[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kiem, który pamięta z tamtych czasów, gdy objaśniał jakąś teorię, rozprawiał na temat swoich kolej-
nych badań.
Nie odpowiada na jej pytanie.
R
L
T
Nick mało znaczy, odkrywa raptem Glyn. Jest tym zaskoczony. Pierwszy odruch, by dopaść go
i wpakować mu w twarz siarczysty policzek, dawno już poszedł w zapomnienie. Nick stał się jakoś
zupełnie obojętny. Jego sprawa to Kath, nie Nick.
Restauracja opustoszała. Kelnerzy mitrężą czas przy jednym ze stolików w odległym kącie.
 Cóż  mówi Elaine.  Dziękuję za lunch.
Na twarzy Glyna pojawia się grymas zakłopotania.
 Szkoda, że w takich okolicznościach.
 Wydaje się, że okoliczności, jakie nas tu przywiodły, powstały już dawno temu i nie mieli-
śmy na nie wpływu.
Z tym że, oczywiście, teraz wcale nie musiały nas tu przywieść. Fotografia mogła leżeć nieod-
kryta, mogła wciąż spoczywać na dnie szafy w domu Glyna. Mogło być też tak, że Glyn znajduje zdję-
cie, ale postanawia milczeć. Przez ich głowy przelatują różne scenariusze wydarzeń  ciekawe, ale
już nieistotne. Wiem, myśli Elaine, nic już tego nie zmieni. Trzeba się przygotować na to, co ma teraz
nadejść.
 Jeszcze jedno  prosi Glyn.  Możesz dać mi obecny adres Olivera?
R
L
T
Oliver
Glyn?
Oliver nie widział go od lat. Rzadko też o nim myślał. Najwyżej podświadomie; stara znajo-
mość pojawia się czasem w myśli ni stąd, ni zowąd i równie szybko się ulatnia.
Teraz Glyn nagle tutaj, w jego biurze, przywołany lakoniczną informacją Sandry.
 Telefonował jakiś Glyn Peters. Zostawił numer. Prosił, żebyś oddzwonił.
 Dziękuję, oczywiście  odpowiada Oliver.
Glyn staje przed jego oczami; koścista twarz, zmierzwiona gęstwa brązowych włosów. Słyszy
jego głos, walijski akcent. Mężczyzna pewny siebie i stanowczy, ale też pełen nieodpartego uroku. Do
każdego zwraca się tak, jak do swojego seminarzysty, a mimo to człowiek zamienia się w słuch.
Nuta zaskoczenia w głosie Olivera zaniepokoiła Sandrę.
 Kto to jest Glyn Peters?
 Glyn?  rzuca mimochodem Oliver.  Aa... Glyn. Był szwagrem Elaine. Kojarzysz Ela-
ine? To żona Nicka, mojego partnera w interesach z dawnych czasów. W głowę zachodzę, czego Glyn
mógłby ode mnie chcieć. Nie mam pojęcia.
Rzeczywiście nie ma pojęcia.
 Był szwagrem?
Sandra wychwytuje niejasność; to zawodowy nawyk prostowania najdrobniejszych nieścisłości.
 Siostra Elaine, Kath... nie żyje  wyjaśnia Oliver i wraca do ekranu monitora.  Będziemy
musieli jeszcze omówić układ strony dla  Feniksa".
 Dobrze  mówi krótko Sandra.  Możemy teraz, jeśli chcesz.
Oliver skierował jej myślenie na nowe tory i natychmiast jest gotowa do pracy. Już nie pamięta
o Glynie, koncentruje się na pisemku wydawanym przez absolwentów jednego z college'ów w Oks-
fordzie.
Prawdziwe imię naszej gry to precyzja, myśli Oliver. Myśli z dumą. Dokładność. Każda kropka
i przecinek we właściwym miejscu, każde wcięcie akapitu idealnie równe. Przypisy, indeksy, spisy
treści. Każda literka na swoim miejscu, żadna nie wychyla się przed szereg. Odkrycie błędu drukar-
skiego na stronach, które składał i przygotowywał do druku, najczęściej kończy się nieprzespaną nocą.
