[ Pobierz całość w formacie PDF ]

doceniał tej dziewczyny. Jest widać dużo sprawniejsza, niż można było
przypuszczać.
Poruszyła się na widok Harlana.
- Tam! - rzuciła zduszonym głosem, pokazując głową. Zrozumiał w
lot. W kabinie naprzeciwko, w pokładowym warsztacie, ktoś był.
Skoczył w tamtą stronę, żałując, że nie zabrał ze sobą z  Seahawka"
żadnego narzędzia.
- Hej, Nick - dobiegło zza przegrody - chodz już! I lepiej się
zmywajmy.
- Słuszna myśl - odezwał się Harlan, wpadając do warsztatu i na
pamięć łapiąc korbę od wciągarki, która wciąż spoczywała na swoim miejscu.
Rabuś, zbaraniały na widok kogoś innego niż Nick, pozwolił się
potraktować korbą w sam środek czaszki. Ugięły się pod nim nogi, ale nie
upadł, nie był bowiem ułomkiem. W równej walce pokonałby zapewne szczu-
płego Harlana. Ten od razu to zrozumiał, więc użył korby jeszcze raz. A gdy
pona
ous
l
a
d
an
sc
tamten przyklęknął, dostał cios kolanem w szczękę. Harlan nauczył się tego i
owego podczas swej nieustannej wędrówki przez porty świata. .. Następny
kopniak rozłożył bandytę. Wtem dał się słyszeć głos Emmy:
- Uważaj!
Z tyłu już gramolił się pokonany wcześniej pierwszy napastnik. Też
wyglądał na zawodnika wagi ciężkiej, więc Harlan bez namysłu użył swego
opatentowanego sposobu z korbą. Gość padł ponownie - lecz niestety zaczął
się podnosić jego kolega. Harlan gonił już resztkami sił. Kiedy dostał cios w
plecy, akurat w tamto obolałe miejsce, pamiętające jeszcze wyprawę nikara-
guańską, omal nie stracił przytomności.
Na szczęście do akcji wkroczyła Emma. Złapała niezawodną korbę
wciągarki, która wypadła Harlanowi z dłoni, i zrobiła z niej użytek. Bandzior,
trzeci raz potraktowany kawałkiem nierdzewnej stali w niezle już
nadwerężone miejsce na czaszce, dał za wygraną.
- Zjeżdżamy stąd! - wycharczał i potykając się, podpierając rękami jak
małpa, ruszył ciężkim kłusem do luku wyjściowego.
Za nim podążył jego kumpel.
Emma i Harlan, dysząc, przysiedli obok siebie na podłodze.
Nasłuchiwali dudnienia kroków obu bandytów na molo, coraz dalszych i
dalszych. Po jakimś czasie przenieśli się na ławeczkę w mesie.
- Dzięki - odezwała się Emma. - Uratowałeś mnie. Bez ciebie nie
dałabym sobie rady. Spojrzał na nią i uniósł lekko kąciki ust.
- Może to ty mnie uratowałaś? Tamten facet dość solidnie mi przyłożył.
A ty... niezła jesteś! - uśmiechnął się znowu do Emmy.
Wstała i sięgnęła do lampy naftowej, wiszącej nad stołem. Podniosła
szkiełko i podpaliła knot. Umieściła szkło na swoim miejscu.
pona
ous
l
a
d
an
sc
Harlan poczuł nagle, że mu się kręci w głowie. Cios w plecy był jednak
bardzo silny. Schylił się i oparł całą połową ciała na blacie.
- Jezu, ty krwawisz! - spostrzegła Emma. - Co ci jest? Tamten gość
miał nóż?
Wzruszył ramionami. Nie chciało mu się tłumaczyć, że to pewnie krew
z tej rany nikaraguańskiej.
- ZadzwoniÄ™ na pogotowie!
- Daj spokój... On nie miał żadnego noża. To tylko ta moja... dawna
historia.
- Co za historia?
Znowu wzruszył ramionami, po czym zaczął się prostować. Nie chciał
nic więcej powiedzieć.
- To pozwól mi się przynajmniej opatrzyć - powiedziała Emma.
Prawie gotów był jej na to pozwolić, bo nagle poczuł, że są sobie bliscy.
Nie przypuszczał, że na tym świecie ktokolwiek obcy stanie mu się znowu
bliski - w tak krótkim czasie. %7łe znowu będzie to możliwe.
Ale pokręcił tylko głową.
- Naprawdę nie warto - powiedział. - To przyschnie. Pomału wyszli na
pokład. Właściwie można by sobie teraz powiedzieć  dobranoc", rozstać się-
ale oboje nie mieli na to jakoÅ› ochoty.
- Słuchaj - Harlan oparł się bokiem o reling - a co z policją? Może
powinniśmy tam zadzwonić?
- Na policję? - zdziwiła się. - Co by to dało?
- No... - zawahał się, marszcząc czoło. - Jednak lepiej zgłosić takie
zdarzenie.
- Tak myślisz? Czy ja wiem...? No dobrze. Tylko że...
pona
ous
l
a
d
an
sc
Przyjrzała mu się. Skoro on tak uważa, nie może być przecież żadnym
dealerem narkotyków! Gdyby nim był, unikałby raczej kontaktów z policją.
- Tylko że co?
- Nie, nie, w porządku - odpowiedziała. - Zaraz skoczę po swoją
komórkę.
Przyniosła aparat i wystukała numer.
Odezwało się lokalne biuro szeryfa.
Emma przekazała niezbędne dane, włącznie z orientacyjnym rysopisem
napastników. Zapytano ją, czy nie jest ranna. Odpowiedziała, że nie.
Poproszono, aby cierpliwie czekała na zgłoszenie się funkcjonariuszy w
przystani.
Ranna nie była - jednak Harlan krwawił. Z niepokojem przyjrzała się
jego zbroczonej koszuli. Nie, nie krwawił już. Opatrunek był rzeczywiście
zbyteczny.
Swoją drogą, dzielnie walczył! Ciekawe, gdzie się nauczył takich
chwytów? Co prawda dużo jest teraz różnych kursów samoobrony. Również
dla kobiet. Sama była po odpowiednim kursie, dlatego nie dała się zdo-
minować temu, jak mu tam... Nickowi.
- Zwietnie dawałaś sobie radę - Harlan chyba znowu czytał w jej
myślach. - A teraz jak się czujesz?
Uśmiechnęła się dzielnie.
- Ja? Niezle. - Potem spoważniała. - Tylko wiesz co... Czuję, że
wdepnęłam tutaj w jakiś niezły kocioł.
- Masz na myśli to zdarzenie?
- Nie tylko. - Założyła sobie kosmyk włosów za ucho. - Czy... -
zawahała się. - Słuchaj, czy mogłabym mieć do ciebie prośbę?
pona
ous
l
a
d
an
sc
- JakÄ…?
- Wolałabym, żebyśmy nie mówili policji o narkotykach.
Uniósł brwi.
- Ale przecież ci dwaj - pokazał głową - chyba właśnie po nie tu
przylezli?
- Może i tak. Ale nie tylko.
- Nie tylko?
- Jestem prawie pewna, że szukali jeszcze czegoś.
- Czego? Potrząsnęła głową.
- Nie wiem. Zanim się zjawiłeś, wymienili parę zdań o czymś, czego
nie mogą znalezć.
- Ale co by to miało być?
- No właśnie... - Wzruszyła ramionami. - Nic nie wzięli z mego
bagażu. Poza tym jednak, korzystając z tego, że mnie nie było, przewrócili do
góry nogami całą łódz. Zresztą sam widziałeś...
Urwała, bo w ciemnościach pojawiły się właśnie światła samochodu.
Zapewne nadjeżdżała policja. Emma uzmysłowiła sobie, że Harlan nie dał jej
dotÄ…d wyraznej odpowiedzi w sprawie heroiny.
- To co, nie powiesz im?
- O czym? A, o tych narkotykach. No ale przecież...
- Słuchaj. Wayne nie żyje. Ja jestem roztrzęsiona. Jeszcze palnę jakieś
głupstwo... - Głos jej się załamał.
- No dobrze - skinął głową. - Możemy na razie nic nie mówić.
- Dzięki - odetchnęła z ulgą.
Po czym pomyślała, że jest jakaś ironia w tym, iż ten, którego posądzała
o bycie złym duchem Wayne'a, kimś, kto sprowadził jej kuzyna na złą drogę,
pona
ous
l
a
d
an
sc
że właśnie ten człowiek okazuje się niezłomnym legalistą, chętnym do
współpracy z policją.
Po raz któryś przyszło jej też do głowy, że w istocie wcale nie znała
swego kuzyna. A teraz, poniewczasie, zaczyna go poznawać i... i wcale nie
wiadomo, czy ma ochotę kontynuować to poznawanie, takie jest bolesne.
Otóż to: czasami w ogóle lepiej nie wiedzieć, na jakim świecie się żyje.
ROZDZIAA ÓSMY
- To co, zabieramy się do sprzątania? Harlan najwyrazniej miał ochotę
jej pomóc.
Cóż, dlaczego nie... Trzy dni jej wysiłków legło w gruzach. Rabusie w
ciągu pół godziny zniweczyli cały porządek na łodzi. Pozrzucali książki z
półek, zajrzeli do każdej szafki, do każdego worka ze sprzętem żeglarskim,
nawet rozpruli poduszki. Porozdzierali obrazki, Å‚amiÄ…c ich ramy.
- Dobrze, dzięki - zgodziła się. - Tylko powiedz, jak twoje rany? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl