[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozwiązał. Chase odpowiedział za Marty:

Chyba tak. Ta ciotka jest nauczycielką, ma dom i pracę, i bardzo się cieszyła,
że Tracy u niej zamieszka. Zresztą mamy zamiar pojechać do niej podczas najbliż-
szego weekendu, to zobaczymy co i jak. Myślę, że to wypali.
Camilla spojrzała na nich z podziwem i wdzięcznością.

Jesteście niezwykli, naprawdę. Bardzo wam dziękuję za to, co zrobiliście.
Chase uśmiechnął się.

To nic wielkiego. Ta mała to bardzo miłe i dobre dziecko. Marty mi
mówiła...
Przerwał.

Powiedziałam mu, jak bardzo nam pomogłaś – odezwała się Marty – i że mi
mówiłaś, że kiedyś tobie, dawno temu, też ktoś pomógł. Dlatego postanowiliśmy z
Chase'em, że i my coś dobrego zrobimy. Gdyby wszyscy ludzie tak myśleli, zrobiłby
się taki łańcuch i nie byłoby na świecie tyle krzywdy, prawda?
Camilla poczuła, że do oczu napływają jej łzy.

Masz rację, Marty, masz całkowitą rację – szepnęła po chwili.
Marty i Chase wstali i pożegnali się. Już stojąc w drzwiach, Marty odwróciła się
nagle:

Zupełnie zapomniałam, królowo – dodała. – Pamiętasz, jak rozmawiałyśmy o
Zeke'u i Szybkostrzelnym?

Tak – przytaknęła szybko Camilla. – Wiesz coś?

Owszem, Chase spotkał wczoraj Zeke'a.
Camilla spojrzała na chłopca naglącym wzrokiem.
– I co?
210
anula - emalutka
Chase zmarszczył czoło.
- Był napalony jak diabli. On coś szykuje, królowo, coś dużego.
- Może tylko tak mówi?
- Tym razem nie. To coś naprawdę poważnego. Mają szczegółowo opracowany
plan. Howie dostarczył im broń i chcą zrobić napad na sklep monopolowy. Zeke
cieszył się, że jest zła pogoda, bo łatwiej im będzie nawiać. On naprawdę świruje.
Wygląda na to, że może polać się krew.
- Cieszy się, że jest zła pogoda – powtórzyła jak w transie Camilla – że jest zła
pogoda... To znaczy, że oni chcą to zrobić teraz?

Dokładnie dziś wieczorem – skinął głową Chase. – Zeke powiedział, że
dzisiaj wszystko się zmieni i jutro będzie bogatym facetem.

O Boże...
Camilla zerwała się, zaczęła zbierać papiery i na oślep wkładać je do teczki.

Królowo, co się dzieje?
Nie odpowiedziała, Zarzuciła na siebie płaszcz i wybiegła na ulicę, wprost w
wilgotną ciemność. Deszcz przeszedł właśnie w mokry śnieg.
211
anula - emalutka
14
Czerń zasnuła niebo i spadła na opustoszałe pola. Chłodny wiatr zawodził za
kamiennymi ścianami baraku, nawiewając do środka suche liście przez szeroko
otwarte, automatyczne drzwi.
Steven siedział za kierownicą żółtego mustanga i czekał ze wzrokiem utkwionym
w przestrzeń. Nie widział brudnych ścian ani nie słyszał wycia wiatru. Czuł się jak
mysz w pułapce. Świat nagle skurczył mu się do rozmiarów zagubionego pośród pól i
wzgórz niskiego, małego budynku – garażu, z którego nie było ucieczki mimo sze-
roko otwartych drzwi.
Szkoda, że drzwi się nie zepsuły, pomyślał nagle. Gdyby automat zamykający je
zawiódł, mógłby przynajmniej liczyć na to, że zatrzasną się od zewnątrz i zamkną go
w środku. Mógłby wtedy tu zostać i nie musieć nigdzie jechać. Byłby
usprawiedliwiony. Dopiero po pewnym czasie ktoś przypadkiem odnalazłby go i
uwolnił, a wtedy byłoby już za późno na wzięcie udziału w tym, co miało się
wydarzyć tego wieczoru.
Westchnął i zawstydził się. Nigdy nie przypuszczał, że jest aż takim tchórzem.
Przecież sam podjął tę decyzję, sam uzależnił od niej całe swoje życie... Powoli
wysiadł z samochodu, obszedł go wokół, pochylił się i sprawdził opony. Uniósł
maskę samochodu i obrzucił wzrokiem silnik. Potem podszedł do otwartych drzwi,
włożył ręce do kieszeni i wystawił głowę na wiatr.
Gdyby pogoda jeszcze się pogorszyła, gdyby spadł ulewny deszcz, zerwał się
huragan albo z nieba zaczął walić grad – byłaby jeszcze szansa... Gdyby stało się coś,
co uniemożliwiłoby mu jazdę do miasta.
Ma jeszcze całe długie pół godziny. Może w tym czasie coś się stanie, może na
przykład nastąpi koniec świata?
Uśmiechnął się do siebie smętnie. Nic się nie stanie, koniec świata nie nastąpi,
nie lunie ulewa i nie nadciągnie huragan. Los ani przypadek nie zadecydują za niego,
decyzję jakiś czas temu podjął już sam.
212
anula - emalutka
Zresztą droga wiodąca z farmy do miasta jest dobra, a nawierzchnia utwardzona.
Można nią jeździć nawet w ulewnym deszczu, a nic nie wskazuje na to, że zwykły,
jesienny wiatr zamieni się nagle w huragan przewracający drzewa i porywający z
sobą samochody. Steven przeżył niejeden huragan na farmie w Saskatchewan i
wiedział, że to, co ma przed sobą, nie jest nawet zapowiedzią prawdziwej wichury.
Zresztą, przecież Zeke powiedział, że im gorsza pogoda, tym lepiej dla powodzenia
całej akcji.
Stał w drzwiach baraku, zmrużonymi oczami próbując przebić mrok. Miał przed
sobą migoczące w dali światełka domu. Wiedział, że Margaret jest sama, dlatego pali
się tylko na parterze od strony kuchni. Pewnie krząta się, jak zwykle.
Reszta rodziny pojechała do miasta. Vanessa z Enrikiem są w bibliotece, a Jon
zabrał bliźnięta do teatru. Potem mieli się spotkać, zjeść coś w restauracji i wrócić
razem do domu.
Ogarnęła go nagle dręcząca ochota, by być razem z nimi. Mógłby nawet pójść z
siostrą i Enrikiem do biblioteki albo, od biedy, posiedzieć z ojcem i młodszym
rodzeństwem na tym głupim przedstawieniu. Wyobraził sobie, jak pójdą potem do
jakiejś knajpki i będą się śmiać i opowiadać sobie różne rzeczy, i poczuł się bardzo
samotny. Samotny i opuszczony.
Nawet Vanessa, jego egoistyczna i odpychająca siostra, ostatnio bardzo się
zmieniła na lepsze. Była teraz miła, serdeczna i wrażliwsza na sprawy innych. A i
ojciec po przeprowadzce do miasta jest spokojniejszy, mniej nerwowy, skupiony.
Tyle że robi wrażenie człowieka bardzo nieszczęśliwego. Ta myśl zaskoczyła
Stevena: fakt, że zwrócił uwagę na nastrój ojca, uświadomił mu, jak bardzo go kocha.
Jednocześnie zrozumiał, że jest to najgorsza rzecz, jaka mogła mu przyjść do głowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl