[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Następnego ranka obudził ją aromat kawy. Jej uko-
chany wyjeżdża. Miała ochotę zamknąć się na klucz
i nakryć głowę poduszką. Nie potrafiła powiedzieć,
kiedy to się stało. Może już pierwszego dnia, kiedy
intuicja jej podpowiadała, że doktorowi Remingtono-
wi przytrafiło się coś złego. To nieważne. Nie załamie
się. Pożegnanie też przetrzyma.
Wielka strata. Pierwszy raz kogoś pokochała, ale
dlaczego akurat klona Owena? Cygana? Pocieszała
się, że jej to przejdzie. Mogliby mieć takie śliczne
dzieci.
Gdy weszła do kuchni, stał odwrócony do niej ty-
łem. Miał już na sobie skórzane spodnie i czarny
T-shirt. Nie odwrócił się, gdy nalewała sobie kawę.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Jak tu skończę.
Aby nie zdradzić, co się z nią dzieje, przeszła do
salonu i opadła na fotel. Kilka minut pózniej prze-
mknął za jej plecami do swojego pokoju.
Nie poproszę go, żeby został. Nie rozpłaczę się.
Będę się trzymać.
- Idę - rzekł, wracając do salonu.
- Okej.
Podeszła z nim do drzwi.
- Chyba pora się pożegnać - powiedział cicho,
a ona nie mogła oderwać od niego wzroku. - Dzięku-
ję... Za wszystko. Przepraszam, że...
S
R
Położyła mu palec na ustach.
- Cii... Daj spokój... Po prostu się pożegnajmy.
- Helen... - Całował jej palce, a ona nie potrafiła
się oprzeć magnetyzmowi jego warg. Padli sobie w ob-
jęcia. - Helen... - szepnął. - Poproś mnie, żebym
został.
Spojrzała mu w oczy.
- Nie. To ty musisz chcieć tu zostać.
Poczuł się rozdarty, bo chciał tego. Naprawdę. Ale
nie potrafił uwolnić się od ciężaru przeszłości.
- Helen...
- Idz już.
Pokiwał głową, podniósł plecak i ruszył do drzwi.
Postała w nich przez chwilę, po czym je zamknęła.
Gdy ryk silnika przeszył powietrze, oparła czoło
o chłodne drewno.
- Zostań - wyszeptała.
Zajeżdżając wieczorem pod przydrożny motel,
uprzytomnił sobie, że od samego rana oddaje się wspo-
mnieniom, a przecież to nie w jego stylu. Jego myśli
przez cały dzień wracały do Skye, do Helen.
Cholera. Kocha ją. Przygnębiające odkrycie. Nie
miał tego w planie. Uparty dureń. Ku jego przerażeniu
na myśl o Helen łomotało mu serce. Bał się tego
potwornie, ale jeszcze większym strachem napawała
go myśl o przyszłości bez Helen. Proponowała, by
zostali rodziną, a on to odrzucił. Skończony idiota.
O czwartej nad ranem znalazł się z powrotem
w Skye. Stanął pod jej drzwiami i zapukał.
Obudziła się przestraszona.
S
R
- Helen, otwórz. To ja, James.
Zerwała się z łóżka i po omacku pobiegła do drzwi.
- James, chcesz obudzić pół miasta? - syknęła,
wciągając go do środka. - Jest czwarta rano!
Miała na sobie tę samą skąpą koszulkę i rozpusz-
czone włosy. %7łeby jej nie dotknąć, wcisnął ręce do
kieszeni.
- Kocham cię - powiedział. - Nie mam pojęcia,
czy się sprawdzę, ale zapytałaś mnie, czego szukam.
Musiałem cię zostawić, żeby zrozumieć, że szukałem
ciebie. Dzięki tobie, Helen, w Skye spotkały mnie
same dobre rzeczy, tutaj poczułem się chciany. Od
chwili, kiedy wyratowałaś mnie z buszu, wiedziałem,
że jesteś inna, ale byłem zbyt przestraszony, żeby
dostrzec to, co mam na wyciągnięcie ręki.
James obnaża przed nią tajniki swojej duszy. Czy to
sen? Rozsadzała ją miłość, nadzieja i uczucie triumfu.
- A gdzie twoja cygańska dusza? Wolność na o-
twartej drodze?
- Miałaś rację, mówiąc, że uciekam. Nie wybrałem
wędrówki jako sposobu na życie, bo mam to we krwi,
ale dlatego że bałem się odpowiedzialności za drugą
osobę. Balem się kochać, ale nie być kochanym. Czy
jest już za pózno? Mam jeszcze szansę skorzystać
z twojej  rodzinnej" propozycji? Proszę, powiedz,
że mnie kochasz, że nie wszystko sknociłem.
Wyglądał żałośnie. Kocha ją. Ale ona jeszcze się
nie ugięła.
- A dzieci?
Wziął głęboki wdech. Dzieci? Myśl o dzieciach
była równie przerażająca jak to, że ją kocha i jak
wspólna przyszłość.
S
R
- Chcesz mieć dzieci?
- Oczywiście. A ty? - Wstrzymała oddech. Oboje
mieli parszywe dzieciństwo, więc posiadanie włas-
nych dzieci to dla obojga poważna sprawa.
Nagle poczuł, że marzy mu się cała ta katastrofa.
Nawet dzieci. Z nią... tak. Zdecydowanie.
- Też.
Miała ochotę rzucić mu się na szyję, ale musiała
mieć absolutną pewność.
- Czy sądzisz, że kobieta z syndromem porzuconej
i mężczyzna mający problem z odpowiedzialnością
mają jakąś szansę? Taki początek nie wygląda obie-
cująco.
Z uśmiechem wzruszył ramionami.
- Zaczniemy wszystko od nowa. - Jej uśmiech
dodał mu otuchy. - No, Helen, oszczędz mi tych katu-
szy. Kochasz mnie?
Przytaknęła, a on pochwycił ją w ramiona.
- Dzięki, dzięki - szeptał, obsypując jej twarz po-
całunkami.
- James, kocham cię. Zostań.
Uśmiechnął się szeroko.
- Bałem się, że nigdy o to nie poprosisz.
S
R
EPILOG
W dniu ich ślubu nad Skye świeciło słońce. Sala
klubu kobiet została udekorowana żółtymi kwiatami,
białymi wstęgami i różowymi balonikami. Miejscowa
kapela grała rock and rolla, a wszyscy mieszkańcy
Skye świętowali z nowożeńcami.
Helen siedziała niedaleko ojca i wraz z nim obser-
wowała, jak jej małżonek tańczy z Joshem.
- To dobry człowiek.
Uśmiechnęła się do ojca.
- Wiem.
Owen zerknął na córkę.
- Helen, przepraszam. Wiem, że nie byłem dobrym
ojcem. - Pogładził ją po policzku. - Jesteś bardzo
podobna do matki. Ona byłaby z ciebie dumna. Tak
samo jak Elsie.
- Dzięki, tato. - Od dawna wiedziała, że Owen
zrobił, co potrafił.
- Chodz, zatańcz ze swoim staruszkiem. - Wstał,
podając jej rękę.
Zebrała obfite fałdy sukni i ruszyła do tańca.
- Przepraszam... - James poklepał Owena po ra-
mieniu. - Chcę zatańczyć z moją żoną.
- Jesteś szczęśliwa, skarbie? - zapytał kilka minut
pózniej.
S
R
- Wniebowzięta. - Westchnęła. - A ty? Warto by-
ło wracać?
Pocałował ją w nos.
- Bardziej, niż myślisz.
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl