[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zatłoczony. Wszystkie miejsca były pozajmo-wane, dziewczęta siadały na każdym wolnym kolanie, a stoły uginały się pod
ciężarem butelek. Wchodzących do klubu uderzała fala dzwięków i gorąca, bijących od głośników i rozbawionego tłumu.
Hałaśliwi goście i głośna dudniąca muzyka zagłuszały niemal wszystko. Migoczące wszystkimi kolorami laserowe i
stroboskopowe oświetlenie dopełniało atmosfery zabawy.
Feral wśliznęła się do lokalu pózno, kiedy już miała pewność, że Bonnie będzie dostatecznie zajęta doglądaniem obsługi
przy barach. Nie widziały się od śniadania. Pokręciła się po lokalu z butelką nonszalancko zwisającą z dłoni, choć nie upiła z
niej nawet kropelki. Wszędzie, gdzie poszła, jej odbicie patrzyło na nią ze starych luster na ścianach: blade oblicze i
przyczesane gładko kruczoczarne włosy, a niżej obcisły top i dżinsowe rurki. Przecisnęła się obok grupki tańczących
dziewcząt, a potem obok obserwujących je chłopców. Spijała wzrokiem wszystko wokół, śmiechy, zalotne spojrzenia,
rozmowy rozbawionych ludzi, jak gdyby miała okazję przyjrzeć się z bliska zwyczajom plemienia, o którego istnieniu nie
miała wcześniej pojęcia.
W pewnym momencie tłum przerzedził się trochę i przez chwilę miała wrażenie, że w lustrze dojrzała odbicie Prospera. To
mogło być tylko złudzenie, ale jej wystarczyło. Przerażona zaczęła przeciskać się za nim, nie zważając na łokcie i dłonie,
które stawały jej na drodze i popychały w różnych kierunkach. W końcu znalazła się na środku parkietu, a jej uszy
bombardowali Red Hot Chilli Peppers. Powoli odwróciła się na pięcie, lustrując odbicia w zwierciadłach, gdy wokół niej
wirował roztańczony tłum.
Prosper zniknął, o ile w ogóle tam był. Wciągnęła głęboko powietrze, usiłując wyłowić najlżejszą woń Miasta, ale zachłysnęła
się wyłącznie Chanel i Hugonem Bossem.
Słyszała plotki ludzi z zewnętrznego świata, że obrazy z Nowej Atlantydy wyciekają przez lustra. To mog-
ła być prawda, zwłaszcza że właśnie zobaczyła odbicie Prospera zupełnie tak, jakby zostało wyssane z Miasta.
Przesunęła się ostrożnie, lawirując pomiędzy tańczącymi, do krawędzi parkietu i sprawdziła kolejno wszystkie wyjścia. Były
zamknięte, ale przy jednym wyczuła delikatny zapach Nowej Atlantydy. Położyła dłonie na drążku awaryjnych drzwi i
popchnęła. Owionęło ją tchnienie zimnego powietrza. Czekała chwilę, wdychając je, ale nie wywęszyła Prospera.
Nagle poczuła jowialne klepnięcie w kark. Odwróciła się, by ujrzeć roześmianą twarz Deimosa.
- Impreza!
Zebrał pozostałe Cienie i zajął z nimi przytulną klubową alkowę. Rozparty wygodnie w fotelu siedział jak basza z
wyciągniętymi przed siebie nogami. Zapraszająco poklepał wolne krzesło obok siebie i Feral usiadła.
Kątem oka zauważyła Bonnie, wyciągniętą wygodnie na leżance opodal i obserwującą wszystko uważnie.
- Ogniska na plaży już są rozpalone - powiedział Deimos, ale zauważył Crowa, roznoszącego napoje i zawołał do niego: -
Przestań już pracować, Bonnie się nie pogniewa.
Feral opuściła wzrok i zaczęła majstrować przy swojej butelce. Nie mogła sobie pozwolić na otwarte spojrzenie w kierunku
Bonnie, a teraz nie mogła też patrzeć na Crowa. Postanowiła trzymać się od niego z daleka. Przysunęła się nieco bliżej
Deimosa, mając nadzieję, że sprawi to wrażenie, jakby byli razem, i zatrzyma Crowa z dala od niej.
- Jeszcze nie - usłyszała Crowa. - Zamykamy dziś wcześniej, wtedy kończę zmianę.
Zerknęła na niego, gdy już odchodził, i w tej samej chwili Crow odwrócił się i spojrzał na nią przez ramię.
Na szczęście Kimmy właśnie zeszła z parkietu i uwiesiwszy się na jego ramieniu, usiłowała mu coś powiedzieć. Feral
odwróciła się szybko i spojrzała na Deimosa.
Mów, powiedziała do siebie, zapytaj go o cokolwiek.
- O co chodzi z tą zabawą przy pełni księżyca? - wydusiła z siebie. - Co świętujecie?
Deimos roześmiał się i zmierzwił jej włosy.
- Biedne dziecko Miasta. Przestań być taka poważna, nic nie świętujemy. Zwiętujemy dla świętowania! To dobry moment,
żeby naprawdę dziko poszaleć. - Jego uśmiech przestał być jowialny i nagle stał się niebezpieczny. - Co powiesz na jazdę na
fali? To jest dopiero odlot. Zwłaszcza że w nocy. Nikt nie ma odwagi tego robić.
Bonnie nadal leżała wyciągnięta na szezlongu, ale teraz obserwowała Deimosa i Feral.
- Nie ma mowy! - krzyknęła. - Fale są dziś zbyt wysokie, nawet dla ciebie.
- Za bardzo się wszystkim martwisz. - W jego oczach zapłonęły szelmowskie ogniki. - Wiem, co robię.
Bonnie machnęła na niego ręką i zwróciła się do Feral.
- Zignoruj go. Popisuje się. Nurt jest zabójczy, kiedy dociera do skał. Wiry wciągną cię na dno, zanim się zorientujesz, co się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl