[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Carmela milczała, gdy tymczasem lord ciągnął dalej:
- Potrzebne są szkoły i szpitale. Trzeba odbudować
kościoły... Jestem pewien, że to wszystko okaże się
pasjonujące dla ciebie.
- Być poślubioną mężczyznie, którego nie znam? -
zdziwiła się Carmela.
- Powiedziałem ci, że jest uroczy.
- To twoja opinia - odparła Carmela. - Ale to nie ty
będziesz musiał mieszkać w obcym kraju, otoczony obcymi
ludzmi.
- Jestem pewien, że szybko zawrzesz nowe przyjaznie i
doskonale się dostosujesz do nowej sytuacji - cierpliwie
przekonywał ją lord.
- O, tak. Gdybym tylko tego chciała. Ale pozwól sobie
coś wyjaśnić, mój drogi kuzynie: nie mam najmniejszego
zamiaru wychodzić za mąż w tej chwili, a już na pewno nie za
zagranicznego księcia, którego dopiero co poznałam!
Lord z hukiem położył katalog na stole i zdecydowanym,
chciałoby się rzec - wojskowym, krokiem podszedł do
Carmeli.
- Ależ, Felicity, to przecież absurdalne! Uważam twoją
postawę za absolutnie nieodpowiedzialną. Przecież
przeprosiłem cię już za pośpiech, w jakim to wszystko się
stało. Musisz sobie zdać sprawę z jednego: prędzej czy
pózniej będziesz musiała wyjść za mąż. Nie chciałbym cię
widzieć otoczonej wianuszkiem łowców fortun.
- Kimże innym jest książę?
Carmela była zbyt rozzłoszczona, by bać się
czegokolwiek. Cieszyła się, że Felicity wraz z Jimmym byli
już w drodze do Francji i że jej przyjaciółka nie musiała
szaleńczo walczyć ze swoim kuzynem, którego także zaczęła
ogarniać złość.
W jego oczach czaiła się zawziętość i upór, o którym
Carmela tyle słyszała od Felicity. Może rzeczywiście nie
należy nigdy stawać na drodze nikomu z Gale'ów?...
Gdy tak stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem,
Carmela poczuła się mała, bezradna i absolutnie bez żadnych
szans w konfrontacji z tym wysokim, pewnym siebie
mężczyzną.
Ponieważ jednak miała to szczęście, że nie była
prawdziwą Felicity, wiedziała, iż może walczyć o zachowanie
zasad, w których słuszność i prawość nie wątpiła w
najmniejszym stopniu. Gdy nadejdzie odpowiednia chwila i
ona odkryje swoje karty, książę zrezygnuje z zamiaru
poślubienia ubogiej córki niewydarzonego wiejskiego
malarza.
- Moim zdaniem niegodziwe jest sprzedawanie kobiety
mężczyznie, tak jakby była towarem. Jak już powiedziałam,
mamy uczucia i ja osobiście nie poślubiłabym mężczyzny, bez
względu na jego pozycje czy majątek, gdybym go nie
kochała... i on nie kochałby mnie.
- Zdumiewasz mnie! - Lord nieco podniósł głos. - Skąd
będziesz wiedziała, że jesteś kochana dla siebie samej, a nie
pieniędzy?
Carmela przez chwilę milczała.
- Myślę, że miłości... prawdziwej miłości nie można
udawać. Nie można odegrać jej niczym taniego
przedstawienia na wiejskim jarmarku. Tylko głupiec da się
nabrać na nieszczere komplementy i czułe słówka zrodzone z
chciwości.
Lord nie mógł przez chwilę znalezć żadnego argumentu
przeciwko wywodom Carmeli, podszedł więc do okna i zaczął
patrzeć na park.
Po długim milczeniu przemówił:
- Podejrzewam, że mając zbyt małe doświadczenie w
obcowaniu z tak młodymi panienkami jak ty, nie
przewidziałem, iż nie zaakceptujesz mojej decyzji, która
została podjęta w najlepszej wierze i tylko twoim interesom
służyć miała. W rzeczy samej byłem przekonany, że oddaję ci
przysługę.
- Przysługę, która ubliża mojej inteligencji!
