[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zwietnie, świetnie opędzał się Jordan niczym od muchy. Tak więc, drogi
doktorze, jeśli spróbuje pan przeciąć płaszczyznę optyczną...
O pierwszej trzydzieści Powell przypomniał ponownie: Doktorze, jest już
pół do drugiej. Odlatuje pan o piątej. Myślę, że naprawdę...
Mamy mnóstwo czasu, mnóstwo czasu... Wie pan, rakiety są jak kobiety.
Zawsze można przelecieć następną. A do rozmówcy: Problem w tym, mój panie,
że pańska świetna skądinąd metoda kryje w sobie poważny błąd. Nigdy nie próbował
pan potraktować badanego ośrodka intensywną barwą. Dobra byłaby czerwień
Ehrliha lub gencjana. Proponowałbym...
O drugiej, aby nie przerywać uczty intelektualnej, podano zimne przekąski
z bufetu.
O drugiej trzydzieści zaróżowiony z podniecenia doktor Jordan wyznał, iż
odrazą napełnia go myśl o pędzeniu na Kallisto życia bogatego próżniaka. Nie ma tam
żadnych naukowców. Nie ma z kim pogadać, a już na pewno nie na poziomie tego
nadzwyczajnego seminarium.
O trzeciej wyznał Powellowi, jakim sposobem odziedziczył ten przeklęty
majątek. Początkowo, jak się zdaje, należał on do Craya D Courtneya. Stary Reich
ojciec Bena w jakiś przebiegły sposób musiał wyślizgać Craya z praw własności
i zapisał posiadłość na imię żony. Kiedy umarła, wszystko przeszło w ręce syna. Ben,
mimo iż złodziej, miał przecież jakieś resztki sumienia, bo dręczony wyrzutami
przekazał sprawę prawnikom, a ci grzebiąc w dżungli przepisów prawnych odkryli, iż
majątek należy do Jordana.
Oczywiście, nie jest to jedyna sprawka, która obciąża sumienie Reicha
powiedział Jordan. Czegóż ja się nie napatrzyłem, gdy pracowałem dla niego! Ale
wszyscy ci finansiści to łajdacy. Zgadza się pan?
Nie sądzę, by pańska opinia o Benie Reichu była trafna odparł Powell ze
szlachetnym oburzeniem. Sądzę raczej, iż zasługuje on na podziw.
Ależ tak, oczywiście pospiesznie przyznał Jordan. Ma przynajmniej
nikłe poczucie rzeczywistości. To rzecz naprawdę godna podziwu. Wolałbym nie
dawać mu powodu do mniemania, że ja...
Naturalnie. Powell był teraz współkonspiratorem i oczarował Jordana
uśmiechem. Jako ludzie światowi, musimy godzić się z tym, nad czym ubolewamy
jako naukowcy.
A więc pan rozumie w tym momencie Jordan zaczął z uczuciem ściskać
dłoń Powella.
I tak o czwartej po południu doktor Jordan oznajmił nie posiadającym się ze
szczęścia Japończykom, iż w nadziei, że pomoże im to w ich pracy, chętnie i z dobrej
woli przekaże młodym entuzjastom wyniki swych badań nad rodopsyną. Odda znicz
w ręce następnego pokolenia. Z wilgotnymi oczyma i nieco zachrypniętym ze
wzruszenia głosem, przez dwadzieścia minut szczegółowo opisywał jonizator
rodopsyny, który wynalazł na użytek firmy Monarch.
O godzinie piątej naukowcy Ligi aeroskuterem dostarczyli doktora Jordana na
jego rakietę. Zasypali przy tym jego kabinę mnóstwem prezentów i kwiatów;
wypełnili mu uszy wrzawą pełną wyrazów wdzięczności, tak że podczas
przyspieszania ku czwartemu satelicie Jowisza Jordan sycił się błogą świadomością,
iż przysporzył kamyczek do ogródka wiedzy i nie zdradził swego dobroczyńcy,
Beniamina Reicha.
W salonie Barbara z zapałem uczyła się raczkować. Karmiono ją niedawno
i miała umazaną żółtkiem twarz.
Hajajaja powiedziała. Hajaja.
Mary! Chodz tu zaraz! Ona mówi!
Nie! Mary wybiegła z kuchni. I co powiedziała?
Nazwała mnie tatą.
Hajaja potwierdziła Barbara. Hajajajaja. Mary niemal spopieliła Powella
emisją kpiny.
Nie powiedziała niczego, co mógłbyś tak interpretować. Powiedziała
hajaja . I wróciła do kuchni.
Chciała powiedzieć tata . To nie jej wina, że jest zbyt młoda, aby wymówić
to słowo prawidłowo. Powell ukląkł obok Barbary. Powiedz tata , dziecko. No,
powiedz tata .
Haja powiedziała Barbara, śliniąc się uroczo. Powell zrezygnował
z dalszych wysiłków. Omijając świadomość, odwołał się do podświadomości.
Halo, Barbaro.
To znowu ty?
Przypominasz mnie sobie?
Nie bardzo.
Ależ tak, na pewno mnie pamiętasz. To ja jestem tym facetem, który nie
proszony włazi w twą duszę, by wespół z tobą uporać się z twymi problemami.
Jesteśmy razem.
Tylko we dwoje?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]