[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bić dom. I jak zwykle zapragnął być blisko niej. Nie potrafił się powstrzymać i
wyszedł do dziewczyny. Zbliżył się do niej uśmiechnięty. Patrząc na jej ręce za-
uważył:
 I oto znowu zbiera pani kwiaty, by upiększyć dom, panno von Tannern.
Zarumieniła się pod wpływem jego spojrzenia. Zawsze, kiedy spoglądały na
nią jego dobre, ciepłe oczy, czuła, jak gwałtownie zaczyna uderzać jej serce.
Oczywiście Ronald natychmiast dostrzegł rumieniec, nie domyślając się wszkże
przyczyny. Choć speszona, dzielnie podniosła na niego oczy.
R
L
T
 W ogrodzie kwitnie tyle kwiatów, że bez szkody mogę ściąć niektóre, by
przyozdobić nimi pokoje. Ufam też, że dom wydaje się pogodniejszy, odkąd
ustawiam w nim kwiaty.
 Wszystko, czego pani dotknie, wydaje się pogodniejsze. Pani ma po prostu
szczęśliwą rękę.
Uśmiechnęła się dyskretnie.
 Moja rodzina również to powtarza.
 Wiem, że rodzice pani jeszcze żyją. Czy oprócz nich ma pani również in-
nych krewnych?
 Tylko jedną siostrę, panie von Rittner.
 I nie ciężko było pani rozstawać się ze swoimi bliskimi?
Gonny, odetchnąwszy nieco, zgarnęła z jasnego czoła kilka luznych kosmy-
ków.
 Aatwe to nie było, gdyż wszyscy jesteśmy sobie bardzo bliscy. Dla mnie
jednak możność ponownego znalezienia się na wsi była prawdziwym szczę-
ściem.
I możność przebywania w pobliżu Hansa von Hellwarta, dodał zazdrośnie w
myślach. Głośno jednak powiedział:
 Pani jest bardzo dzielną, rezolutną osobą, panno von Tannern. Czy siostra
pani jest podobnie dzielna?
Rozkochany, ciepły uśmiech przemknął przez twarz Gonny.
 Moja Ilzunia? Och, nie! Nie jest zbyt odważna i trochę się boi ciężarów,
jakie przychodzi jej dzwigać. Ale w ostatnim czasie i ona spogląda na świat po-
godniej... gdyż los szczęścia przypomniał sobie nareszcie o nas.
 Los szczęścia?
Wystraszyła się. Niewiele brakowało, a byłaby się zdradziła. Odrobinę spe-
szona odpowiedziała pospiesznie:
R
L
T
 Owszem, bo to przecież dla nas szczęście, że trafiła mi się tak doskonała
praca. Moja Ilzunia, podobnie jak mama, obawiała się, że jesteśmy skażam na
same troski i niepowodzenia. Niemal straciły już nadzieję, że kiedyś i nasz los
może się poprawić. Tylko ja zawsze i niezłomnie wierzyłam: któregoś dnia
szczęście zapuka również do naszych drzwi. Ronald nie był w stanie oderwać
oczu od Gonny.
 Być może w życiu wszystko zależy od tego, co mianowicie gotowi jeste-
śmy uznać za szczęście.
Oczy Gonny zabłysły.
 Toteż we wszystkim trzeba umieć doszukać się owej korzystniejszej stro-
ny. Szczęście jest iluzją i jest w mocy każdego człowieka stworzyć sobie swoje
szczęście. Im ma się skromniejsze wymagania, tym większe mogą być nadzieje
na spełnienie.
 Pani jest bardzo skromna, skoro uważa znalezienie posady w Hattingen za
szczęście.
Przytaknęła energicznie.
 Bezwzględnie! Stworzyłam sobie tutaj przestrzeń działania, która mnie za-
dowala, mieszkam w cudownej okolicy, zarabiam na swoje utrzymanie... i jesz-
cze mogę narwać tyle pięknych kwiatów, ile mi się spodoba. Moim zdaniem to
właśnie nazywa się szczęściem.
 Ale zapomniała pani o najważniejszym  zauważył Ronald z bolesnym
skurczem wokół ust.
Popatrzyła na niego pytająco.
 O najważniejszym? Co pan ma na myśli?
 No cóż, fakt, że znalazła pani tutaj Hansa von Hellwarta. Z pewnością jest
to dla pani bardzo satysfakcjonujące.
Bez trudu i otwarcie wytrzymała jego spojrzenie. Nie domyślała się, rzecz
prosta, jakie obserwacje poczynił Ronald i jak mylne wyciągnął z nich wnioski.
R
L
T
 Ma pan rację, nie powinnam była zapominać o nim, Hans von Hellwart
jest przecież tak dobrym przyjacielem.
W jej słowach zadzwięczała nuta szczerej serdeczności, Ronald zaś zdziwił
się, że jego pytanie nie wprawiło Gonny w zakłopotanie, ani nie wywołało ru-
mieńca na twarzy.
 Tak, jest dobrym przyjacielem, ja również mogłem się o tym przekonać.
W każdej sprawie mogę na nim polegać. Czy wie pani, że dzisiaj po kolacji za-
mierzam wam obojgu powiedzieć coś bardzo ważnego?
Głębokie westchnienie uniosło jej pierś, a oczy zajaśniały tak intensywnie, że
Ronald drgnął osobliwie poruszony.
 Tak  odpowiedziała po chwili.  I cieszę się... tak bardzo... że uznaje
pan również mnie za godną swej przyjazni. A jeszcze bardziej raduje mnie, że
sprawi pan ulgę swemu sercu. Od pierwszej chwili zauważyłam, że skrywa pan
wspomnienie jakiegoś smutnego wydarzenia, a przecież ja chętnie pomogę panu
w dzwiganiu owego ciężaru.
Rzucił na Gonny spojrzenie, które nieoczekiwanie nią wstrząsnęło.
 Może istotnie zdoła pani odrobinę mi pomóc, choć może też się zdarzyć,
że pani odmówi pomocy, dowiadując się o rodzaju tego ciężaru i raczej odwróci
się ode mnie ze zgrozą.
Potrząsnęła głową, rzucając na niego ufne spojrzenie, i odrzekła spokojnie:
 Proszę w to nie wierzyć.
 Wyraziłem jedynie obawę  wyznał szeptem.
 Nie wolno mieć takich obaw. Jakiekolwiek jest owo wiszące nad panem
nieszczęście, mnie ono nie wystraszy.
 Tak wielką ufność pokłada pani we mnie? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl