[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie chciałam cię zanudzać. I tak w końcu się pobiorą. - Nigdy nie
sądziła, i\ mę\czyzna mo\e robić na kobiecie tak ogromne wra\enie. Maks
siedział zbyt blisko. Czuła zapach słonej, morskiej wody, emanujący z jego
gładkiej skóry.
- Popsułaś całą zabawę-powiedział z wyrzutem, spoglądając w jej stronę.
Siedzieli, patrząc sobie w oczy, a\ Maks przerwał ciszę. - Jesteś piękna -
stwierdził z zachwytem. - Zresztą pewnie mówiło ci to wielu facetów.
- Taaak, setki.
- Tak myślałem. - Pokiwał głową. - Podobno cię\ko być piękną kobietą.
Moje siostry narzekają, \e mę\czyzni interesują się wyłącznie ich ciałem.
- Co có\, zdarza się.
- Jak sobie z tym radzisz?
- Zazwyczaj wystarczy pokazać palec z obrączką.
- Jak sobie radzisz tu, na wyspie?
- Nie ma tu zbyt wielu samotnych mę\czyzn.
- A ja?
- Interesuje cię moje ciało?
- Oczywiście, \e nie! Zale\y mi jedynie na twoim umyśle - \achnął się z
dobrze udawanym oburzeniem.
- Zwietnie, w takim razie nie ma się o co martwić. Mam rację?
- Absolutną - odparł, włączając telewizor. - Chodz, obejrzymy film do
końca.
Cary Grant i Doris Day pobrali się i mieli dziecko, a Katrina nie potrafiła
przestać myśleć o Maksie. Zza okna dobiegała radosna muzyka świerszczy, a
błękitnooki mę\czyzna, którego usta sprawiały, i\ jej dusza zaczynała śpiewać,
siedział tu\ obok z ręcznikiem zawiniętym wokół bioder.
- Czy o takim mę\czyznie marzysz - przystojnym i bogatym?
- To, czy będzie przystojny i bogaty, nie ma najmniejszego znaczenia.
Ju\ raz przerabiałam i jedno, i drugie. Nic z tego nie wyszło.
- Ma więc być niski, łysy i biedny jak mysz kościelna?
- Nie zamierzam ci się zwierzać - obruszyła się. Ziewnęła przeciągle i
owijając się ciaśniej kimonem, stwierdziła: - Jestem wykończona, idę do łó\ka.
- Nie tak szybko. - Złapał ją za rękę i przyciągną! z powrotem na kanapę.
- Mo\e byśmy zapomnieli o marzeniach i z obopólną korzyścią
skoncentrowali się na terazniejszości? - wyszeptał. - Tylko ty i ja. Tu i
teraz.
Gdy zło\ył na jej ustach pierwszy, niewinny pocałunek, wiedziała, \e nie
będzie w stanie niczego mu odmówić. Strach mieszał się z radością i
podnieceniem. Zamknęła oczy i zapamiętała się w rozkosznym cieple jego ciała,
w uścisku ramion, chłonąc czysty, męski zapach. Splecione języki zatracały się
w odurzającym tańcu. Konie Maksa rozpoczęły wędrówkę wzdłu\ linii jej
smukłej szyi, wsunęły się pod kimono i pieściły ramiona, przyprawiając ją o
dreszcz emocji. Rozsunął kimono, odsłaniając piersi i natychmiast zakrył je
dłońmi.
- Są takie piękne - wyszeptał - miękkie, ciepłe i pachnące.
Te słowa podziałały niczym balsam na jej zbolałą duszę. Poczuła falę
gorąca obejmującą całe ciało. Maks wziął ją na ręce i delikatnie poło\ył na sofie.
Otworzyła oczy.
- Jesteś piękna - wyszeptał namiętnie, a jego pełne ognia oczy wyra\ały
niezaspokojony głód. - Pragnę cię dotykać, pragnę poznać ka\dy centymetr
twego ciała,
- A myślałam, \e nie interesuje cię moje ciało - wyszeptała.
- Ani trochę - wymamrotał, ustami muskając pępek. - Cały czas udaję.
- W porządku - roześmiała się. - W takim razie nie przestawaj. - Bo\e, co
ja robię? Przymknęła oczy.
Cały czas udaję.
Pieszczoty stawały się coraz bardziej naglące, coraz bardziej
nieodwołalne. Fala po\ądania zdawała się wypełniać wszystkie zakamarki
rozpalonego ciała.
Cały czas udaję.
Nagle poczuła się, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Przecie\ to
jasne! Czy jest dla niego czymś więcej ni\ inspiracją dla Isabel? Wszystko to
tylko gra, której celem jest stworzenie wiarygodnej postaci.
Poczuła zimny pot spływający po plecach.
- Zabawa skończona - wycedziła lodowatym głosem.
- Co? - zapytał, prostując się. Wzięła głęboki oddech.
- Po prostu nie chcę się ju\ więcej bawić. - Wstała i dr\ącymi rękami
zawiązała kimono.
- O co ci, u diabła, chodzi? - zapytał ze złością. Zacisnęła zęby.
- Nie zamierzam brać udziału w tej grze.
- W jakiej znowu grze? - Poderwał się na nogi. - Nie obawiaj się, nie
mam zwyczaju niewolić kobiety siłą. - Ruszył w kierunku drzwi. - Wystarczy,
\e powiesz nie".
- Nie - odparła zdecydowanie.
Następnego dnia unikała go a\ do wieczora. Maks przyłapał ją na
pakowaniu walizki.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytał oschle.
- Do Nowego Jorku. - Wymazać z pamięci dzieciństwo, dodała w
myślach. I ciebie. - Rozmawiałam z panią Blackett, będzie ci gotowała i
odbierała telefony.
- To nie to samo. Ona to nie ty. Posłała mu mia\d\ące spojrzenie.
- Do czego ci jestem potrzebna? Ach, racja, przecie\ jestem niezwykle
inspirująca! Całymi dniami mo\na na mnie patrzeć.
- A nasze rozmowy?
- Słusznie, nasze rozmowy tak\e bardzo cię inspirowały. Wygląda na to,
\e znalazłam godziwą pracę!
- Przecie\ szukasz pracy. Gotów jestem ci płacić.
- Płacić za pójście do łó\ka? Muszę cię rozczarować - nie zamierzam cię
inspirować swoim ciałem.
- Słucham?
- Przecie\ o to ci chodzi, czy\ nie? Przykro mi, ale nie zamierzam
zaspokajać wszystkich twoich potrzeb. Od tego masz Isabel - dodała zjadliwie.
Zapadło kłopotliwe milczenie.
- Teraz rozumiem - odezwał się lodowatym głosem. -O to chodziło ci
wczoraj w nocy.
Wzruszyła ramionami.
- Nie od razu zrozumiałam, czego chcesz. Dopiero po jakimś czasie
dotarło do mnie, \e nie widzisz mnie, tylko Isabel. Po prostu mnie
wykorzystujesz.
- Ja cię wykorzystuję? - wycedził ze złością przez zaciśnięte zęby.
- Tak - odparta, patrząc prosto w lodowate, błękitne oczy.
- Na Boga, nie pozwól, bym cię wykorzystał. - Wyszedł, trzaskając
drzwiami.
Opuszczoną rezydencją opiekowało się starsze mał\eństwo
Pennybakerów. Niewiele pozostało z dawnej świetności. Dom był pusty i zimny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]