[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pete'a, szukając tego, jak mu tam...
-Charmiana - podpowiedziała mu Paula.
-Po pierwsze - tłumaczył dalej Harry - na autostradzie M3
też usłyszałem motocykl, zanim ten Francuzik podłożył bombę
w waszym samochodzie. A po drugie, tutaj strzelał do was właś-
nie motocyklista, prawda? No właśnie. To nie zostało dobrze po-
myślane. Morderca obserwował nasze biuro i prawdopodobnie
trzymał swoją maszynę ukrytą w krzakach przy głównej ulicy za
Park Crescent.
- Brzmi rozsądnie - zgodził się Tweed. - Teraz, skoro Paula
znalazła to, czego szukałem, wracajmy jak najszybciej do biura.
185
- Oni na pewno nie znajdą tego Francuza - powiedział Harry,
kiedy wychodzili.
Marler chodził wytrwale jak maszyna. Było już dobrze po pół-
nocy, a on wciąż przemierzał ulice Soho, rozmawiając ze swoimi
informatorkami. Wypytał już ponad tuzin, niczego się jednak nie
dowiedział. Charmiana albo nie było w Soho, albo znalazł sobie
nieznaną nikomu kryjówkę.
Wszedł do kolejnego obskurnego klubu" i próbował się rozej-
rzeć po wypełnionym kłębami dymu wnętrzu. Czekające na klien-
tów panienki siedziały przy tanich, pokrytych laminatem stolikach
i udawały, że sączą drinki ze szklaneczek wypełnionych tak napraw-
dę kolorowaną lemoniadą. Niektóre targowały się z mężczyznami.
Tęgi jegomość w koszuli i szelkach złapał Marlera pod ramię
i groznym głosem zaczął się domagać pieniędzy.
-Te koleś, chcesz wejść, to dawaj pięćdziesiąt funciaków.
-Nic z tego - cicho odrzekł Marler, podtykając mu pod prysz-
czaty nos swoją legitymację. - Jak mi będziesz przeszkadzać, to
naślę na ciebie inspektorów sanitarnych.
Wszedł do zadymionego klubu, odnalazł tępo wyglądającą
blondynkę i usiadł obok niej. Zanim się odezwała, zmierzyła ba-
dawczym wzrokiem twarz i ubranie Marlera.
-Nie przyszedłeś się zabawić, widać od razu. Pewnie jesteś
z Wydziału Specjalnego. I wcale nie mnie szukasz.
-Pewnie masz rację. Szukam jednego faceta, ale nie potrafię
opisać, jak wygląda. Siedzi w okolicy od niedawna i nie lubi to-
warzystwa. Mówi po angielsku, ale z francuskim akcentem. Ma
motor, i to dobry. Kojarzysz kogoś takiego?
-Kojarzę za pieniądze. Podobasz mi się, ale ja i tak kojarzę
tylko za pieniądze.
Marler sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej cztery banknoty
pięćdziesięciofuntowe. Przedtem wyjął je z portfela, którego
w tej okolicy lepiej nie pokazywać. Dziewczyna zgasiła papierosa
w małej popielniczce i zapaliła następnego.
-Ten motor to mi się kojarzy - spojrzała sobie na ręce - ale
nie dostałam jeszcze sałaty.
-Powiedz mi, a ja ocenię, czy to coś warte. Jeśli będzie na-
prawdę dużo warte, to dostaniesz wszystko, co trzymam w ręku.
-Jest taka jedna, pani Hogg. Strasznie pazerna na forsę, pro-
wadzi hotelik, ale ja bym nigdy nie poszła spać do takiej dziury.
Masz tu adres...
186
Charmian wyjechał z Heel Lane i pędem ruszył w kierunku
Londynu, Był niezadowolony, po raz trzeci spartaczył robotę.
Jeszcze nigdy mu się coś takiego nie zdarzyło - zawsze wykony-
wał zadanie za pierwszym podejściem.
Rozpędził swojego harleya davidsona, bacznym okiem wypat-
rując miejsc, gdzie mógł się czaić policyjny patrol. Niech diabli
wezmą ograniczenia prędkości. Karabin z usuniętymi numerami
fabrycznymi, z którego za pierwszym razem próbował zabić
Tweeda, leżał teraz na polu, gdzie Charmian go porzucił.
Zanim wyruszył na kolejną próbę, zgolił wąsik i ukrył ciemne
włosy pod czapką. Rozkładana drabina, dzięki której dostał się
do fabryki Gantii, spoczywała teraz na dnie oddalonego o wiele
kilometrów stawu. Karabin, z którego strzelał do Tweeda w Ivy
Cottage, zatonął w błocie w miniętym niedawno jeziorze. Char-
mian był profesjonalistą.
Kiedy dotarł wreszcie do Londynu, powoli przejechał przez
zatłoczone ulice Soho, z którymi zapoznał się wcześniej tego sa-
mego dnia. Spragniony alkoholu, zajrzał do kilku klubów, w tym
również do tego, w którym pracowała informatorka Marlera. Tu-
taj popełnił swój pierwszy i jedyny błąd.
Podeszła do niego jedna z dziewczyn, ale odepchnął ją, rzuca-
jąc pogardliwie:
- Stać mnie na kogoś lepszego...
Blondynka, z którą rozmawiał Marler, ruszyła więc za nim, że-
by sprawdzić, dokąd pójdzie, i okazało się, że trafił do pani Hogg.
Upewnił się, że nikt go nie śledzi, i wtoczył motocykl na podwó-
rze za hotelikiem, a następnie poszukał wzrokiem schodów prze-
ciwpożarowych prowadzących do pokoju na pierwszym piętrze.
W rękawiczkach zaczął majstrować przy motocyklu, żeby go unie-
ruchomić. Jutro i tak wrzuci go do Tamizy.
Wąskim zaułkiem wrócił do wejścia i spojrzał na szyld poleca-
jący POKOJE DO WYNAJCIA - NA GODZINY LUB NA CAA
DOB. To oczywiste zaproszenie pozwalał pani Hogg zatrzymać
lokalny policjant, któremu regularnie płaciła.
Charmian wszedł i znalazł się w małej recepcji. Za drewnianą
ladą stała gruba kobieta w taniej sukience. Nic nie mówiąc,
zmierzyła go chciwym spojrzeniem i czekała, aż sam coś powie.
Potrzebny mi pokój na trzy dni - zaczął Charmian. - Na
pierwszym piętrze, ten z drabiną przeciwpożarową. Boję się
ognia.
- To będzie pięćset funtów. Gdzie dziewczyna?
187
-Nie ma dziewczyny. - Charmian pochylił się nad ladą, co nie
spodobało się pani Hogg. Cofnęła się nerwowo. - A pięćset fun-
tów to za dużo, przecież nikt tyle nie zapłaci - powiedział cicho.
-Trzysta - wydusiła z siebie wreszcie. -Więcej nie mogę opu-
ścić. I nie myśl sobie, że uda ci się sprowadzić dziewczynę scho-
dami przeciwpożarowymi. Na dole są zamknięte na kłódkę.
-Chcę się tylko wyspać - odparł Charmian, który już wyjął
portfel i położył na ladzie trzy banknoty stufuntowe. - Przecież
mówię, głupia babo, że chcę się tylko przespać.
-Zawsze możesz iść gdzie indziej! - odkrzyknęła pani Hogg,
kiedy złapała już pieniądze. - Pokój numer dziesięć, pierwsze
piętro. Na górze - przedrzezniała jego cudzoziemski akcent.
-Zamknij się, głupia Angolico.
Z wręczonym mu przez gospodynię kluczem w ręku ruszył
środkiem trzeszczących schodów. Pokój numer dziesięć był mały,
ale miał dwuosobowe łóżko - łatwo było zgadnąć dlaczego - oraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]