[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spodoba, ale po pewnym czasie wsiąkłem. Kiepska sprawa.
Co cię wciągnęło do tej roboty? zaciekawiła się Jamilla. Naprawdę umiała
słuchać. Pamiętasz może coś szczególnego? Jakiś wypadek?
Chyba tak. W mojej dzielnicy, w Southeast, w Waszyngtonie, zastrzelono dwóch
ludzi. W policyjnym raporcie napisa-
202
no, że zginęli, bo mieli jakieś powiązania z handlem narkotykami". To oznaczało,
że dochodzenie będzie zwyczajną formalnością. W podtekście że cała sprawa od
razu pójdzie ad acta. Tak zresztą bywa do tej pory. Jamilla westchnęła ciężko.
Tak samo jest w San Francisco. Wszyscy się chwalą swoim intelektem, ale jak
tylko dzieje się coś złego, to natychmiast odwracają głowy. Aż mnie skręca, gdy o
tym myślę.
Kłopot w tym, że znałem obu zabitych. Dobrze wiedziałem, że nie byli dilerami.
Pracowali w małym sklepie muzycznym. Może czasem palili trawkę, ale nic poza tym.
Też znam takich.
Podjąłem śledztwo na własną rękę. Pomógł mi kumpel z policji, John Sampson.
Nauczył mnie, że we wszystkich sprawach najlepiej kierować się wyczuciem.
Dowiedziałem się, że jeden z zabitych chodził z pewną dziewczyną, która jakoby
wcześniej była dziewczyną dilera. Zacząłem kopać nieco głębiej, zupełnie na czują. I
wiesz, co się okazało? %7łe to właśnie ów gangster był podwójnym mordercą. Od
czasu gdy rozwiązałem tę zagadkę, odciąłem się od przeszłości. Znalazłem robotę dla
siebie. Wiedziałem, że będę w tym dobry, chociażby ze względu na moje
wcześniejsze wykształcenie. Lubię porządek cokolwiek to znaczy.
Wygląda na to, że masz cholernie uporządkowane życie. Dzieci, babcia,
przyjaciele powiedziała Jamilla.
Nie podjąłem tego tematu. Powód był oczywisty: żadne z nas nie pozostawało w
stałym związku; nie miało to nic wspólnego z naszą pracą.
Rozdział 64
Niezwykle rzadko zdarza się zbrodnia chociaż trochę nie przypominająca innych, i
jest to jedyny element wnoszący spokój do pracy policjanta. Na ogół wszystko
pasuje do schematu i da się porównać do wcześniejszych wypadków. Te morderstwa
były jednak całkiem odmienne pozornie przypadkowe, straszne, trwające już ponad
dekadę i czasami różniące się od siebie. Przy początkowym założeniu, że sprawców
jest co najmniej kilku, śledztwo okazało się wyjątkowo trudne.
Następnego ranka Kyle wciągnął mnie w poważną rozmowę na ten temat. Był w
złym nastroju, więc nic dziwnego, że z utęsknieniem czekałem, aż skończy i pozwoli
mi zabrać się do pracy. Po wymianie poglądów i wspólnych narzekaniach mogłem
wreszcie dołączyć do Jamilli, jak zwykle warującej w Garden.
Kupiłem pudło krispy kremes i w ten prosty sposób zyskałem sobie dozgonną
wdzięczność zarówno Jamilli, jak i wszystkich agentów FBI, obserwujących dom
magików. Każdy z nich dostał porządnego pączka. Cały mój zakup zniknął w kilka
minut.
Cholera, że też musieliśmy trafić na domatorów! mimo woli westchnęła Jamilla
pod adresem Charlesa i Daniela.
204
Poczekaj trochę. Jeszcze widno. Na pewno wciąż śpią w swoich trumnach
odpowiedziałem.
Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. W jej pięknych ciemnych oczach zamigotały
wesołe ogniki.
Niezupełnie. Ten niższy, Charles, całe rano przesiedział w ogrodzie. W ogóle się
nie boi słońca.
Może to Daniel jest wampirem? Udzielnym księciem na tę okolicę? W końcu to
on, jak wieść gminna głosi, odpowiada za większość sztuczek.
Za to Charles niemal pół dnia spędził przy telefonie. Organizował jakąś imprezę.
Coś w twoim stylu dla fetyszys-tów. Stroje dowolne. Może być skóra albo guma,
peleryna albo koronki. Co wybierasz? spytała.
Roześmiałem się.
Dżinsy odparłem z udawaną zadumą sztruks i trochę czarnej skóry. Mam
skórzany pokrowiec na samochód. Może nieco zniszozony, ale nadal wygląda
paskudnie.
Teraz ona się roześmiała.
Wypadłbyś zabójczo w roli czarnego księcia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]