[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakim języku. Jednak myśl autora Zniegów Kilimandżaro jest chyba oddane wiernie.
Przekleństwo rzucone przez starego amerykańskiego cwaniaka nie powinno dotyczyć jednak
krytyków marksistowskich; skala ocen, którymi oni dysponują, jest nieograniczona.
Komu bije dzwon uważano za paszkwil na wojnę cywilną; po roku pięćdziesiątym
szóstym uznano za wspaniałe dzieło romantyzmu, Roberta Jordana za wspaniałego żołnierza i
w ogóle wszystko poszło dobrze; przy czym najsłabsza książka Hemingwaya uznana została
oczywiście najlepszą. Po prostu przyjeżdża chłopak, żeby wysadzać mosty, zabijać innych
ludzi i zginąć jak mężczyzna. Wpieprza się bez długich namysłów w największe nieszczęście,
jakie może spotkać naród: w wojnę cywilną. Nie jest przy tym ani komunistą, ani faszystą;
chce zginąć jak mężczyzna. A jeśli ja nie chcę zginąć jak mężczyzna, to co? A jeśli ja chcę
umrzeć jako właściciel parceli na Grochowie otoczony tłumem dzieci i wnuków, to co? A
może ja nie chcę latać z karabinem na polu i stać z gołą głową przed plutonem egzekucyjnym,
to co? Niemniej tę właśnie książkę Hemingwaya uznano za najlepszą; i w ten sposób
załatwiono starego Papę. Ale nie można było przecież spodziewać się czego innego:
Hemingway jest ostatnim romantykiem; Faulkner komentatorem Biblii i czymś w rodzaju
współczesnego Dostojewskiego; a nie jest wykluczone, iż pewnego dnia dowiemy się, iż
Henry Miller jest po prostu uczniem Aysienki. Orson Welles uczniem Mikołaja Czerkasowa,
a James Dean czerpał swą wściekłość i wstyd, gdyż przyświecał mu czyn Pawki Morozowa.
W tym czasie Polacy rozpoczęli flirt z Ameryką. Pierwszy pojechał Putrament,
przywożąc stamtąd owoc swych myśli zatytułowany Dwa łyki Ameryki. Oto jego refleksje;
Putrament patrzy na maszyny do gry hazardowej.
Gapię się na te przybytki i skłonny jestem je podziwiać. Choć powstały z niskiej
chęci jakiegoś spryciarza zarobienia paru dolarów na znudzonych, zabłąkanych prostakach -
to przecież żerują one pewnej istniejącej obiektywnie potrzebie ludzi i po swojemu, choć
niewybrednie, tę potrzebę zaspokajają.
A u nas - przy całym naszym gdakaniu na temat potrzeby wyrastania kulturalnego mas
- ile możliwości rozrywkowych zostaje przez zwyczajny,. przeciętnym robotnikiem, czy
pracownikiem, gdy wychodzi wieczorem na miasto? Kina? Teatry? A jakże! Nie mówiąc już
o programach - ileż one dają szans na dostanie się do środka, jeśli przyjdzie chętka nagła, jeśli
nie zostanie zawczasu zaplanowana i uzgodniona z biurami sprzedaży biletów?
W ostatniej konkluzji Putrament dochodzi do wniosku, że jedyną dostępną rozrywką
staje się konsumpcja alkoholu. Jest to wniosek słuszny; ale przecież polscy robotnicy mogą
czytać książki o Pawce Korczaginie lub książki samego Putramenta - choćby Rozstaje, rzecz
o szpiegach amerykańskich i agenturze Gomułki. Przecież to zaledwie dwa lata temu
Putrament zalecał w swej książce Na literackim froncie uczenie się od radzieckich mistrzów
socrealizmu, chodzenie do kina i do teatru, ostrzegając ich jednocześnie przed rozkładowymi
pisarzami amerykańskimi, jak wspomniany już powyżej Williams i jego sztuka Tramwaj
zwany pożądaniem, którą Putrament określił jako psychoanalityczną, a która ma tyle
wspólnego z psychoanalizą, co ja z kontem bankowym.
Idąc przez Wall Street Putrament dziwi się, iż jest to ulica wąska i krótka, podobna do
ulicy Chmielnej w Warszawie; Putrament zauważa, że skromność i nijakość tej ulicy będącej
sercem Ameryki godne są naśladowania.
Widok i pobyt w gmachu ONZ nasuwają Putramentowi, w związku z panującą tam
nudą, następującą refleksję: Trzeba tak znakomitego polemisty jak nieboszczyk Wyszyński,
aby w tych warunkach ryzykować dowcipy i polemiczne zjadliwości. Ten zresztą miał w
dodatku zwiększony posłuch u widowni dzięki roli, jaką na świecie odgrywa jego ojczyzna. I
istotnie: ONZ, organizacja mająca na celu pokój i szczęście ludzi całego świata, jest
wymarzonym wprost miejscem dla nieboszczyka Andreja Wyszyńskiego - prokuratora
moskiewskich procesów; żądającego wyroków śmierci na podstawie zeznań, bądz
sfałszowanych lub wydobytych drogą cierpień i tortur, o których prawdopodobnie nie
dowiemy się nigdy prawdy, a jeśli nawet dowiemy się, wyda nam się ona niemożliwa do
uwierzenia. Oto jedyna refleksja, jaka nasuwa się Putramentowi stojącemu przed gmachem
organizacji mającej być nadzieją nieszczęśliwych.
Książka Putramenta stanowi pewnego rodzaju curiosum, ale nie mam już siły, aby
dalej przepisywać cytaty. Najciekawszy jest rozdział poświęcony Czesławowi Miłoszowi.
Putrament nauczył się od Wyszyńskiego jak trzeba budować donos; jest to klasyczna szkoła
mówców, której ojcem uznano Cicerona. Putrament zaczyna wysoko i szlachetnie: kiedy
poznał Miłosza, był olśniony poetyckim jego talentem i do rozpaczy doprowadzały go jego
własne wiersze. Miłosz był dlań gwiazdą; jeszcze chwila, a zdawało mi się, że usłyszę słowa
Piotra Wierchowieńskiego skierowane do Mikołaja Stawrogina:
Tyś Bóg, tyś słońce, a ja - robak u Twych stóp.
Putrament czuł się niczym wobec Miłosza; uwielbiał go, ale Miłosz nie poświęcał mu
zbyt wiele uwagi. Miłosz był nonszalancki, zarozumiały, pyszny; wreszcie doszło do
rękoczynów. I w tym momencie głos rwie się Putramentowi; według wzorów klasycznych
powinien właśnie teraz przejść do argumentów odwołujących się do powszechnego poczucia
sprawiedliwości; zamiast tego przechodzi na paszkwil.
Przyznaję się, iż był przeciwny wyjazdowi Miłosza na Zachód lecz tylko w obawie, iż
Miłosz zmarnuje swój wielki talent poetycki, który Putrament tak bardzo ceni. Dlaczego
jednak wyjazd na Zachód połączony jest z roztrwonieniem talentu, o tym nie dowiemy się;
dlaczego jeden pisarz ma prawo decydować o losie drugiego drogą administracyjną - tego nie
dowiemy się także; dlaczego w ogóle powstają takie problemy, że człowiek musi błagać, aby
go wpuszczono za granicę państwa, co jest rzeczą najbardziej naturalną nawet w krajach
Ameryki Aacińskiej - również i na to nie otrzymamy odpowiedzi. Miłosz uciekł.
Putrament wyjaśnia nam dlaczego: odwołany z placówki dyplomatycznej Miłosz nie
chciał pogodzić się z tym, że przestaną mu płacić w dewizach, a płacono w gotówce polskiej.
Ale przecież Putrament wyjaśniał nam w swoich szkicach Na literackim froncie, że sukcesy
gospodarcze państw Demokracji Ludowej gwarantują nam wysoki i wciąż postępujący wzrost
stopy życiowej w Polsce, jak również nieuchronny spadek dolara i pauperyzację Zachodu.
Skąd więc tego rodzaju postawienie sprawy: przecież złoty polski jest O.K. Jeśli więc Miłosz
chciał być lepiej płacony, powinien zostać według tez książki Na literackim froncie w Polsce;
natomiast przyjmując tę samą tezę, iż oportunizm materialny jest kluczem do charakteru
Miłosza - według książki Dwa łyki Ameryki wyjechał właśnie na Zachód, ponieważ to nie 1
zł jest O.K., tylko 1 dolar jest O.K. A może to nie chodzi o to, co jest O.K. tu czy tam, tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]