[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szybkim krokiem. Aptekarz stał przy bramie, spoglądając za nim.
- Zwiadectwo lekarskie - mruknął. - Lekarze! Gdyby wiedział połowę tego, co ja wiem o
lekarzach... Lekarze!
50
XI. RELACJA MARKA EASTERBROOKA
1
Najpierw Hermia. Teraz Corrigan.
Dobrze więc. Robiłem z siebie durnia!
Przyjąłem brednie za prawdę. Musiałem zostać zahipnotyzowany przez tę fałszywą kobietę, Thyrzę
Grey, nakłoniony do zaakceptowania tej mieszaniny nonsensów. Byłem łatwowiernym,
przesądnym durniem.
Postanowiłem zapomnieć o całej tej paskudnej sprawie. W końcu - co to miało ze mną wspólnego?
Przez mgłę rozczarowania usłyszałem echo przekonującego tonu pani Dane Calthrop.
"Musi pan coś zrobić!"
Dobrze jest gadać takie rzeczy.
"Potrzebuje pan kogoś, kto panu pomoże..."
Potrzebowałem Hermii. Potrzebowałem Corrigana. Ale żadne z nich nie chciało podjąć gry.
Nikogo więcej nie było.
Chyba że...
Siedziałem, rozważając ten pomysł.
Pod wpływem impulsu podszedłem do telefonu i zadzwoniłem do pani Oliver.
- Halo. Tu Mark Easterbrook.
- Słucham?
- Możesz mi powiedzieć, jak się nazywała dziewczyna, która była w tamtym domu podczas
festynu?
- Myślę, że tak. Zaraz... Tak, oczywiście, Ginger. Miała na imię Ginger.
- To wiem. A dalej?
- Co dalej?
- Wątpię, czy na chrzcie dano jej imię Ginger. Poza tym każdy musi się jakoś nazywać.
- Rzeczywiście. Ale nie mam pojęcia, jakie ma nazwisko. W dzisiejszych czasach nikt nie zwraca
uwagi na nazwiska. Spotkałem ją pierwszy raz. - Nastąpiła krótka pauza, potem pani Oliver
powiedziała: - Musisz zadzwonić do Rhody i zapytać ją.
Nie podobał mi się ten pomysł. Czułem jakąś obawę.
- Och, nie umiem tego zrobić - odparłem.
- To zupełnie proste - ośmielała mnie pani Oliver. - Powiesz, że zgubiłeś adres, nie pamiętasz
nazwiska, a obiecałeś posłać jej jedną z twoich książek albo podać nazwę sklepu, gdzie sprzedają
tani kawior, albo zwrócić chusteczkę, którą ci pożyczyła, kiedy krwawiłeś z nosa, albo przekazać
adres bogatego przyjaciela, chcącego odrestaurować obraz. Coś z tego pasuje? Jeżeli chcesz, mogę
wymyślić jeszcze więcej.
- Któryś z tych pretekstów będzie znakomity - zapewniłem ją. Rozłączyłem się, wykręciłem 100 i
niebawem rozmawiałem z Rhodą.
- Ginger? - powiedziała. - Och, mieszka w domu przerobionym ze starych stajen. Calgary Place,
45. Poczekaj moment. Dam ci jej numer telefonu. - Odeszła i wróciła po minucie. - Capricorn
35987.
Zapisałeś?
- Tak, dziękuję. Ale nie mam jej nazwiska. Nigdy go nie słyszałem.
- Nazwisko? Ach, tak. Corrigan. Katherine Corrigan. Co mówisz?
- Nic. Dziękuję, Rhoda.
Zbieg okoliczności wydał mi się dziwny. Corrigan. Dwoje Corriganów. Może to omen.
Wykręciłem Capricorn 35987.
51
2
Ginger siedziała naprzeciw mnie przy stoliku w White Cockatoo, gdzie spotkaliśmy się, żeby
wypić drinka. Wyglądała świeżo, tak samo jak w Much Deeping - potargana szopa rudych włosów,
przyjemnie piegowata twarz i żywe, zielone oczy. Była ubrana w londyński strój artystów, obcisłe
skórzane spodnie, porozciągany sweter i czarne wełniane pończochy, ale mimo wszystko była to ta
sama Ginger. Lubiłem ją bardzo.
- Musiałem się sporo napracować, żeby cię wytropić. Nie znałem nazwiska, adresu ani telefonu.
Mam pewien problem.
- Tak właśnie mówi zawsze moja dochodząca pomoc. Zwykle oznacza to, że muszę kupić nowy
proszek do czyszczenia albo szczotkę do dywanów lub inne nudziarstwo.
- Nie musisz niczego kupować - zapewniłem ją.
Potem opowiedziałem jej wszystko. Nie trwało to tak długo, jak historia relacjonowania Hermii,
ponieważ Ginger znała już Bladego Konia i jego mieszkanki. Kiedy skończyłem opowieść,
odwróciłem wzrok od dziewczyny. Nie chciałem widzieć jej reakcji, pogardliwego rozbawienia czy
zupełnego niedowierzania. Cała historia brzmiała jeszcze bardziej idiotycznie niż kiedykolwiek.
Nikt (oprócz pani Dane Calthrop) nie mógł przypuszczalnie czuć tego tak jak ja. Widelcem
rysowałem wzory na plastikowej powierzchni stolika. Głos Ginger był ożywiony.
- To wszystko?
- Tak - przyznałem.
- I zamierzasz coś z tym zrobić?
- Oczywiście! Ktoś musi działać! Nie można trafić na organizację zajmującą się ukatrupianiem
ludzi i nie zareagować.
- Ale jak ja mogę pomóc?
Mógłbym rzucić się jej na szyję i uściskać.
Popijała pernod i marszczyła brwi. Udzieliła mi się jej serdeczność. Nie byłem dłużej sam.
Wkrótce powiedziała w zadumie:
- Musisz wykryć, co to wszystko znaczy.
- Zgadzam się. Ale jak?
- Jest parę kierunków działania. Może będę mogła cię poratować.
- Naprawdę? Masz przecież swoją pracę.
- Mnóstwo rzeczy można zrobić poza godzinami. Zmarszczyła się znowu w zamyśleniu.
- Ta dziewczyna - powiedziała wreszcie. -Taż kolacji po Old Vic. Poppy czy jak tam. Wie coś o tej
sprawie... i musi powiedzieć, co wie.
- Tak, ale kiedy próbowałem zadawać jej pytania, przestraszyła się i wykręciła. Wpadła w popłoch.
Zdecydowanie nie chciała mówić.
- Tu właśnie potrafię pomóc - rzekła Ginger z przekonaniem. -Powie mi rzeczy, których nie chciała
powiedzieć tobie. Mógłbyś zaaranżować spotkanie? Twój przyjaciel z nią, ja i ty. Jakieś
przedstawienie albo obiad czy coś w tym rodzaju - popatrzyła niepewnie. - A może to zbyt
kosztowne?
Zapewniłem ją, że potrafię wytrzymać wydatki.
- A jeśli chodzi o ciebie... - Ginger myślała chwilę. - Sądzę, że twoim najlepszym planem byłoby
pójść tropem Thomasiny Tuckerton.
- Ale w jaki sposób? Ona nie żyje.
- I ktoś pragnął jej śmierci, jeśli twoje pomysły są słuszne! I zorganizował to przy pomocy Bladego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]