[ Pobierz całość w formacie PDF ]
No dobra. Artyleria, pozostać na stanowiskach. Ponton i dwóch ludzi do desantu zawołał
Reinhardt. Bosman, wydać trzy automaty. Panie Wichtelmann, proszę być gotowym przyjąć
nas na pokład w ka\dej chwili. I niech ktoś obudzi doktora.
Marynarz ranny! rozległ się krzyk od dziobowej wie\yczki.
Co się dzieje?
To Frenssen, Herr Oberleutnant. Rzuciło nim o właz komory amunicyjnej. Nieprzytomny,
ale chyba \yje. Ma rozwalony łeb.
Pod pokład z nim, niech doktor go opatrzy.
Chyba nie powinien pan iść odezwał się Wichtelmann. To nierozsądne, \eby dowódca
szedł na zwiad. Pójdę z bosmanem i...
Nie, panie drugi. Trochę to trudno wytłumaczyć, ale chcę choć raz zrobić coś jak człowiek.
Rozumie pan? Nie rozstrzelać rozbitka, nie spalić bezbronny kuter, nie powiesić jeńców, tylko
postąpić po ludzku. Na przykład zareagować na wołanie o pomoc i pomóc komuś. Nie \eby go
zaraz obrabować, zatłuc albo wysłać do obozu i zrobić z niego mydło. Chcę coś zrobić jak
człowiek, raz w \yciu, rozumie pan? Prześladuje mnie myśl, \e zmuszono mnie do oszukańczej
gry.
Reinhardt zapiął pas z kapitańskim pistoletem, przewiesił przez ramię automat i wziął jeszcze
ładownicę z pięcioma magazynkami.
Nad skałami znowu popłynął nagle rozpaczliwy jęk, i okrzyk: Ludzie, pomocy! Ratunku! .
Ziemia zadr\ała lekko i przez zatoczkę przebiegły fale.
Idziemy. Bosmanie, niech pan wezmie jeszcze linę i granaty. Kto jeszcze idzie?
Fanghorst, panie pierwszy.
Wspinali się ostro\nie między skałami, grzęznąc w śniegu, przygięci i niepewni, jakby
odzwyczaili się od nieruchomego lądu. Reinhardt zadyszał się, dotarłszy na górę klifu, i
przerzucił empi za plecy.
Skąd dochodzi ten wrzask?
Tam. Pod tą skalną ścianą, widzi pan?
Przed nimi wznosiła się ponura ściana z płytką pieczarą. Krzyk dochodził stamtąd.
Reinhardt odciągnął suwadło i przewiesił automat przez pierś.
Coś się tam rusza. Ja i bosman idziemy na skrzydle, pan, Fanghorst, w ariergardzie. Nie
strzelać bez rozkazu.
Coś stamtąd wycieka, widzi pan? Spod tego nawisu. Paruje i ziemia wygląda tam jak
wypalona.
Podeszli do pieczary z obu stron, wzdłu\ ściany. Reinhardt przyklęknął i zajrzał ostro\nie pod
nawis akurat w momencie, kiedy rozbrzmiał stamtąd ogłuszający krzyk. Cofnął się natychmiast,
krzywiąc twarz, po czym zajrzał jeszcze raz. Z pieczary wypłynęła struga cuchnącego ostro,
dymiącego płynu. Wydawało się, \e kamienie parują i kipią w zetknięciu z cieczą.
Pod skalnym nawisem le\ał nagi mę\czyzna rozkrzy\owany na skałach, ramiona miał skute
kajdanami, a z góry, gdzieś ze stropu jaskini, sączył się cuchnący, parujący płyn, prosto na
pokrytą czerwonymi oparzeniami twarz. Przy jego głowie klęczała półnaga dziewczyna o
skołtunionych włosach, okryta jakąś niemo\liwie brudną i podartą szmatą. Trzymała w dłoni
misę, usiłując chwytać strumyczki cieczy i chronić głowę mę\czyzny. Na przedramionach miała
takie same ropiejące blizny, jakie znaczyły twarz i pierś mę\czyzny. Misa dygotała w jej
dłoniach. Włosy okrywały umorusaną twarz i Reinhardt widział tylko oczy. Wielkie i przera\one.
Proszę, pomocy... To mój mą\, jad się zaraz przeleje, ja muszę opró\nić misę... Błagam...
Pomó\cie nam...
Płyn istotnie wypełniał ju\ naczynie. Dziewczyna pochyliła się i chlusnęła cuchnącą cieczą
poza jaskinię, ale kilka kropli spadło natychmiast na twarz mę\czyzny, tworząc parujące w\ery.
Ten wyprę\ył się konwulsyjnie i wrzasnął przerazliwie. Z sufitu posypał się piasek, ziemia
zadr\ała.
Bosmanie, proszę wziąć misę od pani powiedział Reinhardt. Spokojnie, pomo\emy wam.
Niech pani usiądzie. Co to jest? Co to za płyn?
Dziewczyna niechętnie oddała naczynie, po czym osunęła się na ziemię, dygocąc
z wyczerpania. Skuty mę\czyzna zajęczał rozpaczliwie. Był półprzytomny z bólu.
To jad... Tam jest wą\... Jego jad ścieka na twarz mego mę\a dzień za dniem i rok za rokiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]