[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakieś nieporozumienie. No cóż, baw się dobrze.
Patrzyliśmy przez moment, jak zataczając się, wraca do środka, a potem Sara
powiedziała:
- Chodz, Christopherze. Pogawędzimy sobie trochę.
Pociągnęła łyk z kieliszka i ruszyła przez taras. Poszedłem za nią i już po chwili
staliśmy razem przy balustradzie i spoglądaliśmy na roztaczający się przed nami krajobraz.
- Dziękuję za interwencję - powiedziałem w końcu.
- Och, drobiazg, wszak klient nasz pan. Ale zdradz mi, Christopherze, co robiłeś przez
całe popołudnie.
- Och, nic takiego. Głównie rozmyślałem. O tym wieczorze sprzed kilku lat, bankiecie
na cześć sir Cecila. Zastanawiałem się, czy gdy go wtedy poznałaś, wiedziałaś już, że
pewnego dnia...
- Och, Christopherze - przerwała mi i wówczas zauważyłem, że jest podchmielona -
powiem ci, mogę ci powiedzieć. Gdy poznałam Cecila tamtego wieczoru, wydał mi się po
prostu czarujący. Ale to wszystko, naprawdę. Dopiero pózniej, och, po jakimś roku, może
jeszcze pózniej. O tak, powiem ci, przecież jesteś moim serdecznym przyjacielem. Byłam na
jednej takiej kolacji i rozmawiano tam o Mussolinim. Niektórzy twierdzili, że skończyły się
żarty, że znowu może wybuchnąć wojna, i to gorsza od poprzedniej. I wtedy ktoś wspomniał
o Cecilu. Powiedział, że w takich czasach potrzebujemy tego rodzaju ludzi bardziej niż
kiedykolwiek, że Cecil przedwcześnie wycofał się z polityki, bo z pewnością na wiele go
jeszcze stać. Potem ktoś dorzucił, że to właśnie Cecil powinien podjąć się wielkiej misji, a
ktoś inny powiedział, że nie można tego od niego wymagać, że to byłoby nie fair, bo jest za
stary, poumierali jego bliscy współpracownicy i niedawno stracił też żonę. I wtedy zaświtała
mi ta myśl. Pomyślałam sobie, że, cóż, nawet człowiek tak wielki, o tak ogromnych
zasługach, potrzebuje kogoś, kto odmieniłby jego los. Kogoś, kto wsparłby go u schyłku
kariery i pomógł mu zebrać siły potrzebne do dokonania tego ostatniego, wielkiego czynu.
Zamilkła na chwilę, więc rzekłem:
- Wygląda na to, że sir Cecil doszedł do podobnego wniosku.
- Potrafię być przekonująca, jeśli chcę, Christopherze. A poza tym on twierdzi, że
zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, już wtedy, na bankiecie. - To wspaniale.
Na trawiastym brzegu stawu, w pewnej odległości od nas, wygłupiało się kilku gości
weselnych. Jeden z nich, jegomość ze sterczącym kołnierzykiem, ganiał za stadkiem kaczek.
Po chwili milczenia powiedziałem:
- A ten ostatni czyn sir Cecila. Ukoronowanie kariery. Co właściwie przez to
rozumiesz? I czy dlatego wyjeżdżacie na całe miesiące?
Sara wzięła głęboki oddech, a jej spojrzenie stało się poważne i nieruchome.
- Christopherze. Przecież znasz odpowiedz.
- Gdybym ją znał...
- Och, na litość boską. Jedziemy do Szanghaju, rzecz jasna.
Trudno opisać, co czułem, gdy usłyszałem te słowa. Być może byłem lekko
zaskoczony. Ale dominowało, pamiętam, swoiste uczucie ulgi, wrażenie, że odkąd ujrzałem
Sarę po raz pierwszy - przed tylu laty, w klubie Charingworth - jakaś cząstka mnie czekała na
ten moment, że cała nasza przyjazń zmierzała ku chwili, która właśnie nadeszła. Tak więc
tych kilka słów, jakie potem jeszcze ze sobą zamieniliśmy, brzmiało dziwnie znajomo,
jakbyśmy nasze kwestie po wielokroć wcześniej ćwiczyli.
- Cecil dobrze zna to miasto - powiedziała. - Uważa, że mógłby pomóc zaprowadzić w
nim porządek i że w związku z tym powinien tam pojechać. Więc jedziemy. Wypływamy w
przyszłym tygodniu. Nasze bagaże są już właściwie spakowane.
- No cóż, w takim razie życzę sir Cecilowi, życzę wam obojgu, by misja w Szanghaju
zakończyła się powodzeniem. Chyba nie możesz się już doczekać, prawda? Tak mi się zdaje.
- Oczywiście. Oczywiście, że nie mogę się doczekać. Długo czekałam na coś takiego.
Jestem zmęczona Londynem i... tym wszystkim. - Wskazała gestem hotel. - Lata płyną, więc
czasem już myślałam, że stracę swoją szansę. Ale oto teraz jedziemy do Szanghaju. A cóż to,
Christopherze, o co chodzi?
- Podejrzewam, że to, co teraz powiem, wyda ci się mało przekonujące - odparłem. -
Ale jednak to powiem. Bo widzisz, od dawna noszę się z zamiarem powrotu do Szanghaju.
Powrotu w celu... rozwiązania tamtejszych problemów. Od dawna mam taki zamiar.
Przez chwilę jeszcze wpatrywała się w zachodzące słońce. Potem zwróciła ku mnie
twarz i uśmiechnęła się. Pomyślałem, że jej uśmiech jest pełen smutku, a zarazem odrobinę
karcący. Sara wyciągnęła dłoń i dotknęła nią delikatnie mojego policzka, po czym znów
spojrzała w dal.
- Może Cecil szybko upora się z problemami w Szanghaju - rzekła - a może nie. Tak
czy owak, niewykluczone, że będziemy tam przez dłuższy czas. Więc jeśli prawdą jest to, co
przed chwilą powiedziałeś, Christopherze, to całkiem możliwe, że się tam spotkamy. Nie
sądzisz?
- Tak - zgodziłem się. - Istotnie.
Nie widziałem się więcej z Sarą Hemmings przed jej wyjazdem. Skoro wcześniej
miała prawo skarcić mnie za moje zwlekanie całymi latami, to o ileż bardziej mogłaby się
czuć mną rozczarowana, gdybym teraz uchylił się od działania! Nie ulega bowiem
wątpliwości, że niezależnie od tego, jak wiele sir Cecil osiągnął w ciągu miesięcy, które
upłynęły od jego przyjazdu do Szanghaju, nic nie wskazuje na to, że zażegnanie kryzysu jest
blisko. Na świecie nadal rośnie napięcie, mądrzy ludzie porównują naszą cywilizację do stogu
siana, w który ktoś ciska zapalone zapałki. Tymczasem ja wciąż tutaj, w Londynie. Można
jednak powiedzieć, że dzięki wczorajszemu listowi zostały uzupełnione ostatnie elementy
układanki. Z pewnością nadszedł więc czas, bym i ja udał się do Szanghaju i po tych
wszystkich latach wyrwał w końcu wężowi serce, jak to ujął inspektor.
Ale to ma swoją cenę. Wcześniej tego ranka, podobnie jak wczoraj, Jennifer wybrała
się na zakupy, żeby zaopatrzyć się w resztę niezbędnych, tak przynajmniej twierdzi,
przyborów szkolnych. Kiedy wychodziła, wyglądała na podekscytowaną i szczęśliwą; nie wie
jeszcze o moich planach, o treści mojej rozmowy z panną Givens, która odbyła się zeszłego
wieczoru.
Zaprosiłem pannę Givens do salonu, gdzie trzykrotnie musiałem proponować jej, by
usiadła, zanim wreszcie to uczyniła. Być może przeczuwała, co chcę powiedzieć, i dlatego
uznała, że siadając ze mną, godziłaby się niejako na udział w spisku. Przedstawiłem jej
sytuację najlepiej, jak potrafiłem; próbowałem jej ukazać wagę sprawy i uzmysłowić, że
jestem w nią zaangażowany od wielu, wielu lat. Słuchała z kamiennym wyrazem twarzy, a
gdy skończyłem, zadała jedno proste pytanie: Na jak długo pan wyjeżdża? . Wtedy, jak
sądzę, wygłosiłem dość długą mowę, usiłując wyjaśnić, dlaczego nie da się ściśle określić
czasu, jaki może zająć rozwiązanie tego typu sprawy. Zdaje się, że w pewnym momencie mi
przerwała, by zadać jakieś pytanie, a potem jeszcze przez kilka minut omawialiśmy różne
konkretne kwestie, wynikające z mojego wyjazdu. Dopiero gdy wyczerpaliśmy ten temat i
panna Givens wstała z zamiarem odejścia, powiedziałem:
- Panno Givens, jestem w pełni świadom tego, że na krótszą metę, nawet przy pani
największych staraniach, moja nieobecność będzie dla Jennifer przykra. Czy jednak nie sądzi
pani, że na dłuższą metę będzie lepiej dla nas obojga, Jenny i mnie, jeśli podejmę się zadania,
które pani w ogólnym zarysie przedstawiłem? Bo czy Jennifer mogłaby kochać i szanować
opiekuna, o którym wiedziałaby, że w krytycznej chwili uchylił się od świętego obowiązku?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]