[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przeczeszcie tereny wokół pałacu i miasto. Postawcie kordon wzdłuż murów. Jeśli stwierdzisz, iż
umknął z miasta, co z powodzeniem mógł uczynić, wez oddział jezdnych i ścigaj go. Kiedy znajdzie
się za murami, będą to łowy na wilka pośród wzgórz. Jednak pospiesz się, a może ci się uda. To
zadanie wymaga czegoś więcej niż zwykłego ludzkiego sprytu rzekł Orastes. Może powinniśmy
poprosić o radę Xaltotuna.
Nie! przerwał mu gwałtownie Tarascus. Niech zbrojni ścigają Conana i zabiją go.
Xaltotun nie będzie mógł mieć nam za złe, jeśli zabijemy więznia, aby zapobiec ucieczce.
No cóż rzekł Orastes. Nie jestem Acherończykiem, lecz znam nieco sztukę
tajemną i panuję nad pewnymi duchami, mogącymi przybrać cielesną postać. Może zdołam wam
pomóc.
Fontanna Thrallosa biła na polance okolonej kręgiem dębów rosnących przy drodze o milę od
miejskich murów. Jej melodyjne szemranie dobiegło do uszu Conana przez ciszę rozgwieżdżonej
nocy. Ugasił pragnienie jej lodowatym strumieniem, a potem ruszył na południe, w kierunku gęstego
zagajnika, który tam dojrzał. Obchodząc go wokół, ujrzał
wielkiego, białego rumaka uwiązanego wśród krzaków. Wydawszy głębokie westchnienie ulgi, rzucił
się doń jednym susem po czym błyskawicznie obrócił się i groznie zmarszczył
brwi, słysząc drwiący śmiech.
Z cienia wyłoniła się jakaś postać odziana w stal, matowo błyszczącą w świetle księżyca.
Nie był to jeden z ozdobionych pióropuszami gwardzistów w wypolerowanych pancerzach, lecz
wysoki mężczyzna w szyszaku i szarej kolczudze należący do Awanturników, elitarnej kasty
nemedyjskich wojowników; ludzi, którzy nie osiągali bogactwa czy splendoru stanu rycerskiego bądz
też ze stanu tego wypadli, zahartowanych wojowników, spędzających życie na wojaczce i
przygodach. Tworzyli własną klasę, czasami dowodzili wojskami, lecz sami nie przyjmowali
rozkazów od nikogo prócz króla. Conan wiedział, że nie mógł napotkać grozniejszego przeciwnika.
Szybko zerknąwszy na boki, barbarzyńca upewnił się, iż tamten jest sam; nabrał tchu w piersi,
mocniej zaparł się stopami w ziemię i napiął mięśnie.
Jechałem do Belverusu w sprawach Amalryka rzekł Awanturnik, podchodząc
ostrożnie. W blasku gwiazd lśniło długie ostrze oburęcznego miecza, który trzymał obnażony w ręku.
Usłyszałem parskanie konia w zagajniku. Sprawdziłem to i zdziwiło mnie, że ktoś uwiązał rumaka
w takim miejscu. Zaczekałem i proszę, jaką otrzymałem nagrodę!
Awanturnicy żyli z tego, co zarobili swoim mieczem.
Znam cię mruknął Nemedyjczyk. Jesteś Conan, król Akwilonii. Zdawało mi się, że
widziałem, jak zginąłeś w dolinie Valkii, ale&
Conan skoczył jak śmiertelnie ranny tygrys. Mimo iż Awanturnik był doświadczonym wojownikiem,
nie miał pojęcia, jaka siła drzemie w muskularnym ciele barbarzyńcy. Atak Cymeryjczyka zaskoczył
go z ciężkim mieczem na wpół uniesionym nad głowę. Nim zdołał
uderzyć czy odparować cios, sztylet króla pogrążył się w jego szyi, nad kryzą zbroi, i sięgnął
serca. Ze zduszonym charkotem Nemedyjczyk zatoczył się i runął na ziemię, a Conan wprawnie
wyrwał ostrze z ciała padającego. Biały koń głośno parsknął, spłoszony zapachem i widokiem
przelanej krwi.
Spoglądając na leżącego bez życia wroga, Conan zastygł ze zbroczonym sztyletem w dłoni i czujnie
nasłuchiwał; krople potu błyszczały mu na szerokiej piersi. W zagajniku nie słychać było żadnych
dzwięków prócz sennego świergotu rozbudzonych ptaków, jednak z odległego o milę miasta niósł się
donośny dzwięk trąbki.
Cymeryjczyk pospiesznie pochylił się nad zabitym. Obszukawszy go, szybko przekonał się, że
jakąkolwiek wiadomość niósł posłaniec, miał ją przekazać ustnie. Jednak barbarzyńca nie zwlekał
ani chwili. Do świtu pozostało zaledwie parę godzin. Kilka minut pózniej biały rumak galopował
białą drogą na zachód, niosąc jezdzca odzianego w szarą kolczugę nemedyjskiego Awanturnika.
VII
UCHYLENIE ZASAONY
Conan zdawał sobie sprawę z tego, że jedyną jego szansą jest jak najszybsza ucieczka.
Nawet nie brał pod uwagę możliwości ukrycia się gdzieś w pobliżu Belverusu do czasu, gdy
odwołają pościg; był pewien, iż niesamowity sprzymierzeniec Tarascusa zdołałby go wywęszyć.
Ponadto ukrywanie się i skradanie nie leżało w jego naturze; otwarta walka lub długa pogoń bardziej
odpowiadały jego temperamentowi. Wiedział, żerna dużą przewagę nad ścigającymi. Zmusi ich do
męczącego wyścigu ku granicy.
Wybierając białego wierzchowca, Zanobia uczyniła dobry wybór. Jego szybkość, siła i
wytrzymałość były oczywiste. Dziewczyna znała się na broni, koniach oraz co sprawiło Conanowi
niejaką satysfakcję na ludziach. Gnał na zachód, pokonując milę za milą.
Jechał przez uśpioną krainę, mijając ukryte w gajach wioski i dworki o białych ścianach stojące
pośród rozległych pól oraz . sadów, coraz rzadsze, w miarę jak posuwał się na zachód.
Im mniej było wiosek, tym teren stawał się bardziej pofałdowany, a królujące na wzniesieniach
zameczki mówiły o stuleciach granicznych wojen. Nikt jednak nie wyjeżdżał z tych warowni, aby go
wyzwać czy zatrzymać. Panowie tych zamków poszli pod sztandary Amalryka; proporce, które
powinny powiewać nad tymi basztami, łopotały teraz nad równinami Akwilonii.
Zostawiwszy za sobą ostatnią nędzną wioskę, Conan porzucił drogę, która zaczynała skręcać na
północny zachód, ku odległym przełęczom. Trzymać się jej, oznaczało przejazd przez nadgraniczne
strażnice, obsadzone zbrojnymi, którzy nie pozwoliliby mu przejechać bez pytania. Conan wiedział,
że teraz nie spotka patroli, które w czasie pokoju przemierzały po obu stronach pogranicze;
pozostawały jednak strażnice, a o świcie na drodze zapewne pojawią się kawalkady powracających
żołnierzy i bawole zaprzęgi wiozące rannych.
Na pięćdziesięciomilowym odcinku biegnącym z północy na południe droga z Belverusu była
[ Pobierz całość w formacie PDF ]