Nigdy w życiu praca nie przynosiła mu takiej satysfakcji. Komputerowy skład książek to zajęcie jakby
stworzone dla niego. Wydawca się nie miesza do tego, co robi, a on nie zawraca sobie głowy marke-
tingiem i dystrybucją. Wystarczy zlecenie klienta, wtedy siada i tworzy nieskazitelny produkt. Uwiel-
bia ekran komputera, na którym potrafi wyczarować tę doskonałość precyzji: zaawansowana technolo-
gia w służbie człowieka, krzemowy cud, moc przesuwania liter, linii i akapitów w jedną czy drugą
stronę. Oliver niechętnie zdaje się na innych. Po kilka razy sprawdza ukradkiem pracę swoich nawet
R
L
T
najbardziej sumiennych współpracowników. Sprawdza nawet Sandrę, która jest ulepiona z tej samej
gliny co on. Kiedy zostają w biurze sami, tkwią przed monitorami równie pochłonięci pracą i równie
nieobecni dla świata. Oliver wie, że ta robota cieszy Sandrę nie mniej niż jego samego  moc tworze-
nia książki, budowanie strony, akapitów tekstu i ilustracji, wstawianie nagłówków i odsyłaczy. Oboje
wpadają w podobny trans, zapominają się. To prawie jak seks, myśli czasem.
Co zresztą nie mija się z prawdą. Być może to jeden z powodów tego, że ich czysto służbowe
relacje przeniosły się po pewnym czasie na wyższy poziom. Teraz spędzają ze sobą nie tylko dni, ale
także noce, w przyjacielskiej lojalności, w iście małżeńskiej zgodności. Oliver myśli o Sandrze bar-
dziej jako o przyjaciółce niż kochance. To najbliższa mu osoba. Najlepszy przyjaciel. Taki, z którym
po przyjacielsku się kocha, w dwuosobowym szerokim łóżku, we własnym domu, swoim pierwszym
własnym domu. Koniec z wynajmowaniem nędznych mieszkań. Koniec z zabrudzonymi lodówkami,
w których leży tylko kawałek jełczejącego sera, resztki dania na wynos z poprzedniego dnia i otwarty
karton kwaśniejącego mleka. Koszule wyprane i wyprasowane, w łazience zapas żarówek i papieru
toaletowego.
Oliverowi czasem trudno uwierzyć, że w tak póznym wieku udaje mu się żyć w zgodnej parze z
drugim człowiekiem  po długich latach kawalerskich, po poważniejszych niekiedy podbojach ser-
cowych, po ucieczkach w samotność, której nawet specjalnie nie unikał. Seks na życzenie to wyborny
luksus, choć, trzeba powiedzieć, oboje są już mniej skłonni do igraszek. Radosne hulanie wczesnego
okresu ich związku przeszło już do historii. Ale z drugiej strony, nie pożądanie było największą siłą,
która skierowała jego zainteresowanie i uczucia ku Sandrze. Bardziej przywiązanie i szacunek  a
przy tym również świadomość, że owszem, cudownie byłoby pójść z nią do łóżka.
I stało się tak, że któregoś dnia w biurze położył palec na kolanie Sandry  kolanie okrytym
cieniutkim nylonem rajstop, nad którym biegła krótka spódniczka, opinająca zgrabne udo; ona siedzia-
ła sztywno, jakby połknęła kij.  Myślałem, że może...", wyszeptał.
Sandra nie wymierzyła mu policzka, nie smagnęła ręką po jego dłoni, nie wybiegła z pokoju.
Wpatrując się w ekran monitora, spokojnie dokończyła korektę. Dopiero potem odwróciła głowę i
spojrzała mu w oczy. Długo i przenikliwie.  Tak się składa", powiedziała,  że też myślałam..."
Sandra nie należy do typu dziewczyn, za którymi zwykł się uganiać. Nie ma długich blond
włosów i nóg po pachy. Ma za to duży biust i grube łydki. Jej twarz jest urokliwie płaska  zdawało-
by się, że wszystko spoczywa na jednej płaszczyznie; duże szare oczy i wąskie, bardzo drobne usta. W
jej zgrabnie upiętych brązowych włosach tu i ówdzie srebrzą się siwe pasemka. Jest energiczna, spo-
kojna i umie zachować zimną krew. Oliver nie przypomina sobie, by kiedykolwiek wytrąciło ją coś z
równowagi. To pierwszej jakości partner w interesach, ale także, teraz dobrze już wie, ktoś o ciepłym
sercu, znający wartość domowego zacisza. Lodówka jest pełna, rachunki zapłacone, a polisy ubezpie-
czeniowe utrzymane w jak najlepszym porządku.
R
L
T
Właściwie Sandra jest zupełnie inna niż ludzie, wśród których wcześniej się obracał. Na pewno
inna niż Nick. Och, jako partnerzy w interesach Sandra i Nick to dwie różne planety z dwóch różnych
galaktyk. Jest też zupełnie inna niż Elaine.
I jest inna niż Kath. Przede wszystkim niż Kath.
Jak gdyby...
Zanim poznał Sandrę, Oliver znał mnóstwo osób; także kilka kobiet pozostających w kręgu jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl