[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chciała, żebym została jakimś pieprzonym świadkiem w sprawie, z którą nie miałam nic
wspólnego. Manipulująca zdzira.
- Nie ma takiej możliwości, żeby sąd dopuścił zeznania świadka, który nie widział
zbrodni, a tylko ją wywąchał. Sądy nie będą miały pojęcia, co zrobić z takimi zeznaniami.
- Na razie nie - powiedziała z cierpkim uśmiechem. - Niech mi pani da jeszcze minutkę i
zaraz panią odwiozę.
Jedna z reporterek, kobieta w garsonce, czekała na nas przy samochodzie Hardin. Jakiś
mężczyzna celo-wał w nas kamerą znad jej ramienia.
- Cholera - mruknęłam. Hardin zmarszczyła czoło.
- Proszę ich zignorować. Niech ich pani minie, jakby w ogóle ich nie było.
- Nie mogą mnie pokazać w telewizji bez mojej zgody, prawda?
- Mogą. Przykro mi.
Zgarbiłam się i schyliłam głowę, ale nie chciałam tracić godności do tego stopnia, żeby
zakrywać sobie twarz. Poza tym i tak było już za pózno.
Reporterka minęła Hardin i podeszła prosto do mnie z mikrofonem w ręce.
- Angela Bryant, KTNC. Pani jest Kitty Norville, gospodyni audycji radiowej, mam rację?
Jaki ma pani związek z tą sprawą, pani Norville? Czy jest pani świadkiem? Czy te
morderstwa mają jakiś związek z siłami nadprzyrodzonymi?
Tym razem trzymałam gębę na kłódkę. Hardin otworzyła mi drzwi do samochodu i
zamknęła je za mną, kiedy weszłam do środka. Podeszła spokojnie do wozu od strony
kierowcy. Oparłam łokieć o wewnętrzną stronę drzwi i zasłoniłam ręką twarz.
Odjechałyśmy.
- Jak na gwiazdę jest pani bardzo nieśmiała.
- Zawsze ceniłam radio za anonimowość. Zatrzymałyśmy się przed siedzibą Pokrętła. Już
miałam wysiąść z samochodu - wymknąć się niewinnie - kiedy Hardin mnie zatrzymała.
- Jeszcze jedno pytanie. - Znieruchomiałam. Sięgnęła do kieszeni kurtki. - Głupio się
czułam, kiedy po nie szłam. Ale okazało się, że łatwiej je znalezć, niż myślałam. Chyba
naprawdę istnieje zapotrzebowanie. Muszę jednak wiedzieć, czy to zadziała?
Otworzyła dłoń i pokazała mi trzy dziewięciomilimetrowe kule, lśniące, ze srebra.
Gapiłam się na nie, jakby pokazała mi jadowitego węża.
- Tak - przyznałam. - Zadziała.
- Dzięki. - Schowała kule do kieszeni. - Może powinnam też zainwestować w kilka
krzyżyków.
- I niech pani nie zapomni o drewnianych kołkach.
Pomachałam jej jak idiotka na pożegnanie i uciekłam, nie wdając się w dalszą
rozmowę.
Rozdział 8
Telefon zadzwonił osiem razy. Czy ten facet nie miał poczty głosowej? Miałam już się
rozłączyć, kiedy w końcu odebrał.
- No?
- Cormac? Czy to Cormac? Długa chwila ciszy. A potem:
- Norville?
- Tak, to ja.
- Aha. - Kolejna długa przerwa. Lakoniczny, to odpowiednie słowo. - Po co do mnie
dzwonisz?
- Właśnie rozmawiałam z policją. Ta seria bestialskich morderstw w śródmieściu. To
robota wilkołaka. Nie poznałam go po zapachu. To jakiś samotnik.
- I czego ode mnie w związku z tym oczekujesz?
Widziałam jego stawki. Mimo sukcesu, jaki odnosiła audycja, nie mogłam go wynająć,
żeby złapał samotnika. Czy naprawdę wyobrażałam sobie, że zrobi to z dobroci serca?
- Nie wiem. Po prostu miej oczy otwarte. Może nie chciałam, żebyś sobie pomyślał, że
to ja.
- Skąd mam wiedzieć, że mnie teraz nie okłamujesz?
Skrzywiłam się.
- Znikąd.
- Nie przejmuj się. Sama przyznałaś. Jesteś niegrozna, tak?
- Tak - powiedziałam słabo. - Cała ja.
- Dzięki za info. - Rozłączył się.
Czemu, do cholery, wszyscy uważali, że mogą tak po prostu rzucać słuchawką? Ja nigdy
nie rzucałam słuchawką. A przynajmniej nie poza audycją. Nie za często w każdym razie.
I nagle coś sobie uświadomiłam - rozmawiałam o całej sprawie z łowcą wilkołaków,
zanim poszłam z nią do Carla.
I tak będę musiała niedługo pogadać z Carlem. Jak dotąd go unikałam, ale jutro pełnia,
a ja nie chciałam być wtedy sama. Carl nie przemilczy faktu, że nie odeszłam z audycji.
Liczyłam trochę na to, że po prostu przyjadę i wślizgnę się do watahy niezauważenie. To
było równie prawdopodobne jak to, że nie będę się krzywić na widok ledwie
wysmażonych steków T.J.-a. Tak naprawdę musiałam zdecydować, w jakiej sytuacji
istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że Carl porachuje mi kości - gdy pojawię się ot
tak czy gdy spotkam się z nim wcześniej. A raczej w której sytuacji istnieje większe
prawdopodobieństwo, że porachuje mi mniejszą liczbę kości.
Może byłoby łatwiej, gdyby Cormac po prostu mnie zastrzelił.
Najpierw zadzwoniłam do T.J.-a. W środku aż mnie skręcało. Myślałam, że zwymiotuję,
kiedy czekałam, aż odbierze telefon. Nie rozmawiałam z nim od tamtego wieczoru przed
Obsydianem.
Odebrał. %7łołądek mi się ścisnął. Ale i tak dobrze było usłyszeć jego głos.
- To ja. Muszę z tobą porozmawiać. I z Carlem, i z Meg.
Przez dłuższą chwilę w ogóle nie odpowiadał. Zaczęłam nasłuchiwać - czy walił głową w
ścianę? Warczał? Po chwili się odezwał:
- Przyjadę po ciebie.
Jechałam z nim na motocyklu, trzymając się na tyle mocno, żeby nie spaść. Jeszcze ze
sobą nie rozmawialiśmy. Czekałam na niego na ulicy ze skulonymi i zwieszonymi
ramionami. Podjechał, a ja nie spojrzałam mu w oczy. Wsiadłam na motor i skuliłam się
za nim. Odwrócił się i zmierzwił mi włosy szybkim muśnięciem. Nie byłam pewna, co to
miało oznaczać. Było mi przykro, że jest na mnie zły, ale nie żałowałam niczego, co
powiedziałam czy zrobiłam. Nie chciałam z nim walczyć, ale nie chciałam też być uległa. W
ten sposób bym przyznała, że ma rację. Dopadły mnie wątpliwości. Dotknął mnie, co
oznaczało, że może nie było aż tak zle.
Zajechaliśmy przed dom Meg i Carla. T.J. zsiadł. Ja zostałam na motorze. Nie chciałam
tego robić. T.J. skrzyżował ręce.
- To był twój pomysł, pamiętasz?
- On mnie zabije.
- No chodz. - Złapał mnie za kark i pociągnął. Zeszłam z motoru i pozwoliłam, żeby
poprowadził mnie przez podjazd jak jakiegoś wagarowicza.
Otworzył drzwi wejściowe i wprowadził mnie do środka.
Carl i Meg byli w kuchni, siedzieli przy barze śniadaniowym, jakby na nas czekali. T.J. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl