[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Caspiusa, jak sądził po wędrujących od ust do ust szeptach, wpływał uspokajająco na jego
ludzi, co było pożyteczne w tym budzącym grozę otoczeniu. Niebo nad głowami, choć wciąż
wolne od natrętnego ptactwa, ściemniało się szybko, a wulkany przypomniały o swym
istnieniu, plując dymem. Nawet na wysokości, na jakiej się znajdowali, mogli nie tylko słyszeć
grozne pomruki w głębi ziemi, ale także wyczuwać drżenie skał pod stopami. Było już pózne
popołudnie, a perspektywa spędzenia nocy w tym nieziemskim otoczeniu czyniła
wspomnienie o lodowej jaskini znacznie przyjemniejszym.
Conan jednak wciąż wiódł swych ludzi naprzód. Za postrzępionymi graniami wąwozu
dostrzegł blask położonych wyżej śnieżnych pól, a dalej żelazisto czerwone zbocze
najbliższego dymiącego wulkanu. Nie sądził, by zródła rzeki znajdowały się aż tak daleko,
skoro zatem byli już blisko celu, należało go osiągnąć.
 To jest fascynujące!  usłyszał nagle okrzyk Caspiusa.  Niewiarygodna formacja skalna.
Chociaż niewątpliwie naturalnego pochodzenia, była wykańczana przez ludzi. To zaś oznacza,
że nie jesteśmy jedynymi, którzy odwiedzili to zapomniane miejsce.
Uwagi medyka odnosiły się do szerokiego bloku skalnego, znajdującego się w zakolu
strumienia. Wyglądem przypominał platformę, na którą wiodły gigantyczne schody, a na jej
szczycie znajdowała się piramida z czarnego bazaltu o ściętym czubku. Miała takie same
proporcjonalne kształty jak skalne budowle, które przyciągnęły wzrok Conana w dole
strumienia, choć była znacznie większa. O ile tamte formacje przypominały mu ulice i budynki
starożytnego miasta, o tyle tutaj nieodparcie nasuwało się skojarzenie z pałacem albo
świątynią. Jej centralną, najbardziej rzucającą się w oczy częścią były dwie ogromne płyty
sprawiające wrażenie drzwi.
 Chcesz powiedzieć, że to dzieło natury?  Conan stanął u boku Caspiusa i wskazał
piramidę.  Spójrz na jej proporcje. Te pionowe fragmenty mogą być pozostałością kolumn.
Gdybyśmy tylko mogli zobaczyć, jak kiedyś wyglądała. Według mnie zbyt regularna jak na
dzieło natury  zakończył ponuro.
 Ludzie na pewno nad nią nieco pracowali  zgodził się Caspius.  Nie wątpię też, że
jakieś lokalne plemiona mogły uważać tę skałę za święte miejsce.  Wskazał młodego
kanibala, który przyglądał się kamiennemu blokowi z zabobonnym lękiem.  Ale czy możesz
sobie wyobrazić, że tak gigantyczną budowlę, z tak twardego materiału, mogliby wykonać
ludzie?  Potrząsnął głową i zbliżył się ku pierwszemu z kamiennych progów.  Muszę
przyjrzeć się temu z bliska, zanim będę mógł powiedzieć coś więcej.
 Bądz ostrożny  Conan gestem dłoni nakazał dwóm Shemitom, aby poszli za medykiem.
 I pospiesz się, nie mamy zbyt wiele czasu.
Gdy minęli monumentalną budowlę, Conan dostrzegł, że czarne bazaltowe skały mają się ku
końcowi. Zciany wąwozu rozchylały się i przed nimi otwierał się zapierający dech w piersiach
widok na pola zastygłej lawy, płonące kratery, równiny pokryte czerwonym popiołem, a dalej
biel lodowca. Spod ostatniego z wielkich bazaltowych bloków wypływał strumyk, za którym
dotąd podążali. Conan poczuł nagły przypływ energii i przyspieszył kroku, niemniej ostrożnie
skakał z kamienia na kamień, wiedząc, że wśród tak ogromnych formacji skalnych łatwo
pomylić się w ocenie odległości. Słyszał za sobą biegnących mężczyzn i ich radosne okrzyki
donoszące tym z tyłu, iż dotarli do zródeł rzeki.
Gdzież więc podział się prawdziwy cel ich wyprawy? Oślepiony blaskiem słońca, Conan
przysłonił oczy dłonią i uważnie zaczął lustrować wzrokiem skalne ściany. Spojrzał także w
stronę śnieżnego pola. Czyżby się mylił? Nie, to była prawda!
Niewiarygodnie jasną pokrywę najbliższego górskiego zbocza tworzył bynajmniej nie śnieg,
ale srebrzystobiałe kielichy kwiatów. Były ich niezliczone ilości, wyrastających na
wulkanicznym podłożu i migoczącym zmiennymi odcieniami srebra w promieniach
zachodzącego słońca. Rosły tak blisko, zaledwie o kilka kroków.
 Hej tam, ludzie! Wyładować worki z juty! Znalezliśmy to, po co przybyliśmy!
Po chwili zaskoczeni Shemici odpowiedzieli radosnym wrzaskiem, Conan zaś zamyślił się
przez moment. Lotosu była mnóstwo i zebranie go nie stanowiło żadnego problemu. Mieli
teraz tylko jeden statek, ale zawsze można było zbudować barkę w lesie poniżej, jeśli tylko
Caspius uzna, że lotosu trzeba zabrać więcej. Mieli też dość lin i tkaniny do pakowania roślin.
Najtrudniejszą sprawą będzie niedopuszczenie do ich zgnicia podczas długiej podróży.
 Bądzcie uważni  zwrócił się do żołnierzy.  Wyrywajcie całe rośliny, bo na razie nie
wiemy, które części są pożyteczne. Potem trzeba będzie zasuszyć rośliny. Nawet nie musimy
palić ogniska, w dole strumienia pełno gorących, dymiących dziur. Ruszajcie się, rzezimieszki,
nasza podróż jest na półmetku.
Shemici nie potrzebowali jego ponagleń. Po kilku chwilach najszybsi zjawili się z naręczem
kwiatów. Conan sięgnął do mieszka ze złotymi monetami, zanim jednak zdołał nagrodzić
żołnierzy, już ich nie było. Nawet nie pomyśleli o zapłacie, spieszyli się, by przynieść ulgę
swym cierpiącym rodakom.
Kwiaty były, tak jak przypuszczał Caspius, znacznie większe niż drobna roślinka, którą
znalezli w dole strumienia. Miały błyszczące srebrzyste płatki i miękkie liście. Conan uniósł
kwiat do nosa i poczuł ten sam subtelny zapach. Ruszył z naręczem kwiatów w dół strumienia,
by pokazać je medykowi.
Gdy dotarł do bazaltowej piramidy, tak przypominającej świątynię, dostrzegł, że nieco tu się
zmieniło. Po pierwsze, nie widział nigdzie Caspiusa ani towarzyszących mu żołnierzy. Dwa
kamienne bloki, które już wcześniej kojarzyły mu się z drzwiami, były szeroko rozwarte,
ukazując czarną przestrzeń. Spoglądając w nią, Conan poczuł znajome mrowienie
przebiegające po kręgosłupie. Natomiast kanibal Hk Cha wciąż był tam, gdzie przedtem, przy
kamiennym słupie, teraz jednak klęczał przy nim w widocznym przerażeniu. Gdy
Cymmerianin podszedł ku niemu, dzikus zwrócił nań rozszerzone strachem oczy i powiedział
tylko jedno słowo:
 Juwala!
Na wysokim progu, pomiędzy rozwartymi kamiennymi płytami, płonął niewielki ogień.
Zdawał się częścią jakiegoś magicznego rytuału, jako że otaczał go uczyniony z dziwnej
sproszkowanej substancji wzór regularnej, siedmioramiennej gwiazdy. Proszek mienił się
wszystkimi kolorami, zdarzały się w nim też drobne kostki. W jaki sposób dwie masywne
płyty skalne mogły się otworzyć nie powodując zawalenia się całej konstrukcji, Conan nie miał
pojęcia, chyba że istniał tu jakiś ukryty przemyślny mechanizm i gigantyczne zawiasy. Stał
teraz na progu czarnej pustki, a wionął stamtąd dobrze znany odór  rozkładających się
organicznych substancji. Zatęchła woń wielu wieków
Podłogę zaścielał drobny gruz i odłamki skalne, ale i tak wykonane przed wiekami z
kamiennych płyt podłoże było w zadziwiająco dobrym stanie. Ciemność wewnątrz wydawała
siew pierwszym momencie nieprzenikniona, jednak po chwili Conanowi zdało się, iż ujrzał
nikły odblask światła. Teraz już pewnym krokiem ruszył w kierunku odległego ognia a jego
oczy coraz bardziej oswajały się z mrokiem podziemnej pieczary. Widział już przynajmniej, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl