[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdzieś w korytarzu zaskrzypiał wózek, jakiś lekarz przeszedł przez poczekalnię. Karol się
wreszcie poruszył.
A jeśli i to zawiedzie? zapytał cicho. Co wtedy?
Kowalski wyprostował się. Uniósł nieco dłonie i przez chwilę obserwował je z wielką
uwagą.
No cóż, to będzie ostatni bój odparł powoli. Jeśli pociąg odjedzie, zasalutujemy.
Zrobimy wszystko, aby nie mieli do nas najmniejszych pretensji. A potem wykreślimy z naszego
notatnika sprawę Urbanków...
Ostatni bój
Prześliczny był ten czwartkowy dzień. Słońce, jak gdyby chcąc odrobić swe zaległości,
od rana zalało potokami światła wszystkie zakątki, rozzłociło pola, łąki, ugory, osiedla,
opromieniło wierzchołki drzew, ciałom ludzkim dodało prężności i mocy. I gdyby nie snopy
suszące się jeszcze tu i ówdzie na zrudziałych ścierniskach, można by sądzić, że nie było ani
deszczów, ani powodzi, ani tych strasznych klęsk żywiołowych, które nawiedziły kraj w ciągu
ubiegłych tygodni.
I stacja kolejowa prezentowała się pięknie w tej spóznionej sierpniowej krasie.
Podmalowana klombami kwiecia, udrapowana drzewami, przymilna i schludna, zamknięta w
borze jak leśniczówka, wabiła chłodem i ciszą, a równocześnie podniecała blaskiem torów,
biegnących gdzieś w nieskończoność w dwóch przeciwległych kierunkach. Ludzi nie było widać.
Kto tu pracował czy mieszkał, krył się pewnie przed skwarem wewnątrz głównego budynku.
Dochodziła trzecia. Zza otwartych okien dobiegł odgłos dzwonka, zaterkotał zaraz
telegraf. W chwilę zaś pózniej wypadł z lasu wóz zaprzężony dostatnio i zajechał przed dworzec.
Podróżni wysiedli, zmarudzili trochę czasu przy kasie i wreszcie zaczęli kolejno wychodzić na
peron. Ukazał się Urbanek dzwigający ciężką walizę, za nim Franek, jego najstarszy syn, potem
Szymek i Zosia i wreszcie pojawił się Kurt. Rozejrzeli się naokoło, popatrzyli na nie podniesiony
jeszcze semafor i powlekli się powoli do ławki.
Usiedli. Kurt się przeciągnął, oparł wygodnie, nogi wysunął przed siebie. Wydawał się na
coś zły, ale próbował nadrabiać miną.
Czuję już Hamburg i nareszcie zaczynam oddychać swobodniej odezwał się udając
rozradowanie. Obrzydł mi ten kraj. Zmierdzi tu wszędzie jak w chlewie.
Uznał to widocznie za dowcip, roześmiał się bowiem, rozsiadł jeszcze wygodniej i
założył nogę na nogę. Odpowiedziało mu zupełne milczenie. Urbanek siedział sztywno,
zamknięty w sobie i nieprzystępny.. Franek spod przymkniętych powiek obserwował z wielką
uwagą tory. Zosia zacisnęła mocno usta i tępo spoglądała w ziemię. Nie czuło się wśród nich
wcale radości. Nawet wyrostek wydawał się jakiś nieswój i z wyraznym zniecierpliwieniem nogą
potrącał żwir.
Kurt zerknął na nich spod oka, wydął wargi pogardliwie, przerzucił rękę przez oparcie
ławki i spojrzał na semafor wjazdowy. Właśnie podskoczył w górę.
A więc już! przemówił raznie. Za godzinę będziemy w Opolu, wieczorem na
granicy, a jutro w domu. Dopiero tam zobaczycie, jak naprawdę wygląda świat!
Rozwiódł się nad tym szeroko, bo choć ten temat omawiał niejednokrotnie, zawsze lubił
do niego powracać. A teraz zaczynała go jeszcze ponosić pasja. Wściekał się w duchu na te
żałobne miny, chciałby zobaczyć na tych twarzach choć odrobinę uśmiechu. Przecież wywoził
ich, jego zdaniem, z piekła do raju; powinni tu, na stacji, cieszyć się, zachowywać wesoło choćby
dla oka, dla pokazania służbie kolejowej i nielicznym podróżnym, którzy pojawili się na peronie,
że odjeżdżają stąd z lekkim sercem, że nic ich tutaj nie wiąże, że radują się z tego wyjazdu. Był
gniewny, lecz próbował rozchmurzyć oblicza, żartował, coraz głośniej popisywał się swoją
niemczyzną. Wśród obcych wzbudził zaciekawienie. Ci jednak, na których mu zależało, milczeli
uparcie. I byłby pewnie w końcu wybuchnął, gdyby niespodziewanie nie rozległ się gdzieś na
tyłach budynku miarowy krok, jak gdyby wychodziła z lasu wojskowa kolumna. Wstał raptownie
i pobladł. Zdawało się, że się przestraszył, ostro zarysowały się nie wyleczone dotąd zadrapania
na czole i na policzkach. Zaraz jednak wyprostował się beztrosko, przybrał postawę wyzywającą.
Ci, których ujrzał, nie byli widocznie dla niego grozni: nosili harcerskie mundury. Mimo to
obserwował ich czujnie. Z przejścia między zabudowaniami a niewielkim ogródkiem wysunął się
Kowalski. Rzucił okiem na peron, dostrzegł Urbanków, zasalutował i poszedł dalej. Za nim
pojawił się Michał na czele Leśnej Drużyny, potem Piętek prowadzący Drużynę Służby
Społecznej. Przemknęły Kruki", Niedzwiedzie", wypłynęły spoza ogrodzeń Czajki": zgrabne,
dorodne, trochę jakby zawadiackie, lecz skupione w sobie i panujące świetnie nad każdym
odruchem.
Przetoczyło się to wszystko bez pośpiechu, zachrzęściło żwirem, zaskoczyło wszystkich
wspaniałym rytmicznym krokiem, skręciło w prawo i wreszcie stanęło twardo. W miejscu, gdzie
powinien się zatrzymać parowóz, rozległa się krótka, donośna komenda. Dotychczasowe dwójki
zamieniły się w szereg i wyciągnęły równo, pod linię.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]