[ Pobierz całość w formacie PDF ]

koszary to nie żaden delikatessenhandlung4, żebyście sobie mogli do woli wy-
bierać marynowane węgorze, sardynki i sandwicze. Każdy żołnierz winien być
na tyle inteligentny, żeby bez szemrania żreć wszystko, co fasuje, i ma mieć ty-
le dyscypliny, żeby się nie zastanawiać nad gatunkiem tego, co mu każą żreć.
Wyobrazcie sobie, żołnierze, że może być wojna. Tej ziemi, w której was po bi-
4
Handel delikatesami. (niem.)
165
twie pochowają, będzie wszystko jedno, jakiego komiśniaka nażarliście się przed
śmiercią. Matka ziemia rozłoży was i zeżre razem z butami. Na świecie nic zginąć
nie może. Z was, żołnierze, wyrośnie nowe zboże na komiśniak dla nowych żoł-
nierzy, którzy znowu może tak samo jak wy nie będą zadowoleni z otrzymanego
chleba, pójdą na skargę i natkną się na kogoś, kto każe ich wsadzić do paki, aż
im oko zbieleje, ponieważ będzie miał do tego prawo. Teraz wam wszystko ładnie
wytłumaczyłem, moi żołnierze, i nie potrzebuję wam chyba dodawać, że kto by
się w przyszłości chciał uskarżać, to miałby tylko tę jedną przyjemność, a miano-
wicie, wyjście z paki na wolny świat boży.  %7łeby choć trochę urągał  mówili
między sobą żołnierze, a te wszystkie delikatne słowa, jakich używał w swoich
przemówieniach pan oberlejtnant, mocno ich oburzały. Więc pewnego razu wy-
brała mnie kompania, żebym mu o tym delikatnie powiedział, że go wszyscy bar-
dzo lubimy, ale że wojsko bez wyzwisk to nie wojsko. Więc poszedłem do niego
do mieszkania i prosiłem go, żeby się nie krępował, że wojsko to rzecz przecie
twarda jak rzemień, a żołnierze już są przyzwyczajeni do tego, iż co dzień im
się powtarza, że jeden w drugiego są pies i świnia, bo w przeciwnym razie tracą
szacunek dla przełożonych. Zrazu się wymawiał, mówił coś o inteligencji, o tym,
że dzisiaj już się nie służy pod batem, ale wreszcie dał się przekonać, sprał mnie
po pysku i wyrzucił za drzwi, żeby słowa jego nabrały większej wagi. Kiedy po-
wiedziałem kolegom o rezultacie swojej wizyty u niego, wszyscy się ogromnie
ucieszyli, ale on popsuł nam uciechę już następnego dnia. Podchodzi do mnie
i wobec wszystkich powiada:  Szwejku, ja się wczoraj zapomniałem. Macie tu
guldena i napijcie się za moje zdrowie. Z żołnierzami trzeba umieć postępować.
Szwejk rozejrzał się po okolicy. Po chwili rzekł:
 Zdaje mi się, że nie idziemy tak, jak trzeba. Pan oberlejtnant wytłumaczył
nam przecie wszystko jak należy. Najprzód idzie się pod górkę, potem na dół,
następnie w lewo i na prawo, potem znowu w prawo i na lewo  a my ciągle
idziemy prosto. A może szliśmy dobrze, tylko że przy gadaniu nie zauważyliśmy,
czy dobrze idziemy. Ja tu stanowczo widzÄ™ przed sobÄ… dwie drogi wiodÄ…ce do
tego Felsztyna. Proponowałbym, żebyśmy teraz ruszyli tą drogą, która prowadzi
w lewo.
Sierżant rachuby, jak zawsze, gdy dwoje ludzi znajdzie się na rozstajach, za-
czął dowodzić, że trzeba iść na prawo.
 Moja droga byłaby wygodniejsza niż pańska  rzekł Szwejk.
 Ja pójdę wzdłuż strumienia, nad którym rosną niezapominajki, a pan idz
sobie zakurzoną drogą śród tej spiekoty. Ja się trzymam tego, co nam powiedział
pan oberlejtnant, że w ogóle nie wolno nam zabłądzić, a jeżeli nie możemy już za-
błądzić, to po co lezć pod górę? Pójdę łąkami, przypnę kwiatek do czapki i narwę
bukiet niezapominajek dla pana oberlejtnanta. Zresztą przekonamy się niedługo,
kto z nas miał rację, więc mam nadzieję, że się rozejdziemy jako dobrzy towarzy-
sze. Okolica jest tu taka, że wszystkie drogi prowadzą do tego Felsztyna.
166
 Nie małpujcie, Szwejku  rzekł Vaniek.  Podług mapy z tego miejsca
ruszyć musimy, jak już powiedziałem, w prawo.
 Mapa też się może mylić  odpowiedział Szwejk zbaczając ku strumienio-
wi w dolince.  Pewnego razu wędliniarz Krzenek, mieszkający na Vinohradach,
wracał do domu od  Montagów z Małej Strany na Królewskie Vinohrady podług
planu miasta Pragi, błąkał się całą noc, a nad ranem dotarł do Rozdielova koło
Kladna. Znalezli go w życie; leżał zdrętwiały ze zmęczenia i chłodu. Skoro pan
nie chce mnie słuchać, panie rechnungsfeldfebel, i trwa przy swoim, to się mu-
simy rozejść i spotkamy się dopiero w Felsztynie. Niech pan spojrzy na zegarek,
żeby było wiadomo, kto prędzej dojdzie do celu. A gdyby panu zagrażało jakie
niebezpieczeństwo, to niech pan wystrzeli w powietrze, żebym wiedział, gdzie
pan siÄ™ znajduje.
Po południu Szwejk dotarł do niedużego stawu, gdzie natknął się na zbiegłego
jeńca rosyjskiego. Zbieg kąpał się właśnie, ale gdy ujrzał Szwejka, wyskoczył
z wody i nagi zaczął uciekać.
Szwejk był ciekaw, czy pasowałby mu rosyjski mundur leżący nad stawem pod
wierzbami, więc rozebrał się i przywdział mundur nieszczęsnego zbiegłego nagu-
sa, który uciekł z transportu zakwaterowanego we wsi za lasem. Szwejk chciał się
dokładnie przejrzeć przynajmniej w wodzie stawu, więc tak długo chodził po gro-
bli, aż go tam dostrzegł i zabrał patrol żandarmerii polowej szukający zbiegłego
jeńca. Byli to Węgrzy, więc pomimo protestów Szwejka odprowadzili go na etap
w Chyrowie, gdzie został włączony do szeregu jeńców rosyjskich, pracujących
właśnie przy naprawie toru linii kolejowych wiodących do Przemyśla.
Wszystko to stało się tak szybko, że Szwejk dopiero nazajutrz zdał sobie spra-
wę ze swojej przygody; wtedy to na białej ścianie izby szkolnej, w której uloko-
wana była część jeńców, wypisał kawałkiem węgla drzewnego:
TU NOCOWAA JÓZEF SZWEJK Z PRAGI,
ORDYNANS 11 KOMPANII MARSZOWEJ 91 PUAKU,
KTÓRY JAKO KWATERMISTRZ
PRZEZ POMYAK DOSTAA SI
POD FELSZTYNEM DO NIEWOLI AUSTRIACKIEJ
CZZ IV
PO PRZESAAWNYM LANIU
Rozdział 5
Szwejk w transporcie jeńców rosyjskich
Kiedy Szwejk, błędnie uważany za jeńca rosyjskiego, zbiegłego ze wsi w po-
bliżu Felsztyna, pisał węglem na ścianie swoje rozpaczliwe okrzyki, nikt nie zwra-
cał na to uwagi, a kiedy w Chyrowie na etapie chciał wszystko szczegółowo obja-
śnić jednemu z oficerów, przechodzącemu właśnie obok niego, gdy im rozdawano
po kawałku twardego chleba kukurydzianego, jeden z żołnierzy węgierskich, pil-
nujący transportu jeńców, zdzielił go kolbą w ramię, wołając:
 Baszom az életet!1 Do szeregu, ruska Å›winio!
Działo się to oczywiście w taki sam sposób, w jaki żołnierze węgierscy ob-
chodzili się z jeńcami rosyjskimi, których języka nie rozumieli.
Szwejk stanął w szeregu i zwrócił się do najbliższego jeńca:  Człowiek ten
spełnia swój obowiązek, ale i sam siebie naraża przy tej sposobności na niebezpie-
czeństwo. Przecież mogłoby się zdarzyć, że karabin byłby nabity, a zamek otwar-
ty, więc gdy taki zacznie prać człowieka kolbą, a lufę ma przeciwko sobie, to ka-
rabin mógłby wystrzelić, a cały nabój mógłby wlecieć mu w gębę. Mógłby więc
spełnienie obowiązku przypłacić życiem. Na Szumavie w pewnym kamienioło-
mie robotnicy kradli zapalniki dynamitowe, żeby mieć zapas przy karczowaniu
pni w zimie. Dozorca kamieniołomu otrzymał rozkaz rewidowania każdego ro-
botnika, a zabrał się do tego z wielką miłością; zaraz pierwszego z brzegu zaczął
tak zamaszyście tłuc po kieszeniach, że zapalniki wybuchły i obaj razem z dozor-
cą wylecieli w powietrze, i to tak jakoś śmiesznie, jakby się trzymali za szyje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl