[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zwiatła pochodni zamigotały i przygasły. Jasnowidz wrzasnął przerazliwie i upadł na
marmurowe płyty posadzki, wijąc się w niewysłowionych męczarniach.
- Na Kroma!
Książę Than chwycił za szpadę, lecz na skinienie magicznej różdżki zamarł w pół ruchu, jego
oczy stały się puste i szkliste, na czole pojawiły się krople zimnego potu. Z krzykiem osunął się na
posadzkę, ściskając głowę rękami, podczas gdy jego mózg ściskały kleszcze straszliwego bólu.
- Teraz twoja kolej, młody barbarzyńco!
Conan skoczył szybciej od atakującej pantery. Nim czarnoksiężnik zdołał podnieść rękę,
Cymeryjczyk był już na podium. Miecz błysnął - i wypadł z bezsilnej dłoni. Fala okrutnego zimna
zmroziła członki wojownika. Z matowego kryształu zaciśniętego w szponiastej dłoni emanował
śmiertelny chłód. Barbarzyńca z trudem łapał oddech. Munthassem Chan wbił w niego palące
spojrzenie, chichocząc z upiornej radości.
- Serce Tammuza chroni, to prawda - lecz jedynie tych, którzy wiedzą, jak wy korzystać jego
siłę!
Satrapa napawał się klęską wrogów, z szyderczym uśmiechem patrząc na wysiłki
Cymeryjczyka. Conan zacisnął zęby i z najwyższym trudem usiłował przezwyciężyć fale zmęczenia i
senności, napływające od matowego kryształu. Siły opuszczały go szybko, myśli plątały się; padł na
kolana - stoczył się do stóp podium, czuł, że spada w bezsenną, czarną otchłań; ostatnia iskra
świadomości trzepotała w nim jak płomyk gasnącej świecy. Jednak posłuszny barbarzyńskiej naturze
nie pod dawał się...
7
Serce i ręka
Nagle usłyszeli kobiecy krzyk. Zaskoczony Munthassem Chan drgnął. Zza kolumny wybiegła
naga dziewczyna, przemknęła po posadzce i w jednej chwili znalazła się u boku bezsilnego
Cymeryjczyka. Conan spojrzał ze zdziwieniem. Przez zasnuwającą oczy mgłę dostrzegł Hildico.
Klęknęła przy nim, szybka jak myśl. Zanurzyła białą dłoń w sakiewce i wydobyła Serce
Tammuza, po czyni wyprostowała się i cisnęła amuletem w Munthassem Chana. Z głośnym trzaskiem
klejnot uderzył go między oczy. Czarnoksiężnik opadł bezwładnie na czarny tron, wypuszczając Rękę
Nergala z pozbawionych czucia palców. Talizman upadł na marmurowe podium.
W tej samej chwili zaklęcie wiążące Atalisia i Thana straciło moc. Wstrząśnięci i wyczerpani,
byli jednak żywi, Conan poczuł, że wracają mu siły. Klnąc dzwignął się na nogi. Jedną ręką chwycił
krągłe ramię Hildico i odsunął ją dalej od tronu, drugą podniósł miecz z posadzki. Ruszył naprzód,
szykując się do ciosu. Zatrzymał się jednak.
Każdy talizman leżał po innej strome tronu. Na oczach patrzących z obu wydobywały się
niesamowite siły. Z Ręki Nergala trysnęły strumienie upiornej poświaty - posępne i mętne, jak
odblask polerowanego hebanu. Niosły ze sobą fetor otchłani i mrożący do szpiku kości ziąb
międzygwiezdnych przestrzeni. Zwiatło pochodni przygasło pod ich zimnym tchnieniem. Poświata
rozchodziła się. wyciągając we wszystkie strony czarne macki. Lecz wokół Serca Tammuza rosła
złota aureola, tworząc chmurę pomarańczowego światła. Płynęło od niej ciepło tysiąca życiodajnych
strumieni, niwecząc przejmujący chłód. Włócznie grubych, złocistych promieni przebiły atramentową
czerń poświaty Nergala. Dwie kosmiczne siły starły się w walce.
Na ten widok Conan cofnął się niechętnie, dołączając do wstrząśniętych towarzyszy. Stanął
przy nich, patrząc z podziwem na niesamowite widowisko. Drżąca, naga Hildico wtuliła się w jego
ramiona.
- Skąd się tu wzięłaś, dziewczyno? - zapytał. Uśmiechnęła się blado, w oczach miała lęk.
- Ocknęłam się z omdlenia i zajrzałam do komnaty mego pana. Nie było was, lecz w głębi
kryształu zobaczyłam, jak wchodzicie do pałacu satrapy. Widziałam, jak się obudził i przemówił do
was. Ja... ja pobiegłam za wami i kiedy okazało się, że jesteście na jego łasce, postawiłam wszystko
na jedną kartę...
- Na szczęście dla nas wszystkich odniosłaś sukces - mruknął posępnie Conan.
Atalis chwycił go za ramię.
- Patrz!
Złocisty obłok otaczający Tammuza zamienił się w olbrzymi kształt, przypominając, ludzką
postać, wielkością dorównujący kolosom, wyciosanym przed wiekami przez nieznane ręce w
urwistych skalach brzegów Shemu. Czarna chmura otaczająca Rękę Nergala również urosła, tworząc
toporną i nieforemną istotę o szmaragdowych ślepiach, ziejących nienawiścią.
Dwie moce starły się z wstrząsającym rykiem jak dwa zderzające się światy. Mury pałacu
zadygotały, powietrze przepoił ostry zapach ozonu. Długie płomyki wyładowań z trzaskiem
przeskakiwały między walczącymi mocami.
Conan, Hildico, Atalis i Than spoglądali na to ze zgrozą.
Ze splecionych w walce istot strzelały wokół oślepiające promienie, rozdzierając spowijające
salę ciemności. Przez moment wydawało się, że czarna chmura wchłonie złociste strumienie, lecz
nagle z. ogłuszającym rykiem upiorny stwór rozwiał się w uścisku jasno świecących ramion i zniknął.
Zwietlis ta poświata pulsowała przez chwilę triumfalnie, po czym także uniknęła.
W rozległej komnacie Munthassem Chana zapadła cisza. Oba talizmany zniknęły i nikt nie mógł
powiedzieć, czy furia kosmicznych żywiołów rozbiła je na atomy, czy przeniesione w jakieś odległe
miejsca miały oczekiwać następnego przebudzenia istot, które uosabiały. Podium stało puste z ciała
czarnoksiężnika nie zostało nic prócz garści popiołu.
- Serce jest zawsze silniejsze niż ręka - szepnął Atalis, przerywając dzwoniącą w uszach ciszę.
Niewprawną, lecz pewną dłonią ściągnął wodze. Wielki, czarny rumak drżał z niecierpliwości,
dzwoniąc podkowami po bruku. Cymeryjczyk uśmiechnął się na myśl o nowych przygodach, ku jakim
poniesie go ta wspaniała klacz. Z szerokich ramion barbarzyńcy spływał płaszcz z purpurowego
jed wabiu, a posrebrzana żelazna kolczuga odbijała słoneczne światło poranka.
- Jednak zdecydowałeś się nas opuścić, Conanie? - spytał książę Than, roztaczając wokół
siebie splendor nowego satrapy Yaralet.
- Tak! Dowodzenie gwardią pałacową to zbyt spokojne zajęcie, a ja z niecierpliwością
wyglądam tej nowej wojny, którą król Yildiz zamierza wytoczyć górskim szczepom. Po tygodniu
bezczynności mam powyżej uszu pokoju! %7łegnajcie, Thanie i Atalisie!
Zdecydowanie okręcił konia i krótkim galopem przemknął przez dziedziniec domu jasnowidza,
odprowadzany życzliwy mi spojrzeniami obu mężczyzn.
- To dziwne, że wziął mniej niż mu dawaliśmy - skomentował nowy satrapa. - Chciałem go
obdarować skrzyniami złota - wystarczyłoby mu do końca życia. On jednak wziął tylko małą
sakiewkę i strój, wybrał sobie broń i konia - tego, którego znalazł na pobojowisku.  Zbyt wiele złota,
powiedział, to tylko obciążenie." [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl