[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pogranicznicy zrozumieli w końcu, że mają do czynienia z ciężkimi kretynami i machnęli na nas
ręką, zerknęli okiem na kwitki meldunkowe (Udaj i Kusaj mieli taką metodę, że wpisywali tam
pierwsze lepsze ukraińskie miasto, które przyszło im do głowy, i jeśli to miasto leżało na zachodzie
kraju, to dopisywali adres  Bandery 69 , a jeśli na wschodzie  to  Lenina 69 ) i nas puścili.
We Lwowie od razu przyjęliśmy kurs na Ayczaków. Tramwajem podjechaliśmy prawie pod sam
cmentarz, minęliśmy wzruszone polskie wycieczki, minęliśmy pana z popękanymi naczynkami na
bulwiastym nosie, który recytował właśnie znany dwuwiersz o bombie wodorowej, minęliśmy znicze i
wieńce przeplatane biało-czerwonymi wstążkami pod Konopnicką, minęliśmy ten mój ulubiony
grobowiec, na którym Jezus wygląda, jakby pryskał gazem pieprzowym prosto w twarze dzieciom,
którym  zgodnie z zaleceniem  pozwolono przychodzić do niego  i zapuściliśmy się głęboko w
tylne alejki cmentarza.
Wspięliśmy się na cmentarne zbocze i weszliśmy na podcmentarz, na którym leżeli powstańcy
styczniowi.
Podcmentarz był zarośnięty po pachy i z tej wybujałej zieleni sterczały identyczne, metalowe
krzyże. Przedzieraliśmy się przez te krzaczyska jak Indiana Jones przez dżunglę. U końca cmentarza
powstańców stało kilka wielkich, magnackich grobowców, zupełnie odciętych od świata, które pod
względem gabarytów z powodzeniem mogłyby służyć za letnie domki.
I służyły. Na schodach, w lipcowym słoneczku, wygrzewało się kilku żul-punków. Mieli tu
wszystko  stół, krzesła, kraty browaru. Powietrze było ciężkie od oleistego, słodkawego zapachu
marihuany. Blanciory palili grube jak hawańskie cygara. Byli boso, bez koszulek, zarośnięci jak
diabły, z włosami zlepionymi brudem w coś, co bardziej przypominało poleskie kołtuny niż porządne
dredy. Udaj z Kusajem rzucili się na nich jak na braci. Poklepywaniu po plecach końca nie było.
Przywiezli dla punków, jak się okazało, dary: słoiki majonezu kieleckiego, które wręczyli żul-
punkom, jak się kiedyś perkal i paciorki wręczało. %7łul-punki, jak powiedział mi Kusaj, przepadały za
majonezem kieleckim, od kiedy poznali ten wyrób po tym, jak grali kiedyś jakiś koncert w Przemyślu.
Bo oni kiedyś, gdy ich głowy jeszcze były w miarę w porządku, mieli swoją punkową kapelę. Jak
przewiezliście, spytałem, ten majonez przez granicę? Przecież nas trzepali, a produktów spożywczych
wwozić nie wolno. A, odpowiedział Kusaj, zapomniałem zabrać do odprawy reklamówki z tym
majonezem na półce nad siedzeniem w autobusie i jakoś nie przyszło im do głowy sprawdzić.
%7łul-punki jadły ten majonez jak serek homogenizowany  wytrzasnęły skądś łyżki i po prostu
zaczęły wiosłować. Tutaj, widać było, gastrofaza nigdy nie mija. Rozpiliśmy szybko jakieś robione
przez nich wino i sprawa zeszła na tematy istotne, czyli na nasze zaopatrzenie na drogę.
Potrzebowaliśmy gandzi i kwasów. Z kwasami  powiedzieli żul-punki  może być mały problem, bo
mają coś w rodzaju klęski urodzaju  są tylko podwójnie namaczane panoramiksy. Dlatego trzeba z
nimi bardzo uważać, bo wchodzą mocno i ostro telepią. Jazda nie dla każdego. A co do gandzi  to
najstarszy w żul-punkowym szczepie, niejaki Borys z jednym wielkim dredem na głowie i brodą ujętą
w faraoński wałek  zatoczył ręką po grobach powstańców styczniowych.  O wot  powiedział. I
faktycznie: kawałek dalej od krzaczorów, przez które się przedzieraliśmy, karnie rosły sobie krzaki
marihuany. Z nich również wystawały powstańcze krzyże.
 Co  zdziwiłem się  tutaj? Na powstańcach?
 No tutaj  odpowiedział wielki wódz Borys  to są jacyś wasi koledzy?
 Niby tak  odpowiedziałem.  Choć  dodałem  osobiście żadnego nie znałem.
 No, to miło im się tu leży  powiedział Borys i przeżegnał się z głębokim skłonem  pod
krzaczkami. Soki w ziemię idą. Wesoło mają. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl