[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dopiero, gdy dojrzał na twarzy przyjaciela prawdziwy ból. - To był ten stary czarownik we własnej osobie,
najwy\szy kapłan wszystkich Hwongów. Widziałem go ju\ wcześniej! Musimy bez zwłoki szturmować
obozowisko!
- Tak jest, sier\ancie. Jeśli taka twoja wola. - Choć wystarczająco zdyscyplinowany, by nie okazywać
nadmiernego strachu, podoficer przysunął się bli\ej i szepnął: - Wiesz, Conanie, jak ryzykowne jest złamanie
szyku pośród przewa\ających sił wroga..
- Faktycznie ryzykowne, stary druhu. Ale kiedy rzucimy na drugą szalę szansę wygrania wojny jednym
ciosem miecza... - Conan nie tracił czasu na dalsze tłumaczenia. - Nasze najlepsze siły muszą iść na czoło.
Ty walczysz po mej lewicy, Babraku! - Wznosząc wysoko w górę okrwawiony jatagan, Cymmerianin jeszcze
raz wysilił swój ochrypły głos do gardłowego wrzasku. - Turańczycy, formować klin! Za mną, na obóz! Roczny
Strona 55
Carpenter L. - Conan Bohater
\ołd będzie nagrodą dla tego, kto ubije czarnoksię\nika Mój urnę!
Krzyki Conana wznieciły szał pośród walczących oddziałów. Zcigany przera\onymi spojrzeniami
jednych, a krwio\erczymi wrzaskami innych, olbrzymi barbarzyńca ruszył dziarskim krokiem ku środkowi
przegrupowującej się linii.
- Zabić Mojurnę, \ołnierze! Niech bunt szczeznie! Za Tarima i Yildiza... do ataku!
Mordercza machina została puszczona w ruch. Miecze siekły ciała wrogów i listowie, włócznie orały
wilgotną czerwoną rolę, a tarcze parły na tarasującą drogę d\unglę i rozcinały jej zielone fale niczym dziób
rozpędzonej galery. Posuwając się naprzód, \ołnierze śpiewali. Ponura, gardłowo brzmiąca pieśń, starsza ni\
Tarim czy samo turańskie mocarstwo, pierwotna jak bicie serca, ustalająca dziki rytm kroków i pchnięć, cięć i
ciosów niosła się nad szeregami. Turańczycy przemieszczali się szybciej ni\ poprzednio, na tyle sprawnie, \e
stale spychali wrogów przed sobą, zmuszając ich do odwrotu i umykali najgorszemu ostrzałowi. Conan
pośrodku sformowanego przez \ołnierzy klina szalał jak rozwścieczony demon. Jego miecz ciął i zadawał
pchnięcia we wściekłym ataku, siejąc śmierć w szeregach anonimowych wrogów, którzy napierali na
Cymmerianina. Bezlitosny metal wydzierał z ofiar krzyk i jasne strumienie posoki.
Grupa bezradnych odzianych w zielone kaftany wieśniaków została wypchnięta na czoło przez nacisk
kłębiących się szeregów. Nie mając dotąd pojęcia o potędze, obleczonych w stal przeciwników, umierali teraz
z przera\enia, próbując za wszelką cenę wycofać się Turańczykom z drogi.
Inni buntownicy, w szczególności szczupli, zwinni myśliwi plemienia Hwong, \uli liście lotosu, by
zwiększyć swą odporność na ból. Ich maczety były ostre i dawały swym właścicielom, którzy mieli je
przywiązane do nadgarstków nawet podczas snu, poczucie bezpieczeństwa. Nawet ozdoby tych wojowników
świadczyły o przezornym traktowaniu niebezpieczeństwa. - Wielobarwne sznurki, zawiązane na \ylastych
łokciach, ramionach i udach, słu\yć mogły jako opaski uciskowe. Gotowe do natychmiastowego zaciśnięcia
podczas bitwy, hamowały ból i upływ krwi, pozwalając tym, którzy je nosili, walczyć mimo obra\eń
zamieniających innych ludzi w łkające ofiary.
Conan nieraz stwierdził, \e tym dzikim wojownikom trzeba zadać dwa, trzy, a nawet więcej śmiertelnych
ciosów następujących szybko po sobie. Odrąbywał więc bezlitośnie kończyny i głowy, pozostawiając rannych
wijących mu się pod stopami. Nawet konając, niektórzy z nich chwytali jeszcze za porzuconą broń i próbowali
atakować Turańczyków.
