[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Cathryn zacisnęła jeszcze silniej dłonie na jego karku, jak gdyby stanowiło
to jedyny ratunek. Zniknęło całe opanowanie, które zdołała sobie narzucić przed
jego przyjazdem.
Gdy, wkładając w to sporo sił, Charlesowi udało się rozerwać jej uścisk, wy-
dawało się, że Cathryn zemdleje. Podprowadził ją do krzesła, na które opadła jak
przekłuty balon, po czym usiadł koło niej.
 Cathryn, musisz mi powiedzieć, co się stało.
Z wielkim wysiłkiem podniosła na niego załzawione niebieskie oczy. Otwo-
rzyła usta, zanim jednak zdążyła wyrzec choć słowo, do pokoju wkroczył doktor
Jordan Wiley.
Nie spuszczając dłoni z ramion Cathryn, Charles odwrócił się, usłyszawszy
zamykające się drzwi. Na widok doktora Wileya wstał, chcąc wyczytać coś z jego
twarzy. Znał go od prawie dwudziestu lat; była to znajomość bardziej zawodowa
niż towarzyska. Początki jej sięgały czasów, gdy Charles studiował jeszcze na aka-
demii medycznej. Wiley był jego opiekunem podczas trzyletniego kursu pediatrii
i wywarł na nim wielkie wrażenie swą wiedzą, inteligencją i współczuciem. Gdy
pózniej Charles potrzebował pediatry, wzywał doktora Wileya.
 Miło cię znów widzieć, Charles  lekarz ściskał mu dłoń.  Przykro mi,
że w tak nieprzyjemnych okolicznościach.
 Może pan mi wreszcie powie, co to za okoliczności  Charles pokrywał
strach rozdrażnieniem.
 Jeszcze nie wiesz?  spytał doktor Wiley. Cathryn potrząsnęła głową. 
Może wyjdę na chwilę  zaproponował. Ruszył już w stronę drzwi, lecz Charles
go powstrzymał, kładąc mu dłoń na ramieniu.
 Uważam, że pan powinien mi wszystko powiedzieć  rzekł.
Doktor Wiley spojrzał na Cathryn, która skinieniem głowy wyraziła zgodę.
Nie szlochała już, lecz nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa.
 No dobrze  Wiley obrócił się znów w stronę Charlesa.  Chodzi o Mi-
chelle.
 Domyśliłem się.
 Może usiądziesz  zaproponował lekarz.
 Lepiej niech mi pan powie.
66
Doktor Wiley wpatrzył się uważnie w pełną niepokoju twarz Charlesa. Za-
uważył, że jego dawny student bardzo się postarzał. Z niechęcią myślał, że znowu
przyszło mu być zwiastunem złych wieści i cierpienia; był to jeden z tych nielicz-
nych obowiązków lekarza, których nie znosił.
 Michelle ma białaczkę.
Szczęka Charlesa powoli opadła. Jego niebieskie oczy zaszkliły się, jak gdy-
by był w transie. Nie poruszył żadnym mięśniem, wstrzymał nawet oddech. Sło-
wa doktora Wileya wyzwoliły w nim spiętrzony potok pogrzebanych wspomnień.
Słyszał wciąż:  Przykro mi, panie doktorze, ale pańska żona ma gwałtownie po-
stępującą białaczkę. . . Ogromnie mi przykro, ale leczenie nie daje żadnych skut-
ków. . . panie doktorze, przykro mi, ale pańska żona weszła w końcowe stadium
kryzysu białaczkowego. . . panie doktorze, okropnie mi przykro  pańska żona
zmarła kilka minut temu .
 Nie! To nieprawda! To niemożliwe!  wykrzyknął z taką gwałtownością,
że doktor Wiley i Cathryn się przerazili.
 Charles  Wiley położył mu uspokajającym gestem dłoń na ramieniu.
Błyskawicznym ruchem Charles strącił jego rękę.
 Proszę mnie nie traktować jak dziecko!
Mimo łez Cathryn schwyciła męża za ramię. Zaskoczony doktor Wiley odsu-
nął się.
 To jakiś marny dowcip?  warknął Charles, strząsając dłoń Cathryn.
 To nie dowcip  powiedział lekarz łagodnie, lecz zdecydowanie.  Char-
les, wiem, że to dla ciebie trudne, zwłaszcza po tym, co stało się z Elizabeth,
musisz się jednak opanować. Michelle cię potrzebuje.
Charles nie potrafił sobie poradzić z naporem strzępów myśli i uczuć. Starał
się doprowadzić je jakoś do ładu, uchwycić się czegoś konkretnego.
 Dlaczego uważa pan, doktorze, że Michelle ma białaczkę?  spytał powo-
li, z wielkim wysiłkiem. Cathryn usiadła.
 Diagnoza jest jednoznaczna  powiedział cicho doktor Wiley.
 Jaką białaczkę?  spytał Charles, przeczesując włosy palcami i wygląda-
jąc przez okno na ceglany mur w sąsiedztwie.  Limfoblastyczną?
 Nie  odrzekł Wiley.  Bardzo mi przykro, ale ostrą mieloblastyczną.
Bardzo mi przykro. . . bardzo mi przykro. . . Wytarty zwrot, do którego uciekają
się lekarze, gdy nie wiedzą, co powiedzieć, kołatało w mózgu Charlesa. Bardzo
mi przykro, ale pańska żona umarła. . . Czuł się tak, jakby ktoś wbijał mu nóż
w serce.
 Krążące blasty białaczkowe?  spytał, zmuszając inteligencję, by wzięła
górę nad wspomnieniami.
 Przykro mi, ale są obecne  odpowiedział doktor Wiley.  Ma ponad
pięćdziesiąt tysięcy białych krwinek.
W gabinecie zapadła śmiertelna cisza.
67
Charles niespodziewanie zaczął krążyć po pokoju. Drobiąc szybko, splatał
i rozplatał dłonie, co sprawiało wrażenie, jakby niezależnie od niego walczyły
ze sobą.
 Rozpoznanie białaczki nie jest pewne przed biopsją szpiku  powiedział
nagle.
 Wykonaliśmy ją  odrzekł doktor Wiley.
 Nie mogliście  burknął Charles.  Nie udzieliłem zgody.
 Ja jej udzieliłam  powiedziała niepewnym głosem Cathryn, bojąc się, że
postąpiła niewłaściwie.
Nie zwracając na nią uwagi, Charles dalej wpatrywał się wrogo w doktora
Wileya.
 Chcę sam obejrzeć rozmazy.
 Zbadali je już hematolodzy  powiedział Wiley.
 Nie obchodzi mnie to  odrzekł z gniewem Charles.  Chcę je sam zo-
baczyć.
 Dobrze  Wiley pamiętał, że Charles był trochę narwanym, ale sumien-
nym studentem. Najwidoczniej wcale się nie zmienił. Choć lekarz wiedział, jak
ważne jest dla Martela potwierdzenie rozpoznania, w tym momencie wolałby po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl