[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Spokojnie, szefie. Zmywamy się stąd, potem wszystko wyjaśnię...
Nasz przeciwnik i jego dwaj kumple właśnie pakowali się do samochodu, gdy
nieoczekiwanie drogę zajechał im czerwony, sportowy mercedes. Wyskoczyli z niego dwaj
poznani wcześniej agenci Mosadu. W dłoniach trzymali pistolety maszynowe. Drugi
samochód, który nadjechał z góry, zablokował Rosjanom drogę ucieczki. Ci z pistoletami
zaczęli coś pokrzykiwać, chyba namawiali Rosjan do poddania się.
- To się robi niesmaczne - skwitował Pan Samochodzik, patrząc na iście gangsterską
scenę rozgrywającą się przed nami. W tej chwili dnem fosy nadjechał policyjny star. Drugi
zablokował drogę ucieczki od strony Wisły. Z obu pojazdów wysypali się czarno odziani
ludzie z bronią.
- A cóż to za wojsko?
-Jednostka antyterrorystyczna, ściągnięta przez Skorlińskiego. Zdaje się, że czeka nas
wydalenie kilku podejrzanie zachowujących się dyplomatów - dodałem z uśmiechem. - A na
nas pora. Na razie nie możemy wrócić do domów, za gorąco się zrobiło, a nie da się
wykluczyć, że ci tam, ich kolesie lub konkurencja wiedzą już, gdzie mieszkamy...
Nadkomisarz załatwił nam mieszkanie konspiracyjne; to jedna z dziupli, gdzie przechowuje
się ważnych świadków...
- Widzę, że pomyślałeś o wszystkim. A notatnik?
- Podróbka - uśmiechnąłem się triumfalne. - W dodatku za chwilę wpadnie w ręce
policji, więc będziemy go mogli użyć jeszcze raz, jeśli zajdzie potrzeba...
- Brawo, moja szkoła.
- To nie wszystko - pochwaliłem się. - W czasie akcji w instytucie zdobyłem ksero
listu Skłodowskiej do Einsteina.
- Rany Julek, i co pisze?
Podałem mu papier.
- Drogi Albercie, zerwałeś owoc z drzewa wiadomości dobrego i złego - odczytał. -
Sprawdzimy, czy to możliwe.
***
Zwykłe mieszkanie w zwykłym bloku, nawet niedaleko ode mnie, też na Ursynowie.
Jeden pokój dla ochrony, teraz pusty, drugi dla nas. Okna oklejone od środka specjalną
warstwą, utrudniającą ewentualnemu obserwatorowi dostrzeżenie, co dzieje się wewnątrz.
- No, to dwa wywiady wyłączone z gry - mruknął szef.
- Obawiam się, że szybko przyślą uzupełnienie - zauważyłem ponuro - ale jeśli
uwierzyli, że notatnik był autentyczny, to mamy trochę spokoju. Będą kombinowali, jak go
wydobyć z policyjnego depozytu, a my możemy zająć się poszukiwaniami... Na spokojnie,
choć jednocześnie zachowując ostrożność.
- A zatem zastanówmy się. Trop ze Szczepanikiem... Nie wiemy, co jest wart, ale
trzeba przy tym jeszcze trochę posiedzieć.
- Ale on zmarł wcześniej - przypomniałem.
- Ktoś bardzo do niego podobny był na uroczystości otwarcia Instytutu Radowego.
Szczepanik miał dwóch synów.
- O, nie wiedziałem...
- Eksperymentowali między innymi z kolorowymi filmami kinowymi. W latach
trzydziestych urządzali pokazy. Klisza kolorowa była wówczas bardzo droga, a taśmy w
ogóle nie umiano jeszcze zrobić. Choć już eksperymentowano ze sztucznym barwieniem
naświetlonej taśmy czarno-białej. Na przykład niebieskie tło oznaczało, że sceny dzieją się w
nocy...
- Jak więc synowie Jana Szczepanika rozwiązali ten problem?
- Bardzo prosto. Kręcili specjalną kamerą. Obraz był dzielony na trzy ścieżki i
przepuszczany przez trzy kolorowe filtry. Zapisywało się go na trzech taśmach. Do
odtwarzania potrzeba było także specjalnego projektora, w którym obraz z trzech taśm szedł
przez filtry i był składany na ekranie w jedno. Co ciekawe, Pawle, uzyskuje się dzięki temu
barwy niemal identyczne z rzeczywistymi. To jakość porównywalna z cyfrowym zapisem
kolorów, którego, nawiasem mówiąc, także ich ojciec był prekursorem. Jego kolorymetry
służą po dziś dzień... A zatem trzeba odnalezć resztki archiwum wynalazcy, jeśli ocalały,
przekopać papiery... Pozostaje nam jeszcze alternatywa, czyli sprawa inżyniera
Rychnowskiego. A właśnie - zobaczmy, czy jest jakiś odzew ze Lwowa...
Uruchomił laptopa i podłączył telefon. W kilka minut pózniej przeglądaliśmy już
korespondencję. Z Ukrainy przyszedł tylko jeden list z załącznikami. Otworzyłem go. Plik
graficzny, po prostu zeskanowana strona z księgi pamiątkowej lub kroniki stowarzyszenia.
- W dniu dzisiejszym odbyła się uroczysta stypa po inżynierze Franciszku
Rychnowskim. Po przemówieniach członków towarzystwa, głos zabrał czcigodny
nieboszczyk. W ciepłych słowach podziękował nam za pomoc udzieloną mu w walce z
oszukańczą spółką, po czym serdecznie zaprosił, byśmy odwiedzali go, gdy przybędziemy do
Krakowa - odczytałem zbaraniały.
- A niech go - mruknął szef. - Nasz drogi inżynier nie tylko urządził sobie fikcyjny
zgon, ale jeszcze wyprawił stypę na własną cześć!?
- Pamięta pan, jak łamaliśmy jego szyfr? Już wtedy odniosłem wrażenie, że człowiek
ten miał szalone poczucie humoru. Ale tym razem przeszedł sam siebie...
- Kraków... Jakie mamy szansę go odnalezć?
- Tu jest jeszcze jeden załącznik - zauważyłem. - To informacja o składce wśród
racjonalizatorów... Zrzucają się na pomnik dla inżyniera.
- Jasny gwint... Gdzie? I kiedy?
- Rok 1933. Tu napisano, że pomnik zostanie wystawiony na Cmentarzu Rakowickim
w Krakowie.
- Trzeba tam pojechać i rzucić okiem na nagrobek - stwierdził szef. Pamiętasz, nie
znalezliśmy żadnych potomków inżyniera, ale to nie oznacza automatycznie, że ich nie ma...
- Sądzi pan, że mógł pracować dalej nad wzorami z notatnika?
- Nie wiemy, czy coś zdziałał, ale kto wie? Głowę miał nie od parady.
- Minął mniej więcej rok od chwili, gdy dostał notes, do śmierci... - zauważyłem.
- Owszem - powiedział szef. - Ale był wielkim i wybitnym fachowcem od
elektryczności, odkrywcą fal radiowych, pionierem badań plazmy.
- Musiałby rozgryzć problem, jak wzory matematyczne wcielić w rozwiązania
techniczne... To mogło trwać całymi latami.
- I tu się z tobą zgodzę.
- A zatem jedziemy do Krakowa?
- Owszem. Jutro rano. Trzeba będzie poprosić nadkomisarza, żeby przez swoich ludzi
odczepił nam wszystkie ogony. Zmień tablice i kolor nadwozia - polecił.
Długo jeszcze gadaliśmy tego wieczoru, wspominając dawne przygody i planując
strategię na najbliższe dni. Wreszcie poszliśmy spać.
***
Pędziliśmy niezle utrzymaną szosą na południe. Pan Tomasz prowadził. Padała
delikatna jesienna mżawka, nawierzchnia szosy była mokra. Nie mogliśmy jechać szybko.
Pan Samochodzik pogwizdywał w zadumie, ale milczał. Byłem ciekaw, o czym rozmyśla, ale
nie chciałem mu zakłócać twórczego skupienia. Wiedziałem, że wcześniej czy pózniej
podzieli się ze mną swoimi odkryciami.
- W ciągu ostatnich dni sporo przeżyliśmy - powiedział. - Ale zapewne układałeś
sobie powoli w głowie plan drugiej części ekspozycji?
- W zasadzie po odkryciu radu i otrzymaniu Nagrody Nobla w życiu Skłodowskiej
powinien zacząć się najjaśniejszy okres. Niestety, tak nie było. Najpierw zginął tragicznie jej
mąż Piotr, przejechany przez ciężki wóz meblowy... Zaraz potem wplątano ją w romans z
fizykiem Pierre Langevinem.
- Wplątano? - podchwycił.
- Sprawa ta jest bardzo niejasna. Wiadomo, że coś psuło się w jego małżeństwie,
wreszcie porzucił żonę i wyjechał z Paryża. Prasa brukowa z miejsca opluła Skłodowską,
jednak w czasie rozprawy rozwodowej jej nazwisko nie padło, a Langevin także się słowem
na ten temat nie zająknął. Przyznał, że miał kochankę, ale odmówił podania jej nazwiska.
Dopiero po kilku latach znowu podjął pracę w laboratorium Skłodowskiej. Albert Einstein,
który był wtedy bliskim znajomym naszej uczonej, publicznie wyśmiał te spekulacje. Zaraz
potem Maria dostała drugą Nagrodę Nobla. Miało to miejsce w 1911 roku. Tę część
ekspozycji można podłączyć do poprzedniej. Warto wspomnieć o jeszcze jednej sprawie.
Skłodowska była przez dłuższy czas chora.
- Promieniowanie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]