[ Pobierz całość w formacie PDF ]

widok.  Dygotała i nie mogła złapać tchu.
 Prędzej umrę, niż ci ustąpię. Wolałabym raczej...
Nie była pewna, co ją do tego popchnęło. Kiedy znajdowała się w
towarzystwie Damona, górę często brał nad nią instynkt. A w tej chwili
poczuła, że woli zaryzykować wszystko, niż pozwolić mu tym razem
wygrać. Zauważyła, że on siedzi spokojnie, odprężony i bawi się rozwojem
sytuacji. Drugą częścią umysłu usiłowała obliczyć, jak daleko ten nawis
dachu wychodzi poza balkon.
 Wolałabym już raczej to  powiedziała i skoczyła w bok.
Miała rację, nie był na to przygotowany i nie zdołał ruszyć się z miejsca
tak szybko, żeby ją powstrzymać. Poczuła, że traci grunt pod nogami i z
rosnącym przerażeniem zrozumiała, że ten balkon był jednak płytszy, niż
sądziła. Poczuła, że spada.
Ale nie doceniła Damona. Błyskawicznie sięgnął ręką  nie dość szybko,
żeby ją utrzymać na dachu, ale udało mu się powstrzymać ją przed dalszym
upadkiem. Zupełnie, jakby jej ciężar nic dla niego nie znaczył. Elena
odruchowo złapała za wyłożony gontami skraj dachu i próbowała oprzeć na
nim kolano.
Odezwał się wściekłym tonem:
 Ty mała idiotko! Jeśli tak bardzo chcesz spotkać się ze śmiercią, to ja
sam cię jej przedstawię!
 Puść mnie  powiedziała Elena przez zęby. Ktoś musi w końcu wyjść
na ten balkon, tego była całkowicie pewna.  Puszczaj.
 Tu i teraz?  Spoglądając w te nieprzeniknione ciemne oczy,
zrozumiała, że on pyta poważnie. Ze jeśli odpowie twierdząco, on ją puści.
 To by było szybkie zakończenie spraw, prawda?  powiedziała. Serce
waliło jej ze strachu, ale nie chciała, żeby zobaczył, że się boi.
 Ale i wielka szkoda.  Jednym ruchem postawił ją znów bezpiecznie
na dachu. Przyciągnął do siebie. Zamknął w ramionach, tuląc do swojego
szczupłego ciała, i nagle Elena przestała cokolwiek widzieć. Poddała się. A
potem poczuła, że jego mięśnie napinają się jak u kota, a pózniej we dwoje
poszybowali w dół.
Spadała. Nic nie mogła poradzić, przylgnęła do niego jak do jedynej
stałej rzeczy w świecie, który wkoło niej pędził. A potem Damon wylądował
na ziemi jak kot, z łatwością amortyzując wstrząs.
Stefano zrobił kiedyś coś podobnego. Ale Stefano nie trzymał jej potem
w taki sposób, tak mocno, że mógł ją posiniaczyć, z ustami niemal
dotykającymi jej ust.
 Zastanów się nad moją propozycją  powiedział.
Nie mogła się poruszyć ani odwrócić oczu. I tym razem wiedziała, że nie
używał wobec niej mocy, że to wyłącznie dzika siła ich wzajemnej dla siebie
atrakcyjności. Bez sensu było zaprzeczać  reagowała na niego fizycznie.
Czuła jego oddech na swoich ustach.
 Do niczego nie jesteś mi potrzebny  powiedziała.
Pomyślała, że teraz ją pocałuje, ale nie zrobił tego. Nad nimi rozległ się
odgłos otwieranych drzwi balkonowych i jakiś gniewny głos:
 Hej! Co się tam dzieje? Jest tam kto?
 Tym razem zrobiłem ci przysługę  powiedział Damon cicho. 
Następnym razem odbiorę zapłatę.
Nie mogła odwrócić głowy. Gdyby teraz ją pocałował, pozwoliłaby na
to. Ale nagle jego twarz jakby się zatarła. Zupełnie jakby mrok znów go brał
w posiadanie. A potem czarne skrzydła wzbiły się w powietrze i wielka
wrona odleciała w ciemność.
