[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A co panią tak wytrąciło z równowagi? spytałam.
Nie od razu odpowiedziała, dopiero po dłuższej chwili prawie wyszeptała:
To wszystko jest zbyt straszne&
Trzeba przestać o tym myśleć powiedziałam. Co się stało, to się nie odstanie. Nie
ma sensu tak rozpaczać.
Usiadła prosto i zaczęła przygładzać sobie włosy.
Rzeczywiście robię z siebie widowisko przyznała swoim mrukliwym głosem.
Porządkowałam i układałam papiery w biurze. Musiałam czymś się zająć. I nagle mnie
napadło&
Tak, tak, rozumiem odparłam. A teraz potrzebna jest pani filiżanka herbaty, a
potem termofor z gorącą wodą do łóżka.
I dostała ode mnie jedno i drugie. Nie słuchałam żadnych protestów.
Dziękuję za wszystko, siostro powiedziała, kiedy już ją opatuliłam w łóżku, podałam
filiżankę z herbatą i włożyłam termofor pod kołdrę. Jest siostra bardzo dobrą, mądrą
kobietą. Ja naprawdę rzadko się tak rozklejam.
Każdemu się to zdarza od czasu do czasu odparłam. W życiu się różnie układa. A
teraz ten szok, emocje, policja, wszystko razem. Ja też czuję się dość nieswojo.
To, co siostra powiedziała, to szczera prawda. Co się stało, to się nie odstanie&
mówiła wolno jakimś dziwnym głosem.
Milczała dobrą minutę, a potem dodała dość nieoczekiwanie:
Ona nigdy nie była uprzejma.
Nie miałam zamiaru dyskutować z nią na ten temat. Od samego początku uważałam za
rzecz naturalną, że panna Johnson i pani Leidner się nie lubią.
Zastanawiałam się, czy przypadkiem panna Johnson nie jest w duchu zadowolona ze
śmierci pani Leidner i czy nie wstydzi się tego.
A teraz proszę iść spać i już więcej się niczym nie trapić! zarządziłam.
Przed wyjściem jeszcze trochę uporządkowałam jej pokój. Kostium powiesiłam na
wieszaku, pończochy przerzuciłam przez oparcie krzesła. Na podłodze leżała kulka zmiętego
papieru, która pewno wypadła z kieszeni.
Rozprostowałam papier, żeby sprawdzić, czy można to z czystym sumieniem wyrzucić,
kiedy zawołała:
Proszę mi to oddać!
Byłam bardzo zaskoczona. Tak na mnie krzyknąć?! Wyrwała mi papier z ręki, dosłownie
wyszarpnęła, a potem trzymała nad świecą, aż się prawie cały spopielił.
Jak już powiedziałam, byłam zupełnie zaskoczona. Nic nie mówiąc patrzyłam na nią.
Nawet nie zdążyłam zobaczyć, co to za papier, tak mi go szybko wyrwała. Ale niezwykły
zbieg okoliczności sprawił, że płonąc papier wybrzuszył się i zobaczyłam słowa pisane
atramentem.
Dopiero, kiedy kładłam się spać, uświadomiłam sobie, dlaczego te słowa wydawały mi się
takie znajome.
Ten sam charakter pisma co w anonimowych listach!
Czy dlatego właśnie panna Johnson się rozkleiła? Czy to były wyrzuty sumienia? Czy to
ona od samego początku pisała te anonimy?
PANNA JOHNSON, PANI MERCADO, PAN REITER
Muszę wyznać, że myśl ta bardzo mnie poruszyła. Nigdy przedtem nie przyszło mi do
głowy, by łączyć pannę Johnson z anonimowymi listami. Panią Mercado tak, być może.
Ale panna Johnson była prawdziwą damą, osobą tak opanowaną i rozumną.
Jeśli autorką anonimowych listów była panna Johnson, to wyjaśniało się wiele spraw.
Nawet przez sekundę nie sądziłam, że panna Johnson ma cokolwiek wspólnego z tym
morderstwem, ale zdałam sobie sprawę, że jej wielka niechęć do pani Leidner mogła
spowodować, że mówiąc wulgarnie chciała jej napędzić porządnego stracha.
Może spodziewała się, że tym sposobem wygoni panią Leidner z terenu wykopaliska.
Po morderstwie panna Johnson poczuła straszliwe wyrzuty sumienia. Po pierwsze, z
powodu okrucieństwa listów, a po drugie dlatego, że stanowiły one doskonałą tarczę czy
osłonę dla prawdziwego mordercy. Nic dziwnego, że się teraz załamała. Byłam pewna, że
panna Johnson jest w gruncie rzeczy poczciwą duszą. Dlatego tak ochoczo uczepiła się moich
słów pocieszenia, że co się stało, to się nie odstanie.
I ta jej enigmatyczna uwaga, jak gdyby samousprawiedliwienie, że ona nigdy nie była
uprzejma .
Powstało pytanie, co mam z tym wszystkim zrobić?
Wierciłam się w łóżku i wreszcie zdecydowałam, że przy pierwszej okazji opowiem
wszystko panu Poirotowi.
Przyjechał do nas nazajutrz, ale nie miałam okazji, żeby z nim porozmawiać na osobności.
Gdy wreszcie zostaliśmy na chwilę sami, nim zdołałam się przygotować do opowiedzenia
mu całej historii, pan Poirot podszedł do mnie i na ucho wyszeptał:
Będę rozmawiał z panną Johnson, i być może innymi, w pokoju dziennym. Czy siostra
nadal ma klucz do pokoju pani Leidner?
Tak, mam.
Tres bien! Proszę tam iść, zamknąć za sobą drzwi i krzyknąć. Nie wrzeszczeć, ale tylko
krzyknąć. Rozumie siostra, co ja mówię? Chcę, żeby siostra wyraziła niepokój, wielkie
zdziwienie, ale nie straszne przerażenie. I proszę też wymyślić jakieś wytłumaczenie.
Przycięty palec czy coś podobnego.
W tym momencie pojawiła się na dziedzińcu panna Johnson i nie mogłam już nic więcej
powiedzieć.
Wiedziałam bardzo dobrze, o co chodzi panu Poirotowi. Jak tylko wszedł z panną Johnson
do dziennego pokoju, ja udałam się do sypialni pani Leidner. Otworzyłam drzwi z klucza,
weszłam i zamknęłam je za sobą.
Muszę powiedzieć, że czułam się bardzo głupio stojąc pośrodku pustego pokoju mając bez
powodu krzyczeć. Poza tym nie wiedziałam, jak głośno trzeba krzyczeć. Zawołałam więc
Och , a potem jeszcze raz ciszej i następnie głośniej.
Wyszłam przygotowując alibi.
Szybko się jednak zorientowałam, że żadnego tłumaczenia nie potrzebuję fabrykować,
ponieważ nikt mnie o nic nie pyta. Pan Poirot i panna Johnson pogrążeni byli w rozmowie,
której nic im nie zakłóciło. %7ładne moje krzyki.
To wyjaśnia sprawę, pomyślałam sobie. Albo panna Johnson wyimaginowała sobie, że
słyszała krzyk pani Leidner, albo to było zupełnie co innego.
Nie chciałam wchodzić do dziennego pokoju i przeszkadzać. Usiadłam na werandzie w
leżaku. Dochodziły do mnie głosy rozmawiających:
Sytuacja jest delikatna, pani to rozumie mówił Poirot. Pan Leidner uwielbiał
swoją żonę&
O tak zgodziła się panna Johnson. Uwielbiał.
No i uważa, że cały personel bardzo ją lubił. Wszyscy to wiedzą i co mogą powiedzieć?
Oczywiście potwierdzą jego słowa. Są bardzo grzeczni. Tak nakazuje przyzwoitość. Zresztą
to może być prawda, że wszyscy ją lubili. Ale może i nieprawda. Jestem przekonany,
mademoiselle, że kluczem do zagadki jest zrozumienie charakteru pani Leidner. Gdybym
mógł otrzymać opinię, taką uczciwą opinię, od każdego członka ekspedycji, to mógłbym z
kawałków zbudować obraz całości. Szczerze mówiąc po to właśnie tutaj dziś przyjechałem.
Wiem, że doktor Leidner jest w Hassanieh. Aatwiej mi jest odbyć z każdym rozmowę na
osobności prosząc o pomoc.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]