[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przez kilka chwil panowała pełna napięcia cisza; przerwało ją dopiero uprzejme pytanie
doktora Carellego:
- A zatem sugeruje pan, sir Claud, że wszyscy powinniśmy poddać się rewizji osobistej?
- Ja niczego nie sugeruję - odparł sir Claud, spoglądając na zegarek. - Jest teraz za dwie
dziewiąta. Herkules Poirot i jego kolega, kapitan Hastings, z pewnością już przybyli do Market
Cleve, gdzie
ktoś ma ich oczekiwać. Punktualnie o godzinie dziewiątej Tredwell, na moje polecenie,
wyłączy światła głównym przełącznikiem w suterenie. Na jedną minutę, i tylko jedną,
znajdziemy się w całkowitych ciemnościach. Kiedy ponownie zapalą się światła, sprawa nie
będzie już w moich rękach. Wkrótce zjawi się tu Herkules Poirot, i on się tym zajmie. Ale jeżeli
pod osłoną ciemności, ktoś położy tu wzór
- sir Claud uderzył ręką w stół - wówczas powiadomię monsieur Poirota, że nastąpiła pomyłka
i jego usługi nie są mi już potrzebne.
- To skandaliczna insynuacja - powiedział wzburzony Richard, rozglądając się dookoła. -
Uważam, że powinniśmy poddać się rewizji. Ja się na to zgadzam.
- Ja również - pośpieszył z zapewnieniem Raynor.
Richard Amory posłał wymowne spojrzenie w stronę doktora. Włoch uśmiechnął się i wzruszył
ramionami.
- I ja, naturalnie.
Richard przeniósł wzrok na ciotkę.
- Och, dobrze, jeżeli trzeba, to trzeba - mruknęła panna Amory.
- Lucia? - zapytał, zwracając się do żony.
- Nie, nie, Richardzie - odpowiedziała Lucia, wzdychając głośno. - Proszę cię, nie róbmy tego.
Plan twojego ojca jest najlepszy.
Przez chwilę Richard przyglądał się jej w milczeniu, z uwagą; był bardzo spięty.
- A więc, Richardzie? - zapytał sir Claud.
W odpowiedzi usłyszał zrazu tylko ciężkie westchnienie. Potem Richard powiedział:
- No cóż, przystaję na to. - Rzucił spojrzenie w stronę kuzynki Barbary, która wyraziła zgodę
niedbałym ruchem ręki.
Sir Claud zmęczony opadł na fotel. Mówił wolno, z trudem.
- Wciąż czuję w ustach smak tej kawy - powiedział ziewając.
Zegar na kominku zaczął wybijać dziewiątą; zapanowała kompletna cisza, wszyscy zaczęli
nasłuchiwać. Sir Claud odwrócił się powoli na krześle i obrzucił badawczym spojrzeniem
swojego syna Ri-charda. Wraz z ostatnim uderzeniem zegara nagle zgasły światła i pokój
pogrążył się w ciemnościach.
Dało się słyszeć czyjeś sapanie i stłumione okrzyki kobiece; potem zabrzmiał donośny głos
panny Amory:
- Naprawdę nic mnie to nie obchodzi.
- Cicho, ciociu Karolino - rzuciła Barbara. - Usiłuję nasłuchiwać.
Przez kilka sekund było cicho; potem usłyszeli czyjś ciężki oddech, rozległ się szelest papieru
albo jakiegoś innego delikatnego materiału. Ponownie zapadła cisza, po czym dał się słyszeć
metaliczny brzęk, odgłos rozdzieranego papieru i taki hałas, jak by ktoś przewracał krzesło.
Lucia zaczęła nagle krzyczeć.
- Sir Claud! Sir Claud! Już dłużej tego nie zniosę! Trzeba zapalić światło. Niech ktoś zapali
światło, proszę!
Pokój był nadal pogrążony w ciemnościach. Ktoś głośno westchnął i rozległo się głośne
pukanie do drzwi wychodzących na korytarz. Lucia znowu krzyknęła. Jak gdyby w odpowiedzi
nagle zapaliły się wszystkie światła w bibliotece.
Richard stał teraz przy drzwiach, najwidoczniej nie mogąc się zdecydować, czy ma podjąć
próbę ich otwarcia. Edward Raynor stał przy swoim krześle, które się przewróciło. Lucia
siedziała na swoim miejscu, a wyglądała tak, jak by za chwilę miała zemdleć.
Claud Amory z zamkniętymi oczami spoczywał nieruchomo w fotelu. Nagle Raynor wskazał
na stół.
- Patrzcie - wykrzyknął - to jest z pewnością ten wzór!
Na stole obok sir Clauda leżała długa koperta, taka, o jakiej przedtem wspominał.
- Dzięki Bogu! - zawołała Lucia. - Dzięki Bogu!
Ktoś ponownie zapukał do drzwi, które tym razem otworzyły się powoli. Wszyscy spojrzeli z
uwagą w tym kierunku; pojawił się Tredwell, wprowadził dwóch gości i wyszedł.
Pierwszy przybysz był to niezwykły mały człowieczek o wyglądzie dandysa, wzroście niewiele
ponad 165 centymetrów, zachowujący się z wielką godnością. Miał jajowatą głowę, wysuniętą
lekko do przodu, jak węszący terier; jego pieczołowicie wypielęgnowane wąsy były wyjątkowo
sztywne. Był bardzo starannie ubrany w ciemnoszary, dwurzędowy garnitur; jak na człowieka
nieco już posuniętego w latach, jego włosy były podejrzanie czarne. Za nim do pokoju wszedł
wyższy mężczyzna w średnim wieku, o postawie wojskowego; ubrany w piaskowy garnitur;
miał sympatyczną, szczerą twarz ozdobioną szczeciniastym wąsikiem.
- Herkules Poirot, do państwa usług - z ukłonem przedstawił się pierwszy nieznajomy, po czym
dorzucił: - A to jest mój przyjaciel, kapitan Hastings, który zgodził się towarzyszyć mi
dzisiejszego wieczoru.
Richard Amory wyciągnął rękę.
- Monsieur Poirot, kapitanie Hastings - powiedział, witając się z nimi.
- Sir Claud? - zapytał Poirot. - Ach, nie, to oczywiste, pan jest zbyt młody. Może więc jest pan
jego synem? - Przeszedł koło Ri-charda na środek pokoju, a za nim podążył Hastings, który
taktownie zauważył:
- Jaki przyjemny pokój.
Richard wziął małego detektywa pod ramię.
- Tak, rzeczywiście, nazywam się Richard Amory, jestem synem sir Clauda - powiedział,
dodając zaraz: - Przykro mi, monsieur Poirot, ale obawiam się, że się pomyliliśmy,
sprowadzając tu pana; pańskie usługi nie są nam już potrzebne.
- Naprawdę? - zapytał grzecznie Poirot.
- Tak, i jest mi bardzo przykro - ciągnął Richard. - Szkoda, że musiał przebyć pan tak długą
drogę, aż z Londynu. Naturalnie, pańskie wynagrodzenie... i wydatki... to znaczy... wszystko
zostanie uregulowane, naturalnie...
- Doskonale rozumiem, - powiedział Poirot - ale w tym momencie nie interesuje mnie moje
wynagrodzenie ani wydatki.
- Nie? A więc co...?
- Co mnie interesuje, panie Amory? Powiem panu. Taka drobna sprawa. Oczywiście, to nie ma
większego znaczenia, ale to pański ojciec mnie tu sprowadził. Dlaczego zatem nie on mnie
odsyła?
- Och, naturalnie. Przepraszam najmocniej - Richard odwrócił się w stronę sir Clauda. - Ojcze,
bądz tak dobry i powiedz monsieur Poirotowi, że już nie potrzebujemy jego usług.
Claud Amory nic nie odpowiedział ani się nie poruszył. Siedział nieruchomo w fotelu i miał
zamknięte oczy.
- Ojcze! - wykrzyknął Richard, podchodząc do niego szybko. Pochylił się nad nim, po czym
raptownie odwrócił.
- Doktorze Carelli! - zawołał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]