[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziurze kanadyjskiej, w prowincji Alberta. Taki trunek zaproponowano nam dwa razy: w
saloonie Pod Białym Koniem i w faktorii Hudson s Bay Company, zachęcając nas zawsze
słowami: to trunek dla znawców, moi panowie! , w czym nie było ani krzty prawdy, chyba...
chyba że za znawców uznamy niewybrednych wędrowców odwiedzających Osadę Dziesiątej
Mili, bo taką nazwę nosiła wyżej wymieniona dziura.
A teraz opowiadaj, Karolu rzekłem nakładając mu na talerz podwójną porcję szynki.
Kiedy wyczerpiesz temat, ja zabiorę głos. Mam coś w zanadrzu. Bardzo ciekawego.
Ta Canadian jest raczej okropna odparł ale piję dla odświeżenia starych
wspomnień. A poza tym tu zmrużył lewe oko ten trunek czyni człowieka jasnowidzem.
Co znowu?
Tak, tak, Janie. Wcale nie żartuję.
Nie rozumiem. Na swych łowieckich wyprawach zapomniałeś widać o precyzyjnym
wyrażaniu myśli.
Dobrze. Wyjaśniam. Otóż przeczuwam, Janie, że w zanadrzu ukrywasz przede mną
niejakiego Paddy Warrena i jego wielce tajemniczą przygodę.
Podskoczyłem na krześle.
Byłeś u Irvina! krzyknąłem.
Jesteś bystry odparł. Istotnie, bawiłem w Fort Benton. Vincent Irvin opowiadał mi
o Warrenie i mocno zachęcał...
Chyba nie do wyprawy w głąb Montany? przerwałem mu w pół zdania.
A do czegóż by innego?
I co ty na to? zapytałem mocno zaniepokojony takim wstępem. Uprzedzam cię, że
ta Warrenowska historia nie przypadła mi do smaku.
Dlaczego?
Dlaczego, że podejrzewam w niej mnóstwo kłamstwa pokrytego niedomówieniami.
Hm... Jednak Irvin przedstawił mi to nieco inaczej.
Inaczej? To czemu sam nie zajmie się tą sprawą?
Warren nie mówił?
Owszem, mówił.
Jeśli tak, to dobrze wiesz, że szeryf nie może uganiać się za cieniami. I gdybyż to jeszcze
stało się w Fort Benton? Ale z Benton do Bell spory szmat drogi.
I dlatego za cieniami, jak sam to określiłeś, powinniśmy gonić my obaj. Ani mi to w
głowie.
Poczekaj, nie tak prędko. Należy się chwilkę zastanowić. Od dawna już myślałem, aby
wybrać się do Montany...
Od dawna, to znaczy od rozmowy z Irvinem. Przyznaj się.
Ależ nie, chociaż ta rozmowa przyśpieszyła mój plan. Montany prawie nie znasz, Janie.
Byłem w Fort Benton niejeden raz.
Co tam Benton! To tylko fragmencik wielkiego kraju. A poza tym tu zawiesił na
sekundę głos i podniósł rękę z widelcem przy okazji możemy spotkać wojowników
Czarnych Stóp. Możemy przeskoczyć kanadyjską granicę i złożyć wizytę Czerwonej
Chmurze i Wielkiemu Orłowi. Nie odpowiada ci to?
Owszem, odpowiada, ale do tego wcale nam nie jest potrzebny jakiś pan Warren.
Propozycja Karola była nęcąca. Przed laty w bardzo dramatycznych okolicznościach
zawarłem dozgonną przyjazń z dwoma wymienionymi dostojnikami Czarnych Stóp. Tereny tego
plemienia rozciągały się po obu stronach kanadyjskiej granicy. Ale by ją przekroczyć, nie trzeba
było jechać do jakiegoś Bell, o którym przyznaję nic nie wiedziałem, nawet gdzie się
znajduje. Dzień drogi od Fort Benton? To niczego nie wyjaśniało.
Przeszliśmy do gabinetu, gdzie Karol rozłożył na mym biurku sporej wielkości mapę
Montany.
Skąd to wytrzasnąłeś?
Od komendanta fortu w Benton. Patrz powiedział kładąc palec na czarnym kółku tu
jest Fort Benton.
A Bell?
Tu.
A ten jakiś Canyon Creek?
To znakomita mapa, ale przecież nie można wymagać, żeby była tu oznaczona każda
farma.
A poza tym dodałem mnóstwo białych placków i przerywanych linii nie badanych
rzek i strumieni.
Prawda, jednak za czasów wyprawy Custera nie mieliśmy w ogóle żadnych map
Montany.
Mniejsza o to. I tak nie mam zamiaru korzystać z tego geograficznego osiągnięcia.
Wolisz kompas?
Byle nie wskazywał kierunku Bell. Zastanów się, Karolu!
Dobrze, będziemy zastanawiać się wspólnie.
Odsunął mapę i zagłębił się w jednym z moich wspaniałych foteli.
Wtedy wyłożyłem mu, raz jeszcze, wszystkie swe wątpliwości. Ba, nawet oskarżyłem
Warrena o jakieś niecne wobec nas zamiary. Karol przez cały czas potakując kiwał głową.
Sądziłem, że podziela me zastrzeżenia, jednak zaraz się okazało, że to nie moim słowom
potakiwał, lecz... swoim myślom!
Coś w tym na pewno jest stwierdził, gdy ukończyłem wywody. Ale co? Nie
rozstrzygniemy sprawy nie odwiedziwszy Bell i Canyon Creek. Listowne grozby są przecież
faktem...
Jeśli autorem ich nie jest na przykład sam Warren.
Po co?
Nie wiem.
Jeżeli nie wiesz, krzywdzisz Warrena takimi podejrzeniami. %7łałuję, że mnie nie było tu
przy waszej rozmowie. Już ja wyciągnąłbym z niego...
Nic byś nie wyciągnął zaperzyłem się.
Ech westchnął nie reagując na moje oburzenie jednak chętnie porozmawiałbym z
nim.
To życzenie spełniło się dość szybko. Warren odwiedził mnie i wiele godzin przegadał z
Karolem. Te rozmowy nie przyniosły w efekcie nic nowego. Warren nadal twierdził, że nie wie,
kto go i czym szantażuje. Albo więc nasz montańczyk był człowiekiem, jak to się mówi, kutym
na cztery nogi, albo też istotnie trafiliśmy na dziwną historię. Kiedy Paddy Warren odjeżdżał,
zostały już omówione wszystkie szczegóły naszego przybycia do Canyon Creek. Wówczas
ustąpiłem.
I oto właśnie dlatego w pewien posępny wieczór wysiadłem wraz z Karolem z zakurzonego
wagonu na nędzny peron stacyjki w Bell.
Od Bell do Canyon Creek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]