- Zawsze uważałem dziewczęta opuszczające szkoły za
stworzenia nieobyte i głupawe. Ciebie, widać, zaliczyć do nich
nie mogę!
- Nigdy nie spotkałeś mojej babki, ale musiałeś o niej
słyszeć. Niektórzy starsi słudzy ciągle ją pamiętają. Pragnę cię
zapewnić, że mieszkanie i życie obok niej było edukacją
stokroć lepszą od najlepszego uniwersytetu. Lord zaśmiał się
krótko.
- Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego krewniacy, z
którymi zacząłem mieć kontakty, od kiedy odziedziczyłem
tytuł i majątek, zawsze wspominali spór pomiędzy twoim
ojcem i jego matką, jakby od niego co najmniej zależały losy
świata.
- Być może tak to odczuwali. Wyjechała stąd ślubując, że
nigdy tu już nie powróci, i słowa dotrzymała, urządzając sobie
życie gdzie indziej.
- Zakładam, że skoro pojechałaś razem z nią, to tak jak
ona będziesz budziła strach - głos lorda przesycony był
sarkazmem.
- Mam nadzieję - odparła Carmela.
Mówiąc to pomyślała, jak bardzo podziwiała i kochała
hrabinę. To była prawda, że samo mieszkanie z nią stanowiło
najlepszą szkołę charakteru i ona wraz z Felicity miały
ogromne szczęście obcując na co dzień z tak wspaniałą
kobietą.
Zapadła głęboka cisza, którą przerwał chłodny głos lorda:
- Felicity, masz tylko osiemnaście lat. Nieważne, jak cię
wykształcono: babka nie żyje i teraz ja jestem twoim
opiekunem, mnie musisz być posłuszna.
- A jeżeli odmówię?
- Wtedy będę zmuszony poszukać innych sposobów, aby
zmusić cię do uznania mojej władzy, czego na razie nie chcę
robić.
Carmela uśmiechnęła się pogardliwie.
- Co sugerujesz? - spytała. - Zamkniesz mnie w lochu? A
może będziesz mnie głodził i bił, dopóki nie przysięgnę ci
posłuszeństwa? A może po prostu zawleczesz mnie do
ołtarza?
Próbowała go przedrzezniać, lecz jej głos był bardzo
delikatny i słowa, które wypowiedziała, nie brzmiały tak
agresywnie, jakby sobie tego życzyła.
Znowu milczeli.
- To będzie o wiele prostsze - uśmiechnął się. - Jako twój
opiekun mam prawo rozporządzać twoim majątkiem aż do
chwili, kiedy ukończysz dwadzieścia jeden lat.
Carmela zastanawiała się gorączkowo, co może zrobić,
aby ostrzec Felicity przed takim obrotem rzeczy.
Rozważała różne warianty, lecz czuła, że lord
wypowiedziawszy ostatnie słowo zdawał sobie sprawę z jej
zakłopotania i właśnie napawał się zwycięstwem.
Nienawidzę go! - pomyślała.
Tym razem ją przechytrzył i będzie musiała być bardzo,
bardzo ostrożna, by swym postępowaniem nie wyrządzić
Felicity żadnej krzywdy.
Milczeli chwilę. Wreszcie lord odwrócił się od okna i
podszedł do niej.
- Wydaje mi się, Carmelo, że oboje zbyt pochopnie
wyciągnęliśmy sztylety i zaczęliśmy walczyć, nie
zastanowiwszy się, kto może zostać ranny i jak głęboka może
być ta rana.
Carmela milcząco spojrzała na niego.
- Zaczniemy wszystko od początku? - spytał. - Przeproszę
cię za mój pośpiech, a w zamian poproszę o powtórne
rozważenie mojej propozycji.
Carmela doskonale zdawała sobie sprawę, że lord uważał
ją za pokonaną, i mimo że bitwa nie została jeszcze
rozstrzygnięta, wiedziała, iż lord zrobi wszystko, żeby
utrzymać status quo.
Zdecydowała, że najrozsądniej będzie przyjąć tę
propozycję zawieszenia broni i potem zastanowić się, co
czynić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]