Coś, jakaś książka czy but, poleciało jej śladem z balkonu. Chybiło o
metr.
 Cholerne ptaszyska!  odezwał się z góry głos pana Forbesa.  Musiały
założyć jakieś gniazdo na dachu.
Drżąca, obejmując się ramionami, Elena skuliła się pod balkonem,
czekając, aż w końcu tata Caroline wejdzie do środka.
Meredith i Bonnie znalazła skulone przy bramie.
 Dlaczego to tak długo trwało?  szepnęła Bonnie.  Myślałyśmy, że cię
złapali!
 Niewiele brakowało. Musiałam przeczekać, aż zrobi się bezpiecznie. 
Elena tak już przywykła do kłamstw na temat Damona, że teraz skłamała
niemal odruchowo.  Wracajmy do domu  szepnęła.  Nic tu po nas.
Kiedy żegnały się pod drzwiami domu Eleny, Meredith powiedziała:
 Do Dnia Założycieli zostały tylko dwa tygodnie.
 Wiem.  Na chwilę Elena wróciła myślami do propozycji Damona. Ale
pokręciła głową, chcąc tę myśl odpędzić.  Coś wymyślę  powiedziała.
 Na pomysł wpadła dopiero pod koniec następnego dnia w szkole.
Jedyne pocieszenie czerpała z tego, że Caroline chyba nie zauważyła w
swoim pokoju nic dziwnego  ale żadnych innych powodów do zadowolenia
Elena nie miała. Dziś rano w szkole na apelu ogłoszono, że zarząd szkoły
wybrał Elenę do reprezentowania Ducha Społeczności Fell's Church. Przez
całą mówkę dyrektora na ten temat Caroline uśmiechała się szeroko,
triumfująco i złośliwie.
Elena próbowała nie zwracać na to uwagi. Starała się, jak mogła,
ignorować afronty, jakie ją spotykały nawet po tym apelu, ale nie było to
łatwe. To nigdy nie było łatwe i zdarzały się takie dni, kiedy zdawało jej się,
że kogoś uderzy albo po prostu zacznie krzyczeć. Na razie jednak udawało
jej się przetrwać.
Tego popołudnia, czekając, aż klasa, która miała historię na szóstej
lekcji, wyjdzie z pracowni, Elena przyglądała się Tylerowi Smallwoodowi.
Od powrotu do szkoły nie odezwał się do niej ani razu. Uśmiechał się tak
samo paskudnie, jak Caroline w czasie wystąpienia dyrektora. Teraz, kiedy
dostrzegł stojącą samotnie Elenę, szturchnął Dicka Cartera łokciem.
 A co my tam mamy?  powiedział.  Podpieramy ścianę?
Stefano, gdzie jesteś?  pomyślała Elena. Ale znała odpowiedz na to
pytanie. Po drugiej stronie szkoły, na lekcji astronomii.
Dick już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle wyraz jego twarzy
się zmienił. Patrzył gdzieś za Elenę, w głąb korytarza. Elena odwróciła się i
zobaczyła Vickie.
Vickie i Dick spotykali się kiedyś, przed jesiennym balem. Elena
przypuszczała, że nadal ze sobą chodzą. Ale Dick miał niepewną minę,
jakby nie wiedział, czego ma się spodziewać po dziewczynie, która szła w
jego stronę.
Vickie miała dziwny wyraz twarzy, jakoś dziwnie się poruszała. Szła tak,
jakby jej stopy nie dotykały ziemi. Oczy miała senne, zrenice rozszerzone.
 Cześć  powiedział niepewnie Dick, stając naprzeciw niej. Vickie
minęła go bez jednego spojrzenia i podeszła do Tylera. Elena obserwowała
rozwój sytuacji z rosnącym niepokojem. To powinno być zabawne, ale nie
było.
Tyler był zaskoczony. Gdy Vickie położyła mu dłoń na piersi,
uśmiechnął się, ale z przymusem. Vickie wsunęła mu dłoń pod kurtkę.
Uśmiech Tylera zbladł. Vickie położyła mu i drugą rękę na piersi. Tyler
spojrzał na Dicka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl