[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gród.
Skręciłam na mój parking i zgasiłam silnik. W wielkim czarnym masywie budynku
świeciły iskierki żółtego światła. Pani Karwatt, pani Bestler, mieszkanie DeKune a, pan
Paglionne. Starsi ludzie nie potrzebują dużo snu. Pan Walesky, mój sąsiad z naprzeciw-
ka, pewnie ogląda telewizję.
Wysiadłam z buicka i usłyszałam otwierające się za mną drzwi samochodu. Moje ser-
ce wykonało krótki numer ze stepowaniem. Broń miałam ciągle w kieszeni. Wyszarpnę-
łam ją i obróciłam się gwałtownie, omal nie nokautując małego chudego facecika.
Natychmiast odskoczył i podniósł obie ręce.
 Spokojnie  powiedział.
Kątem oka widziałam jeszcze dwóch innych. Także się zatrzymali i podnieśli ręce.
Wszyscy trzej mieli na twarzach narciarskie maski i brązowe kombinezony.
 Kim jesteście?  spytałam.  O co wam chodzi?
 Jesteśmy dobrymi obywatelami  oznajmił ten mały chudy, którego omal nie
trzasnęłam w nos.  Nie chcemy ci robić krzywdy, ale jeśli nie przestaniesz śledzić Mo,
będziemy musieli wkroczyć do akcji.  Sięgnął do kieszeni na piersi i wyciągnął koper-
tę.  Jesteś kobietą interesu. Rozumiemy to, więc zawrzyjmy układ. Te pieniądze stano-
wią równowartość nagrody, jaką dostałabyś za przyprowadzenie Mo do Vinniego plus
dwieście dolarów premii. Wez te pieniądze i wskakuj do samolotu na Barbados.
 Po pierwsze, nie chcę waszych pieniędzy. Po drugie, chcę usłyszeć parę wyja-
śnień.
95
Mały chudy dał znak ręką; za jego plecami rozbłysły reflektory. Samochód podjechał,
tylne drzwi powoli się otworzyły.
 Tylko spróbuj tam wsiąść, to strzelę  zapowiedziałam.
 Jestem nieuzbrojony. Nie strzelisz do bezbronnego człowieka.
Tu mnie miał.
Nastawiłam budzik na za pięć piątą i tak się przestraszyłam, kiedy zadzwonił, że spa-
dłam z łóżka. Nie dałam sobie czasu na kąpiel, tylko umyłam zęby, ubrałam się w jakieś
ciuchy, które podniosłam z podłogi i zeszłam na dół po schodach.
Ranger czekał na mnie na parkingu. Wyciągnął z kieszeni złożoną na czworo kart-
kę i podał mi ją.
 Lista mieszkańców Montgomery Street  powiedział.  Mówi ci to coś?
Nie spytałam, skąd jama. Nie życzę sobie znać szczegółów jego warsztatu. Podejrze-
wam, że mają coś wspólnego z łamaniem kości i strzelaniem pociskami mniejszego ka-
libru.
Oddałam mu kartkę.
 Nie znam żadnego nazwiska.
 Więc pójdziemy od drzwi do drzwi.
O rany.
 A w międzyczasie obstawimy hol i garaż.
Plan zakładał, że Ranger będzie obserwować hol, a ja garaż. Mieliśmy się ustawić
przy windach i wypytywać ludzi, którzy wychodzą do pracy. O dziewiątej, z zerowy-
mi osiągnięciami, zaczęliśmy obchodzić piętra. Na pierwszych czterech wysłano nas do
diabła.
 Niedobrze to wygląda  powiedziałam.  Rozmawialiśmy z tłumem ludzi i nie
mamy nawet pół informacji.
Ranger wzruszył ramionami.
 Ludzie nie zwracają na nic uwagi. Zwłaszcza w takim budynku. Nie mają poczu-
cia wspólnoty, a poza tym mogli go nie widzieć z jeszcze jednego powodu.
 Jackie mogła się pomylić.
 Nie jest najbardziej godnym zaufania świadkiem.
Weszliśmy na następne piętro i ruszyliśmy wzdłuż korytarza. Pukaliśmy kolejno do
drzwi i pokazywaliśmy zdjęcie Mo. Przy trzecich drzwiach szczęście wreszcie się do nas
uśmiechnęło.
Kobieta była starsza od większości mieszkańców budynku. Sześćdziesiąt lat. Eleganc-
ka.
 Widziałam tego człowieka  powiedziała. Uważnie przyjrzała się fotografii.
 Tylko nie wiem... może Stanley Larkin. Tak, chyba widziałam go ze Stanley em.
96
 Czy Larkin mieszka na tym piętrze?
 Dwa mieszkania dalej po tej samej stronie. Numer pięćset jedenaście.  Na jej
czole pojawiły się dwie drobne zmarszczki.  Powiedziała pani, że zajmujecie się aresz-
towaniem zbiegów. Co to znaczy?
Poczęstowałam ją historyjką o wykroczeniu i niestawieniu się na rozprawie, co ją
uspokoiło.
Ranger zapukał do drzwi Larkina i oboje przylgnęliśmy do ścian po obu stronach
drzwi, żeby nie zobaczył nas przez wizjer.
Po chwili drzwi się otworzyły.
 Tak?
Ranger błysnął mu przed oczami odznaką.
 Agenci dochodzeniowi. Możemy wejść i przez chwilę z panem porozmawiać?
 Nie wiem  powiedział Larkin.  Chyba nie. O co chodzi?
Miał sześćdziesiąt parę lat. Mniej więcej metr siedemdziesiąt pięć wzrostu. Policzki
jak jabłuszka. Płowe włosy, na czubku głowy przerzedzone.
 To zajmie chwilkę  zapewnił Ranger. Wziął go za łokieć i delikatnie popchnął
do tyłu.
Wykorzystałam tę chwilę, żeby wejść do mieszkania i rozejrzeć się po pokojach.
Mieszkanko było niewielkie i zagracone. Jabłkowozielony dywan na całej podłodze.
Złociste zasłony żywcem przeniesione z lat siedemdziesiątych. Z miejsca, w którym sta-
łam, widziałam kuchnię. Jedna szklanka po soku i miseczka po płatkach kukurydzia-
nych w zlewie. Na stole kubek z kawą i gazeta.
Ranger pokazywał Larkinowi fotografię Mo i wypytywał go o niego. Larkin kręcił
głową.
 Nie  powiedział.  Nie znam takiego. Pani Greer musiała się pomylić. Mam
paru przyjaciół w tym wieku. Może jeden z nich wygląda z daleka tak jak ten czło-
wiek.
Wśliznęłam się do sypialni. Ogromne łoże. Luksusowe, z ciemnozieloną narzutą. Na
bielizniarce kilka zdjęć w srebrnych ramkach. Nocny stolik z budzikiem.
Ranger wręczył Stanley owi Larkinowi wizytówkę.
 Tak na wszelki wypadek  powiedział.  Jeśli go pan zauważy, będę wdzięczny
za wiadomość.
 Naturalnie  zgodził się Stanicy.
 I co sądzisz?  spytałam, kiedy znów stanęliśmy na korytarzu.
 %7łe musimy do końca przepytać wszystkich mieszkańców. Jeśli nikt więcej nic po-
wiąże Mo z Larkinem, proponuję dać sobie spokój. Larkin nie wygląda, jakby coś ukry-
wał.
Rozdział 8 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl