[ Pobierz całość w formacie PDF ]
długi.
Stała mu się obca. Nie kochał jej już, a ona z pewnością nie darzyła go uczuciem.
Edelston zrozumiał wreszcie, że znalazł się na samym dnie.
22
Król nie zmienił się zbytnio, odkąd Connor widział go po raz ostatni, tylko mocno
przytył. JerzyIV miał ochotę spędzić ten wieczór wraz ze swoją podstarzałą kochanką,
nie był jednak zachwycony tym, że wpatrywała się w przystojnego księcia, i dołożył sta-
rań, żeby obiad trwał jak najkrócej. Mimo to wciąż napomykał, by Connor - jak miał
nadzieję - głosował w parlamencie na jego rzecz, chociaż ani jego ojciec, ani brat tego
nie robili... Connor odpowiadał uprzejmie, lecz wymijająco, a w duchu myślał: Ani mi
się śni!
Widział na horyzoncie tereny targu, lecz barwne namioty i flagi poznikały stamtąd,
schowane do przyszłego roku. Serce zabiło mu mocniej. Wkrótce znów ujrzy Rebekę! -
Przed obiadem u króla spędził cały ranek na sprawdzaniu wraz z Greenem stanu
finansów Dunbrooke'ow. Jeśli Green przypominał sobie jego przelotną wizytę w
kantorze, to miał na tyle sprytu czy może taktu, by o niej nie wspominać. Na wyrazne
życzenie Connora miał zawiesić spłatę czynszów dzierżawcom z Keighley Park i wysłać
tam specjalistów od budownictwa, kształtowania pejzażu oraz uprawy roli, by sporządzili
dokładny raport o stanie siedziby i otaczających ją gruntów. A ponieważ zbiory zbóż
były w ostatnich latach zbyt obfite, by uzyskać za nie wysokie ceny, Connor pragnął, by
dzierżawcy postarali się o inne zródła dochodów.
Poproszono też Westona o zaangażowanie dwóch pracowni krawieckich z Bond Street,
które miały mu uszyć dwa nowe komplety odzienia - koszul, spodni, kamizelek i reszty.
Dzięki pułkownikowi Cordelia znajdowała się pod dyskretną strażą w londyńskiej
siedzibie Dunbrooke'ow. Agenci z Bow Street rozgościli się tam, stąpając w swoich
wielkich buciorach po eleganckich posadzkach, pili herbatę w filiżankach z wytwornej
porcelany i z zawodowego nawyku śledzili kosym wzrokiem Cordelię. Hutchins, który
zawsze się koło niej kręcił, zniknął bez śladu.
Jeśli zaś chodzi o Tremaine'ow, udało mu się całkiem gładko wyłgać z całej sprawy.
Zamierzał zwrócić im Rebekę, gdy tylko powróci z nią do Londynu.
Ogólnie rzecz biorąc, od wczoraj zaczynał nabierać przekonania, że życie księcia może
być nadzwyczaj przyjemne.
Zdał sobie sprawę, że ze swoją inteligencją i środkami finansowymi może zrobić wiele
dobrego. Gdy będzie miał przy sobie Rebekę i uwolni się wreszcie od ciążącego
ojcowskiego widma, jego uprzywilejowana pozycja syna pierworodnego zacznie - choć
za nic by się do tego nie przyznał - coraz bardziej przypominać wolność, a nie pułapkę.
Może uda mu się podnieść z upadku dziedzictwo Dunbrooke'ow? Teraz dzięki Rebece
wszystko wydawało mu się możliwe. Nie mógł się doczekać początku nowego życia.
Przynaglił konia do szybszego biegu.
Gdy Leonora zwijała koce, Rebeka klęczała przed skrzynką i starannie układała w niej
butelki z nalewkami na podściółce ze słomy i muślinu, mającej uchronić je przed
stłuczeniem podczas jazdy po wyboistych drogach.
- Co poczniecie z lordem Edelstonem? - spytała Leonorę. Edelstona umieszczono w
osobnym małym namiocie. Cyganie szybko zrozumieli, że poza narzekaniem nic im z
jego strony nie grozi.
- Sądzę, że co najmniej jeszcze przez kilka dni będzie musiał jechać razem z nami. Nie
mógłby jeszcze podróżować sam. Raphael postanowił, że powinien nas jakoś
wynagrodzić za opiekę. A potem, jeżeli będzie... - Leonora urwała, szukając
odpowiedniego angielskiego słowa.
- Dziecinny? Niemiły? Zmieszny? - próbowała jej podsunąć.
- ...jeśli zgodzi się... żeby z nami współpracować, to Raphael może mu dać starego konia,
żeby mógł wrócić do Londynu, albo też trochę pieniędzy na powóz.
Rebeka przerwała na chwilę swoją robotę. Perspektywa ujrzenia, jak Edelston zarabia na
swoje utrzymanie, była niezwykle interesująca.
Gdy skończyła pakowanie nalewek, zaczęła nerwowo rozglądać się za jakąś inną robotą.
Krótko i nie najlepiej spała tej nocy, nękana przykrymi snami. Nawet złośliwość Marty
przestała ją obchodzić. Jak na ironię, młoda Cyganka wywróżyła jej prawdę. Opuszczali
już koński targ pod Cambridge, a Connora nadal nie było widać.
- Proszę, zanieś to do wozu - powiedziała Leonora, czując, że Rebekę trzeba jakiegoś
zająć, i wskazała na zrolowane koce. Rebeka wzięła je więc i uniosła płótno namiotu,
żeby wyjść na zewnątrz.
W obozowisku Cyganów panował wesoły gwar. Mężczyzni ładowali na wozy namioty,
skrzynie i pomagali wdrapywać się tam dzieciom, które miały siedzieć przy matkach.
Rebeka odnalazła wóz Leonory i zamierzała właśnie załadować koce, gdy tętent
galopującego konia kazał się jej odwrócić.
Wpatrywała się w przestrzeń, póki nie dojrzała, że w chmurze pyłu do obozowiska zbliża
się samotny jezdziec. Cyganie natychmiast przerwali swoje zajęcia i śledzili go,
osłaniając oczy przed blaskiem popołudniowego słońca. Galop oznaczał, że komuś
bardzo się spieszy, a tymczasem nic nie wskazywało, by o tej porze dnia ktoś miał powód
do pośpiechu.
Rebeka wiedziała, kto nadjeżdża. Dzięki rudym włosom wśród Cyganów widoczna była
z daleka, stała bez ruchu i czekała.
Connor osadził konia tuż przed nią i zeskoczył na ziemię. Był tak znużony długą jazdą,
że chwiał się na nogach. Dyszał ciężko, spływał potem i cały był pokryty grubą warstwą
kurzu. Uniósł dłoń, by odgarnąć włosy z czoła, ale kosmyki były sztywne od pyłu.
Spojrzała na przesiąkniętą potem koszulę z pięknego lnu, zupełnie niepodobną do
poprzedniej, brudnej i niezdarnie przez Rebekę pozszywanej. Była szyta na miarę.
Uszyto ją dla księcia.
- Och Boże, Rebeko - powiedział radośnie, chociaż głos miał schrypnięty z wysiłku - już
[ Pobierz całość w formacie PDF ]