnie, pomyślała Beth. Przecież brat Jonathana był zobowiązany pojawić się
na ślubie.
- Zaprosisz go tutaj? - zapytała.
Nie mogła zdobyć się na wzmiankę o małżeństwie. Obawiała się, że zły los mógł-
by pokrzyżować im plany.
- Nie!
Beth nie mogła uwierzyć, że tyle złości może się kryć w jednym, krótkim słowie.
Czyżby Jonathan nienawidził brata? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl