[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Lady Karolina FitzIvor, ciemnowłosy brzdąc o wielkich brązowych oczach, schowała się
za spódnicę swej niani, gdy zobaczyła czworo wielkoludów wchodzących do jej pokoju.
Wiedziała, że te żółte spodnie to papy, a te szare wuja Herewarda, więc gdy towarzystwo usiadło
i dzięki temu skurczyło się do rozsądnego wzrostu, Karolina odważyła się wyjrzeć zza spódnic i
zobaczyła, że to rzeczywiście papa, a z nim dwie śliczne panie.
Pozwoliła niani posadzić się w swoim wysokim krześle i patrzyła na Aramintę, której
włosy ją fascynowały.
- Licna - zauważyła.
- Tak! Masz rację, śliczna - odpowiedział Thorold, zachwycony tym dowodem wysokiej
inteligencji córki.
- Ona jest po prostu cudowna, Fil! - zawołała Araminta.
- Tak, masz rację - przyznała Filida cicho.
Hereward obserwował ją ze swego miejsca za tacą z herbatą. Jej twarz była blada i
napięta; Filida patrzyła na Karolinę z jakąś dziwną udręką. Hereward spojrzał na pozostałych, ale
oni nic nie zauważyli, byli bowiem zbyt zajęci zachwycaniem się szczebiotem Karoliny. Spojrzał
znów na Filidę, lecz ten wyraz smutku, który go tak zaniepokoił, już zniknął. Jadła spokojnie
ciasto i uśmiechała się, gdy Karolina podawała ojcu lepiący się od dżemu kawałek chleba.
- Dziękuję ci, kochanie. - Thorold bohatersko przyjął poczęstunek.
- Pan jest takim dobrym ojcem, lordzie Gifford. - Araminta patrzyła na niego
rozmarzonymi oczami. Jej ojciec, jeśli dobrze pamiętała, nigdy nie zdobył się na więcej niż
roztargnione klepnięcie i odwieczne  no, to już biegaj!
Thorold uśmiechnął się do niej.
- To mój jedyny niewątpliwy sukces - odrzekł. - Wiem, że jestem dość niezręczny w
innych sytuacjach, ale... .
- Ja wiem, że to nieprawda - oświadczyła Araminta cicho. Na chwilę zapadło milczenie.
- Może kiedyś, z czasem... - zaczął Thorold z wahaniem. Ale to, co chciał powiedzieć,
zostało powstrzymane okrzykiem niani, Karolina bowiem, niezadowolona, że przestano się
zajmować wyłącznie nią, grzmotnęła mocno w tacę swoją filiżanką i mleko rozprysło się na
wszystkie strony.
Po herbacie Filida podała Aramincie paczkę. Ta wręczyła ją Karolinie. Dziecko porwało
ją, siadło na dywanie, wyciągając przed siebie swoje tłuściutkie nóżki, i niecierpliwie rozdarło
papier.
- Piesek! Piesek! - wołała.
- Zwietny wybór, panno Stukeley - powiedział Thorold. - Nie za duży dla niej.
- To Filida wybrała pieska... - przyznała z wahaniem Araminta - ale jest od nas obu.
- Jeśli pan nie ma nic przeciwko temu, lordzie Gifford - odezwała się stanowczo niania -
to chciałabym teraz przebrać lady Karolinę. Jeśli państwo zechcą przejść do salonu, zaraz ją tam
przyprowadzę.
- A może wyszlibyśmy do ogrodu - wtrącił Hereward. - Szkoda siedzieć w domu w taki
piękny dzień.
Thorold wyjrzał za okno.
- Jest sucho - zauważył. - Co niania myśli? Czy Karolina mogłaby wyjść z nami na dwór?
- Oczywiście, milordzie. Włożę jej wysokie buty i płaszczyk. Dobrze jej zrobi pobyt w
ogrodzie po tym okropnym ciasnym powozie.
Hereward rzucił okiem na Filidę i uśmiechnął się.
- Niania musi mieć ostatnie słowo - powiedział cicho. - Wiedziałem, że Thoroldowi nie
ujdzie na sucho taka samowola, jak sprowadzenie Karoliny do Londynu.
- Natomiast humor lady Karoliny chyba nie ucierpiał w podróży - zauważyła Filida i
uśmiechnęła się.
Ogród za domem Giffordów przy placu Zwiętego Jakuba był zadziwiająco przestronny.
Wokół domu był zadbany, z przystrzyżonymi żywopłotami, żwirowanymi alejkami i jodłami
przyciętymi w regularne trójkąty. Dalej był trawnik, porządnie obramowany grządkami kwiatów.
Za nim widać było opleciony różami płot, przerwany łukowatą pergolą prowadzącą w dalszą
część ogrodu, zarośniętą krzewami.
- Ależ to urocze! - zawołała Filida, biorąc Herewarda pod rękę i podążając kamiennymi
schodami do wypielęgnowanej części ogrodu.
- Jest bardzo staromodny, te wszystkie geometryczne figury. Ale babcia taki właśnie lubi.
- Jest bardzo odprężający. Mm, rumianek.
- Widzę, że jest pani znawcą.
- Uwielbiam mój przydomowy ogród i mam tam też grządkę ziół. Głównie do kuchni, ale
także na różne lecznicze napary dla naszych wieśniaków. Rumianek hoduję na dolegliwości
wątroby.
- Na Boga! I odnosi pani sukcesy?
- Tak, dosyć często. Te stare metody są zwykle dobrze wypróbowane.
- Zaciekawia mnie pani bardziej z każdym dniem, pani Gainford.
Filida poczuła, że rumieniec wypływa jej na policzki pod wpływem ciepła jego głosu, ale
nie mogła wymyślić żadnej żartobliwej odpowiedzi. Przeszli teraz przez trawnik i doszli do róż
oddzielających ich od bardziej dzikiej części ogrodu. Odwrócili się, by spojrzeć na dom, którego
ściany złociły się w słońcu.
- O, idzie Karolina z nianią. Czy chce pani wrócić?
Filida patrzyła, jak Thorold i Araminta zawrócili, a dziewczynka podreptała ku papie,
wyciągając ku niemu ramionka.
- Do góly! Do góly! - wołała.
Thorold podniósł ją na ręce. Filida odwróciła się.
- Czy dobrze się pani czuje, pani Gainford?
Pokręciła głową, jakby błagając go o ciszę. Hereward zobaczył ślad łzy na jej na pół
odwróconym policzku i usłyszał jej rwący się oddech.
- Proszę, niech pani wezmie mnie pod ramię. - Pójdziemy tam, między krzewy. Nikt nam
nie będzie przeszkadzał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl