[ Pobierz całość w formacie PDF ]
150
historię, która miała mnie z nim związać, historię o tym, jak gołymi
rękami zabił dzieciaka za kradzież portfela jego ojca i został za to
wysłany do Skyline Hall w Sacramento, do poprawczaka takiego
jak Waxham,
Jeśli ta historia jest prawdziwa, jeśli Hap był w poprawczaku, to
mogą tam być dokumenty, w których figuruje jego prawdziwe na-
zwisko, adres jego ojca albo żyjących krewnych, a to droga dotarcia
do niego.
Rozdział piętnasty
Istnieją dwa sposoby zdobycia informacji, których nie powinno
się mieć. Jeden sposób to ukraść je. Drugi to zmusić kogoś do ich
wyjawienia.
Dom dla Chłopców Skyline leży na peryferiach Sacramento,
przy mało uczęszczanej drodze, daleko od jakichkolwiek głównych
tras. Wygląda jak szkoła średnia otoczona drutem kolczastym,
zbudowana dawno temu i od tamtego czasu nie remontowana.
Spędzam tam dzień i zapamiętuję, kiedy zmieniają się pracow-
nicy. Tak jak w przypadku Richarda Levine'a wiem, że najlepiej
uderzyć wtedy, gdy wokół panuje największy chaos, gdy zmęczeni
pracownicy rządowi przekazują klucze innym znudzonym pracow-
nikom rządowym, właśnie rozpoczynającym kolejny gówniany
dzień w młodocianym piekle.
Idę do drzwi frontowych i kieruję się do przysadzistej recepcjo-
nistki, która dosłownie wpatruje się w zegar.
- W czym mogę pomóc? - pyta, nie odrywając od niego oczu.
- Dzień dobry. Jestem z biura senatora stanowego, pana Ve-
spucci. Może mi pani wskazać pomieszczenie z aktami?
Teraz spuszcza wzrok z zegara i bada moją twarz. Jest wkurzo-
na. Przyjechałem pod koniec długiej zmiany i chcę, żeby pracowa-
ła. Jej twarz tężeje, a usta zmieniają się w cienką kreskę.
- A o co chodzi?
- Zbieramy dane potrzebne do wniosku o przyznanie funduszy.
- Nikt mi nic nie powiedział.
- Kilka dni temu przesłaliśmy do państwa faks.
152
Spogląda do tyłu, gdzie w biurze na półce stoi stary faks, a po-
tem znów na mnie, próbując zdecydować, czy chce jej się podnosić
z krzesła rozłożysty zad na dziesięć minut przed końcem zmiany.
Wreszcie wzdycha i wstaje.
Wchodzi do biura i zaczyna szukać rzekomo przysłanych papie-
rów, ale nic nie znajduje.
- Proszę posłuchać. Nic nie wiem o żadnym...
Przerywa w środku zdania, ponieważ cicho wszedłem za nią, a
teraz stoję i przyciskam jej do żeber lufę pistoletu.
Na zewnątrz słychać gwar przychodzących i wychodzących pra-
cowników, ale tutaj, w środku jest cicho.
- O Boże... - wykrztusza bez tchu.
- Jak masz na imię?
- Roberta - szepcze.
- Roberto, musisz podjąć decyzję. %7łyjemy w świecie wyborów,
dobrych i złych, a one niosą ze sobą konsekwencje. Teraz będziesz
musiała dokonać takiego wyboru.
- Proszę, nie...
- Wybór masz taki - zrobisz dokładnie to, co ci powiem i wtedy
nikt w tym budynku nie zginie. Ani Lawrence, stróż, ani Bill, do-
radca, ani ty, Roberto. Ani żadne z tych uroczych wnucząt, których
zdjęcia widziałem na twoim biurku.
- O Boże...
- Druga opcja jest taka, że jeśli krzykniesz, jeśli zrobisz cokol-
wiek, co przyciągnie uwagę do mnie lub do ciebie, to urządzę tu
masakrę, jakiej Sacramento nigdy nie widziało. Kiwnij głową, jeśli
zrozumiałaś.
Kiwa głową, nie spuszcza ze mnie oczu, ma czerwone policzki
pokryte plamami, jakby ktoś uderzył ją otwartą dłonią.
- Dobrze. Więc nikt dzisiaj nie umrze.
Opuszczam broń, niech wie, że udzieliła dobrej odpowiedzi,
zrobiła postęp.
- Dobrze, Roberto, a teraz zaprowadzisz mnie do archiwum.
Kiedy tam będziemy, wskażesz mi akta z okresu pięciu lat, od 1984
do 1989. Roberto, czy możesz to dla mnie zrobić?
153
Znów kiwa głową, a potem mechanicznie jak robot wychodzi z
biura i prowadzi mnie do bocznego korytarza. Nikt na nas nie pa-
trzy, nikt nas nie pozdrawia, nikt nie pyta, co robimy. To tylko
kolejny wtorek w miejscu, gdzie nic nikogo nie obchodzi.
***
W archiwum spędzamy nieco ponad godzinę, przez nikogo nie
niepokojeni. Roberta uspokoiła się i pomaga mi przekopywać ma-
teriały, pokazując mi zdjęcia każdego dzieciaka. Na szczęście wy-
chowankowie są klasyfikowani według popełnionych czynów, więc
zawężam obszar poszukiwań do najpoważniejszych przestępstw,
mogę też odrzucić wszystkie twarze nie należące do rasy białej, co
dodatkowo ułatwia zadanie. Nadal jednak zostaje mnóstwo nasto-
latków, więc praca jest niełatwa.
Właśnie zaczynam tracić cierpliwość i myśleć, że może Hap
mówił prawdę, ale zmienił pewne szczegóły, gdy znajduję jego
zdjęcie.
Młodszy, z bujniejszymi włosami i mniej pewny siebie, nasto-
letni Hap Blowenfeld patrzy z czarno-białej fotografii z wyrazem
buntu na twarzy. Nazwisko w aktach to Evan Feldman. I adres jego
ojca w Arcadii. Wygląda na to, że Hap zmienił tylko nazwisko.
- Czy to o niego chodzi? - pyta Roberta.
- Tak.
- Czy teraz mnie wypuścisz?
- Roberto, ile lat mają twoje wnuki?
Jej oczy błyskają lekko, jakby poczuła się ze mną pewnie i teraz
tego żałowała.
- Chłopiec ma pięć lat. Dziewczynka trzy - szepcze miękko.
- Cóż, więc jeśli chcesz, żeby chłopiec dotrwał do swoich szó-
stych urodzin, a dziewczynka do czwartych, zapomnisz, że mnie w
ogóle widziałaś i nie wspomnisz o tym nikomu.
- Jasne - kiwa głową potakująco.
- Jeśli to zrobisz, ktoś może próbować mnie aresztować, ale
mu się nie uda. Ktoś może próbować mnie zabić, ale to też mu się
154
nie uda. I ja, Roberto, będę wiedział, kto się wygadał. Wtedy wrócę
do Sacramento. A wierz mi, nie mam najmniejszej ochoty tutaj
wracać.
- Nie będziesz miał powodu.
Po jej policzku spływa łza, ale głos ma spokojny.
- Wiem, że tak będzie. Zabieram to.
Podnoszę akta Hapa i idę do drzwi. Jestem pewny, że Roberta
długo będzie zbierała siły, aby wyjść.
***
Arcadia jest miastem, które komuś się nie udało. Budynki, bu-
dynki, budynki, beton, asfalt i ścieki po horyzont, w dodatku
wszystko po niewłaściwej stronie Los Angeles.
Adres, który zdobyłem, znajduje się na ulicy, przy której stoją
jednakowe, płaskie parterowe domy, upchane tak blisko siebie, jak
to tylko możliwe. %7ładen z nich z pewnością nie przetrwa trzęsienia
ziemi.
Adres ojca Hapa, Toma Feldmana, to 416 N. Armstrong Rd.
Stojąc na ulicy, lustruję niewyróżniający się niczym budynek i łapię
się na modlitwie o to, aby ten starszy biały człowiek nadal tam
mieszkał. Niech to nie będzie ślepa uliczka. Nie wtedy, gdy czuję,
że jestem tak kurewsko blisko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]