[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na schodach prowadzących do niszy zadudniły kroki. Wkrótce o ściany obiło się światło
latarek, a za chwilę z głębokiego mroku wyłoniła się postać brodacza. Antoniusz, ujrzawszy
Paragona, stanął jak wryty. Jego duże, niebieskie oczy napełniło zdumienie.
Znam skądś ptaszka powiedział wpatrując się badawczo w chłopca.
Paragon skinął głową.
Tak, mieliśmy przyjemność...
To ty wczoraj zerwałeś mi przewód?
Miałem przyjemność zerwać... ale to nie moja wina. Potknąłem się i...
Dobra, dobra Antoniusz pokiwał z powątpiewaniem głową o tym pózniej
porozmawiamy. Naraz zwrócił się do dwóch studentów. Zjeżdżamy, bo milicja przyszła.
Nakryli kogoś? zapytał student z latarką.
Nie. Ale trzeba likwidować interes.
A co z nim? wskazał ruchem głowy na Paragona.
Zabieramy go z sobą.
Wiadomość tę dzielny detektyw przyjął ze spokojem. Był niezwykle ciekawy, dokąd go
zaprowadzą i co z nim zrobią. Teraz już nie obawiał się studentów. A zresztą nowa przygoda
była tak nęcąca, że nie należało zbytnio zastanawiać się nad chwilowym położeniem.
Mogłoby być gorzej, niż jest pomyślał. Chyba nie zrobią ze mnie marmolady.
Jestem chwilowo zakładnikiem, a zakładnikom nie dzieje się krzywda .
Czarny młodzieniec, uczesany na jeża, poprowadził ich krętymi korytarzami. Jasny język
latarki lizał lśniące od wilgoci mury, wskazywał im drogę. Dno korytarzy zasłane było
kamieniami i zalane wodą. Co chwila ktoś potykał się w ciemności i przeklinał soczyście. Woda
chlupotała pod trampkami. Zionęło wilgocią i piwnicznym chłodem. Wkrótce jednak wydostali
się do wielkiej, podziemnej sali, podpartej kilkoma smukłymi kolumnami, zamkniętej
kamiennym sklepieniem. Stąd po stopniach zaczęli piąć się w górę.
Naraz prowadzący ich student zatrzymał się. Zgasił latarkę. Z góry powiało cieplejszym
powietrzem. Student wyszeptał:
Jesteśmy na górze!
6
Paragon rozejrzał się. Nie mógł zrozumieć, gdzie się znajdują. Ponad nimi czarną
przewieszką wisiały wysokie mury. Pod nimi, jak groty wbite w ziemię, sterczały ostre czuby
świerków. Od lasu szedł przyjemny powiew, niosący zapach igliwia i żywicy, a nad lasem, na
czystym przepastnym niebie, migotała rozsypka gwiazd.
Stromym zboczem zeszli w dół i zagłębili się w cichy i mroczny las. Dopiero gdy leśnymi
ścieżkami zaczęli okrążać zamkowe wzgórze, Paragon zorientował się, że wyszli z drugiej strony
murów.
Wkrótce stanęli na polanie przed namiotami. W ciemności snuły się cienie. Słychać było
ciche rozmowy, szepty i śmiechy. Nastrój był pełen radosnego podniecenia.
Czy Ewa z chłopcami już wróciła? zapytał brodacz, zbliżając się do namiotów.
Jestem, jestem odpowiedział z mroku kobiecy głos. Nie nakryli was?
Nie, wszystko się udało odparł wesoło brodacz.
Paragon przypuszczał, że o nim zapomniano.
Mylił się jednak, bo Antoniusz w tym momencie uchylił płachty namiotu i zwrócił się do
czarnego studenta:
Dawaj tego małego.
W namiocie paliła się benzynowa lampa. W jej jasnym blasku widać było kilka
składanych łóżek z pneumatycznymi materacami, zbity z desek stolik, na nim stos książek i
papierów, maszyna do pisania, odłamki kamieni, a obok niższy stolik, na którym umieszczono
jakąś nieznaną aparaturę radiową.
Maniuś wszedł do namiotu z hardą miną i podniesioną głową. Nie miał zamiaru kajać się
ani prosić o przebaczenie. Podpora Klubu Młodych Detektywów godnie reprezentowała swych
kolegów.
Brodacz usiadł na łóżku, uważnie przyjrzał się chłopcu. Napotkał nieustępliwe spojrzenie.
Zanim zdążył zadać pierwsze pytanie, Paragon rzekł spokojnie:
Nie bójcie się, ja nikomu nie powiem.
To nieoczekiwane oświadczenie zaskoczyło obecnych w namiocie. Antoniusz uniósł dłoń
do rudawej brody. Miął w palcach szczeciniaste włosy.
A co ty w ogóle wiesz? zapytał, nie ukrywając zdumienia.
Detalicznie wszystko.
Brodacz zmarszczył czoło.
To ty dzisiaj znowu zerwałeś przewód?
Nie.
W takim razie, jeżeli wiesz wszystko, to powiedz nam, kto to zrobił.
W celach doświadczalnych, panie szefie palnął Maniuś, mrużąc porozumiewawczo
oko.
Ale kto?
To tajemnica. W każdym razie możecie być spokojni. To się już nie powtórzy. Myśmy
tylko chcieli wiedzieć, jak to jest z tym nowoczesnym elektrotechnicznym straszeniem.
Na pełnych, ładnie wykrojonych wargach brodacza pojawił się przelotny uśmieszek.
Kto ty właściwie jesteś?
Mówiłem, panie szefie... Paragon.
Brodacz pokiwał głową.
Czarny student, uczesany na jeża, roześmiał się głośno. Potem wyjaśnił:
Tak go koledzy nazywają.
Brodacz pokiwał głową.
Paragon... oryginalne. Ale czego ty właściwie od nas chcesz? Dlaczego stale tutaj się
plączesz?
Myśmy myśleli, że wy...
Brodacz uśmiechnął się zachęcająco.
Nie krępuj się. Coście myśleli?
%7łe... że poszukujecie w podziemiach skarbu.
W namiocie zabrzmiał głośny śmiech. Brodacz położył chłopcu dłoń na ramieniu.
Ty coś czarujesz, bracie.
Jak ciocię Franię kocham, że nie.
Więc dlatego nas śledziłeś?
Legalnie.
A co z tym skarbem?
Nasz detektyw zamyślił się.
Czytałem, że w takich starych zamkach zdarzają się skarby. Zresztą, kto to może
wiedzieć?
To znaczy, że poszukujesz tu z kolegami skarbów?
Maniuś z niesmakiem wydął wargi.
My na takie drobiazgi nie mamy czasu.
Znowu wesoły śmiech napełnił ciasne pomieszczenie namiotu. U wejścia pojawiło się
kilku ciekawych. Wśród nich Paragon zobaczył młodą studentkę, którą brodacz nazywał Ewą.
Ewa uśmiechnęła się do Maniusia przyjaznie.
Jaki miły chłopiec. Puść go Antoniuszu, nie znęcaj się nad nim.
Paragon wzruszył ramionami.
Nikt się tu nade mną nie znęca. A pani odwzajemnił się najmilszym ze swych
uśmiechów bez pudła odegrała rolę atomowego ducha na murach. W teatrze by tak nie zagrali.
Klasa!
Z ciebie czarodziej, Paragon powiedział poważnie Antoniusz. Ty coś przed nami
ukrywasz.
Niech mnie garbata gęś kopnie, panie szefie! Ja chcę załatwić honorowo oburzył się
Maniuś. Powiedziałem, że nie powiem, to nie powiem. Niech ten pan poświadczy wskazał
gwałtownym ruchem głowy na czarnego studenta że chciałem was ostrzec. Mnie się te wasze
atomowe duchy podobają, a badania naukowe to duża rzecz!
Ewa klasnęła w dłonie.
Brawo! Rozsądnie mówi.
Antoniusz przyciągnął go jeszcze bliżej i jeszcze uważniej spojrzał mu w oczy.
Chcesz załatwić honorowo?
Legalnie!
Nie powiesz nikomu?
%7łebym miał zdechnąć.
Dajesz słowo?
Daję słowo.
A jeśli słowa nie dotrzymasz?
Niech mnie dzięcioły zadziobią.
I twoi koledzy też nie powiedzą?
Gwarantuję.
Brodacz nagłym ruchem wyciągnął wielką, kosmatą dłoń.
Dobrze. Daj grabę.
Paragon gorliwie, po dorożkarsku plasnął swą dłonią w dłoń Antoniusza, a potem splótł ją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]