Krwio\ercza furia Conana doskonale uzupełniała niebywałą sprawność bojową jego towarzyszy. Nawet
Babrak pracował włócznią i tarczą z rzadko widywaną u niego wściekłością. Na obu skrzydłach klina
wojownicy dzielnie dokładali starań, by dotrzymać kroku swym dowódcom. Ci zaś szybko posuwali się
naprzód ście\ką przez d\unglę. Jednak \ołnierze przedzierający się przez większy gąszcz i odpierający ataki
z boków i od tyłu, z trudem mogli utrzymać równe tempo. Klin nieuchronnie wydłu\ał się i zwę\ał jak
rozciągnięty grot oszczepu. Szalejący Cymmerianin stano wił błyskający szpic tego ostrza, ale ofiary padały z
tyłu. - Opancerzeni Turańczycy \ołnierze stopniowo odciągani byli z szeregu przez szybkonogich
harcowników. Jeden po drugim nieuchronnie odwracali się, by bronić pleców własnych i swych towarzyszy.
Gdy ju\ pozwolili odciąć się od szybko kroczącego oddziału, wkrótce spotykała ich śmierć. Jednak impet
cię\kiej piechoty pozwolił dotrzeć szczytowi klina pomiędzy ruiny. Ostatnia linia obrony Hwongów rozpierzchła
się na widok zakrwawionych łupie\ców.
- Utrzymać bramę! - Conan charczał i cię\ko dyszał. - Przeszukać tamte pagórki. I namioty! Mojurna jest
stary i powolny. Musi gdzie tu być.
Chwiejąc się z wyczerpania, pozwalając broni zwisać na pasach, by dać odpoczynek pulsującym
barkom, Cymmerianin ruszył porośniętą bluszczem alejką. Babrak sapał u jego boku. Choć obaj mę\czyzni
słaniali się na nogach, buntownicy czmychali przed nimi. Kilku tylko próbowało bronić niskich, porośniętych
krzewami pagórków zwietrzałego kamienia.
- Conanie... a co z mocą Mój urny? - Głos Babraka równie\ był przerywany i zadyszany. - Czy on nie
u\yje jakiegoś szatańskiego czaru, by odmienić los bitwy?
- Nie, nie sądzę. - Conan uniósł strasznie teraz cię\ki miecz i machnął nim jeszcze raz, rozcinając
zieloną ścianę szałasu, przytulonego do kruszącego się muru. Nie znalazł tu nikogo. - Kiedyś czarnoksię\nik
zaatakował magicznym ogniem moich ludzi, gdy niemal zagnaliśmy go w kąt... Ale on nigdy nie walczył w
prawdziwej bitwie. Mówią, \e jego prawdziwa siła le\y w umiejętności zwalczaniu obcych czarnoksię\ników,
takich jak wasi kapłani Tarima.
- Czy podobnego czarta mo\na zabić stalą? - Dostosowując się do tempa Conana, Babrak zsunął się za
przyjacielem po porośniętych wrzosem kamieniach do zachwaszczonego jaru, który kiedyś mógł być aleją lub
placem. - Czy ktoś to naprawdę wie?
- Wkrótce się przekonamy. Spójrz. - Uniósłszy miecz, Conan wskazał nim grupkę chłopów, pospiesznie
przenoszących jakieś towary z namiotów do wysokich koszy. W pobli\u dwóch Hwongów unosiło z ziemi
prymitywną lektykę, której jedną z \erdzi był zakończony czaszką drąg. W lektyce zasiadała jaskrawo odziana
postać.
- Tutaj, psy! - ryknął Conan, zapominając o swym śmiertelnym wyczerpaniu i zrywając się do biegu. - Tu
jest Mojurna! - ryczał z wysiłkiem, niemal wykrztuszając serce przez zaschnięte gardło. Słyszał kroki
Strona 56
Carpenter L. - Conan Bohater
depcącego mu po piętach Babraka, ale wszelkie inne odgłosy krzyki i bicie w tarcze były odległe. Większość
z jego ludzi padła lub rozproszyła się pośród ruin. Tymczasem nadbiegało coraz więcej Hwongów, tworząc w
wąskim wąwozie \ywą zaporę pomiędzy nim a uciekającym czarnoksię\nikiem. Któryś z buntowników zle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl