[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odnalezienie regionalnych pamiątek.
- Jolu, panowie zaplanowali sobie kolejną przygodę, a my mamy za nich odwalać
brudną robotę - stwierdziła Barbara.
- Jedziemy - uciąłem dyskusję.
Szybko spakowaliśmy obozowisko, ugasiliśmy ogień i ruszyliśmy do Kociaka. Tym
razem koło mnie usiadła Barbara, a z tyłu Jola mając po bokach harcerzy. Wróciłem do
Jabłonki, na skrzyżowaniu koło leśniczówki Koniuszyn skręciłem w lewo i przez Zimna
Wodę dojechałem do Kociaka.
Nie poznałem tej wsi. Teraz tętniła życiem. Pełno było tu letników, po rzece
kursowały kajaki. Z kosza przed sklepem prawie wysypywały się papierki po lodach.
Zatrzymaliśmy się przed dawnym domem kultury.
- Klucze do tego przybytku ma podobno sołtys - oznajmiłem.
- To my go znajdziemy - powiedzieli chłopcy i zniknęli.
- Jest tu gdzieś dyskoteka? - spytała Jola.
- Nie wiem - odpowiedziałem. - Zapewne któryś z letników organizuje jakieś szałowe
imprezy.
Barbara w tym czasie obchodziła budynek.
Po chwili chłopcy przybiegli z kluczami. Mieli dwa pęki, jeden był zapasowy.
Najpierw otworzyłem kłódkę na metalowej sztabie, a potem włożyłem stary klucz w zamek
umieszczony pod klamką.
- W przyszłości trzeba będzie założyć tu lepsze zamki powiedziałem.
- Po co? Przecież to będzie prężna, tętniąca życiem placówka kulturalno-oświatowa -
Jola była złośliwa.
Przemilczałem to i nacisnąłem klamkę. W pierwszej chwili uderzył nas zapach
stęchlizny. Harcerze wyjęli z kieszeni latarki i poświecili w wielki tuman kurzu wiszący w
powietrzu.
Ręka zdjąłem pajęczynę w drzwiach i zanurzyłem się w ciemność. Po omacku
szukałem na ścianach kontaktu. Wreszcie go znalazłem. Gdzieś w oddali zaświeciła słabym,
żółtawym światłem żarówka. Prawie natychmiast zgasła.
- Przepalona - skomentował Maciek stojący obok mnie.
- Otwórzcie okiennice - rozkazałem harcerzom.
Gdy otwierali okna, do środka powoli wdzierało się świeże powietrze i jasność.
Budynek miał podstawę o wymiarach trzydzieści na piętnaście metrów. Parter zbudowano z
cegły, zaś pierwsze piętro z drewna. Drzwi wejściowe znajdowały się pośrodku dłuższej
ściany i prowadziły do sieni biegnącej przez całą szerokość domu. Po prawej stronie były
kolejne drzwi. Przez nie można było przejść przez cztery kwadratowe pokoje i wyjść, po
wykonaniu koła, do sieni tuż przy drugim wejściu. Po lewej była wielka sala, z której
wchodziło się do kuchni. Wejście do prymitywnej łazienki znajdowało się przy drugim końcu
sieni. Po schodach wchodziło się z korytarza na pierwsze piętro. Korytarz na pierwszym
piętrze biegł w poprzek budynku i pozwalał wejść do dużych, widnych dziewięciu pokoi. Na
deskach podłogi spoczywała centymetrowej grubości warstwa kurzu i piachu.
- Podobno brud powyżej centymetra grubości sam odpada - żartował Maciek szurając
butem.
- Jak tu pięknie! - dobiegł nas krzyk Barbary.
Kobieta stała na progu drugiego wejścia i patrzyła na ogromny sad sięgający jednym
końcem aż do brzegów rzeki. Wśród zdziczałych jabłonek, wiśni i śliwek stały koślawe
ławeczki. Spomiędzy chmur wyglądało słońce. Patrzyliśmy na tę oazę ciszy i spokoju jak
zaczarowani.
- Dziewczyny zrobią zakupy - dyrygowałem przerywając milczenie. - Chłopcy
przyniosą tu nasze rzeczy.
- A ty? - zapytała Barbara.
- Zrobię obchód obiektu.
Wszyscy rozeszli się, a ja zapaliłem fajkę i pykając chodziłem po dawnym domu
kultury. Cztery pomieszczenia na parterze idealnie nadawały się na sale muzealne. Trzeba
było jednak założyć tu solidne alarmy. W kuchni stała działająca kuchenka gazowa, a w
zlewie była nawet woda. Zastanowiło mnie, że przy kranie zamontowano dwa kurki, na ciepłą
i zimną wodę, chociaż tylko jeden działał. Aazienka nie wyglądała tak strasznie. Co prawda
przydałyby się nowe kafelki i solidne czyszczenie, ale był nawet prysznic.
Dębowe schody lekko skrzypiały, ale robiły wrażenie solidnych, a poręcz nie kiwała
się na boki. Najprzyjemniejsze i najprzytulniejsze wrażenie sprawiały pokoje na górze.
Wszędzie unosił się charakterystyczny zapach drewna i poddasza starego domu. Widziałem,
że instalacja elektryczna była w dobrym stanie. Był tylko jeden feler: nigdzie nie było nawet
[ Pobierz całość w formacie PDF ]