[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to nasz stomatolog będzie się podziewał przez najbli\sze dni. Jeśli pojedzie prosto do
Warszawy, będzie to znak, \e chce zgłosić się na policję. Jednak jeśli zacznie kręcić się
w okolicy...
- A czym on mo\e nam zagrozić? - machnęła ręką Zośka. - Przecie\ tak szczerze się
przyznał, prawie płakał.
Zaśmiałem się:
- Nie sądz nikogo po pozorach. W tej chwili mo\e wypłakiwać się w klapy marynarki
Batury albo któregoś ze smagłych .
- Oni nie umieją po polsku!
- Wierzysz w to, bo ci tak powiedział Mrówczyński. A nawet jeśli powiedział prawdę,
to nie mogą porozumieć się w jakimś innym języku?
- Choćby po angielsku - wtrącił Janusz - ostatnio przeszedłem niezłą szkołę w
mówieniu po angielsku z ludzmi, których rodowitym językiem jest hiszpański.
- No, skończmy ju\ z tymi lingwistycznymi rozwa\aniami - wsiadłem do Rosynanta i
odsłoniłem ekran. - Ciekawe, gdzie to podziewa się nasz dentysta? - włączyłem
aparaturę.
Ekran rozjarzył się zielonkawym światłem. Zmniejszyłem zasięg. W dolnym rogu
pojawił się jasny punkcik, zwany przeze mnie pieszczotliwie pipcikiem (jak zresztą i
cały przyrząd). Przyznacie chyba, \e pluskwa to niesympatyczne słowo.
- Mamy pana Mrówczyńskiego.
- Fiuu - gwizdnął Janusz - niezła zabawka. System UKF czy satelitarny?
Oburzyłem się.
- Oczywiście, \e satelitarny! Z dokładnością do 1,5 metra.
- Ja ju\ widziałam, jak to działa - pochwaliła się Zośka.
Zaśmiałem się.
- No to teraz sprawdzimy, czy nadal działa dobrze! Ale zanim do tego dojdziemy mam
dla was małe pytanko: dlaczego, choć jest dopiero druga, a Mrówczyński jest umówiony
z Baturą na czwartą, jego skoda stoi zaparkowana na parkingu przed zamkiem.
- Mo\e postanowił uciekać autobusem? - niepewnie odezwała się Zośka.
- A ty, Januszu, co sądzisz o tym?
- Doprawdy, nie mam pojęcia - rozło\ył ręce. - Mo\e ju\ udało mu się zało\yć pułapkę
na Baturę?
- Ale\ Januszu, w ciągu tych kilku minut, które upłynęły od jego odjazdu z gościnnej
zagrody państwa Ziobrów? Przy okazji wydaje mi się, \e zapomniał zapłacić za pobyt,
korzystając z okazji, \e gospodarze byli w polu. Będziemy musieli nadrobić finansowo
100
jego roztargnienie. Mówi się trudno. No, ale wróćmy do pytania: co Mrówczyński robi
pod zamkiem?
Odpowiedziało mi milczenie. Wreszcie Janusz mruknął półgębkiem:
- No, co robi?
Wyciągnąłem fajkę i woreczek z tytoniem, nabiłem ją solennie, zapaliłem,
dmuchnąłem dymem i dopiero wtedy odpowiedziałem:
- Nic.
- Nic!
- Ee tam...
- Ju\ wam tłumaczę. Pan Jan Mrówczyński nale\y do gatunku ludzi, którzy nigdy nie
wiedzą, jakie zło jest gorsze. W wypadku pana Jana: policja czy Batura. Ocenił, \e z
Baturą mo\e jeszcze jakoś się dogada, a policja - według niego - to kraty, prycze...
Próbuje więc teraz wybranej przez siebie wersji. A poniewa\ wybrał ją i w dodatku
nastraszyłem go obserwacją z drugiego brzegu jeziora, ma, według siebie, tylko jedno
miejsce, gdzie wolno mu przebywać bez podejrzeń o knucie spisku do spółki z policją. Z
nami jest ju\ spalony , mo\e siedzieć tylko pod zamkiem jak dziad proszalny i czekać,
a\ pojawi się jego pan i władca Jerzy Batura lub któryś z jego pomocników, czy te\, co
wydaje mi się coraz bardziej prawdopodobne, raczej pracodawców.
- To tak ma się sprawa - mruknął Janusz. - A wszystko wydawało się takie proste.
- Zosiu, prosimy o obiad! - poprosiłem po chwili jak mogłem najuprzejmiej, ale
dziewczyna rozezliła się nie wiedzieć dlaczego i niebawem wiosłowaliśmy przypalony
bigos z czerstwym chlebem. Dobrze, \e pani Ziobrowa zlitowała się widząc naszą nędzę
i wyniosła nam dzbanek owczego mleka.
- A ten, co był z wami? - zapytała.
Poderwałem się. - Zapłacę. Wszystko za niego zapłacę!
Gazdzina machnęła ręką.
- Nie o pieniądze idzie. Tylko brać takiego pod swój dach...
- Taki straszny?
Odwróciła się ze śmiechem:
- Ni. Tyćko słaby. A wiadomo, co bez najsłabszy gwózdz najmocniejsza chałupa się
wali... - machnęła spódnicami i poszła do owiec, które witały ją rozgłośnym meczeniem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]