[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dostałem w prezencie od pacjenta - wyjaśnił, żeby coś
powiedzieć.
Nie od razu zrozumiała, że ma na myśli to, co piją.
Zaczęli rozmawiać o pacjentach, a po chwili Mike wstał zaj-
rzeć do kuchni. Poszła za nim.
- Pomogę ci zanieść wszystko do salonu - zaproponowała.
- Nakryłem tutaj, zjemy w kuchni.
- Doskonale. Nie wiem, jak sobie dajesz radę z gotowaniem.
Mike wzruszył ramionami.
- Przecież muszę coś jeść.
 Coś" okazało się doskonale uduszoną cielęciną z jarzynami.
- Wspaniale gotujesz - rzekła z podziwem, żeby zapobiec
zapadającej właśnie ciszy.
- Każdy głupi potrafi przeczytać przepis.
- Ale niektórzy po przeczytaniu i tak nie wiedzą, co robić.
Mam tu na myśli siebie.
Mike spojrzał na nią sceptycznie.
- Nie wierzę. Ty potrafisz wszystko i wszystko ci się udaje.
- Tak dobrze nie jest. - Nie wiedziała, dokąd zaprowadzi
ich ta wymiana zdań, ale rozmowa już się toczyła i nie można
było jej zatrzymać. - Przecież to nic złego, jeśli się coś umie.
S
R
- Jasne.
Nie pomógł jej i sama musiała brnąć dalej.
- Chciałeś ze mną porozmawiać...
- I kompletnie nie wiem, jak to zrobić! - przyznał szczerze
i oboje raptem roześmiali się.
Lody zostały przełamane; patrzyli na siebie przez dłuższą
chwilę.
- Yona, jaki ja jestem głupi... - zaczął Mike.
- To bardzo smutne, że przez cały dzień pomagamy innym
ludziom, a sami sobie pomóc nie możemy - dokończyła.
Mike wstał, podszedł do niej i niemal uniósł ją z krzesła.
Całując się co krok, doszli do sypialni.
Kiedy przestała umierać z miłości, przytuliła go do siebie jak
najdroższy skarb. Był jej skarbem, radością i jedyną miłością
życia.
O północy obudził ich telefon. W sekundę pózniej Mike
zeskoczył z łóżka i zaczął się ubierać.
- Nie wiedziałam, że masz dyżur telefoniczny - jęknęła.
- Nie mam. Katastrofa lotnicza. - Pocałował ją w szyję i po-
prosił, żeby sobie spała. - Zadzwonię, jak tylko będę mógł.
Po raz drugi obudziła się dopiero rano i ze zdziwieniem
stwierdziła, że leży w cudzym łóżku. Potem przeciągnęła się
rozkosznie, czując, jak jej ciało stale jeszcze przeżywa cudowne
chwile ostatniej nocy.
Gdzie Mike? Przypomniała sobie o katastrofie i postanowiła
zaraz jechać do szpitala. Na oddziale reumatologii też pewnie
panuje stan podwyższonej gotowości.
Wzięła prysznic i wytarła się ręcznikiem Mike'a. Zjadła płat-
ki kukurydziane i sprzątnęła ze stołu po wczorajszej, tak nagle
S
R
przerwanej, kolacji. Wychodząc z mieszkania, natknęła się na
Angie. Dziewczyna spojrzała na nią z pogardą.
- Nic cię nie obchodzi, że łamiesz komuś serce - syknęła.
- Jeśli cię to tak boli, nic jej nie mów - warknęła Yona
z udaną beztroską.
Zaczynała już niepokoić się o Mike'a. Nie zadzwonił, co
znaczyło, że akcja ratunkowa się przedłuża. Mike może być
w niebezpieczeństwie. Przecież nieraz ludzie ratujący życie in-
nych płacą za to najwyższą cenę.
W szpitalu czuło się tragedię; rodziny ofiar czekały na kory-
tarzu, czepiając się rozpaczliwie przechodzących lekarzy.
Na reumatologii Charlie przygotowywał właśnie listę pacjen-
tów, których można wypisać do domu i zwolnić łóżka dla ofiar
katastrofy.
- Wiesz, jak to się stało?
- Z nieznanych przyczyn samolot rozbił się przy lądowaniu.
Część pasażerów wyszła z tego bez szwanku, ale jest wielu
rannych. Większość od razu przewieziono do szpitala miejskie-
go, bo jest bliżej. Do nas dowiozą jeszcze ze trzydzieści osób.
- Co za straszny wypadek!
Yona nigdy w życiu nie widziała nieszczęścia takich rozmia-
rów; szybko zebrała się w sobie i postanowiła działać. Przede
wszystkim należało zweryfikować listę sporządzoną przez Char-
liego.
- Pana Daviesa nie możemy wypisać, musi mieć unierucho-
miony kręgosłup, pani Dawson też się nie nadaje, ewentualnie
pan McCarthy... chociaż nie mamy jeszcze wyników jego ba-
dań. Może byłoby lepiej wstrzymać wszystkie przyjęcia oprócz
nagłych przypadków?
Charlie wyprostował się służbiście.
S
R
- Tak jest zgodnie z przepisami.
Postanowiła teraz z nim na ten temat nie dyskutować.
- W takim razie wytypuję cztery najodpowiedniejsze oso-
by... Witaj, Ted, dobrze, że jesteś. Wiesz już, co się stało?
Profesor Burnley poprawił okulary.
- Tak, słyszałem w radiu. Wszyscy chirurdzy muszą się stawić.
- Wiem. Nie zapominaj, że niektórzy mieszkają w tym sa-
mym domu co ja - przyznała nieostrożnie Yona.
Ogólne zaaferowanie sprawiło, że żaden z obecnych nie do-
patrzył się w jej wypowiedzi niczego podejrzanego. Uzgodnili
wspólnie, których pacjentów można odesłać do domu, i udali
się na oddział. Mimo katastrofy, praca na reumatologii musiała
się toczyć zwykłym rytmem.
Mike'a zobaczyła dopiero tuż przed lunchem, gdy zajrzał,
żeby sprawdzić, jak czuje się operowany niedawno przez niego
pacjent i czy można go ewentualnie umieścić na liście osób do
wypisania. Był blady; stan jego ubioru świadczył o kilku godzi-
nach intensywnej pracy w sali operacyjnej.
- Muszę się przebrać. Siostra zaraz mi przygotuje świeżą
bluzę i spodnie.
- Masz pełne ręce roboty, co?
Mike uniósł oczy do góry.
- W takich chwilach żałuję, że nie wybrałem na przykład
dermatologii. Tam przynajmniej na ogół nie ma nagłych wypad-
ków. Już idę! - zawołał przez ramię do pielęgniarki, szybko
pocałował Yonę w czoło i zniknął. - Wpadnę, jak tylko będę
mógł - usłyszała jeszcze.
Przyszedł dopiero po dziewiątej i starannie przygotowana
kolacja zdecydowanie straciła już na jakości.
S
R
- Nie trzeba było na mnie czekać, kochanie - powiedział
zmęczonym głosem. - Coś tam jadłem... między jedną operacją
a drugą.
Pomyślała, że mógł do niej zadzwonić.
- Nic się nie stało - powiedziała tylko.
- Owszem, stało, ale nie mogłem zatelefonować. Kilka razy
sięgałem po słuchawkę i zawsze coś się działo.
- Musiałeś mieć koszmarny dzień.
Mimo rozczarowania dotarło do niej, że wyrzuty są w tym
przypadku nie na miejscu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl