[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dobrze jak mnie szepnął. Do końca życia będę
pamiętał, że na mnie czekałaś. To, że jestem twoim
pierwszym mężczyzną, jest dla mnie bardzo ważne.
Ja też się cieszę, że dotrwałam, choć wcale nie
było mi łatwo. Byłam ostatnia, więc możesz sobie
wyobrazić niewybredne żarty moich doświadczonych
koleżanek.
192 MEKSYKACSKI ZLUB
Nigdy nie będę robił sobie z tego żartów
obiecał, palcem dotykając czubka jej nosa. Jesz-
cze nigdy tak na nią nie patrzył. A teraz ubieraj
się.
No wiesz! Obruszyła się, robiąc obrażoną
minę. Jak ty mówisz do kobiety, która dopiero co
oddała ci swój największy skarb?!
Jeśli o mnie chodzi, mogłabyś całe życie parado-
wać bez niczego mruknął, zerkając pożądliwie na jej
krągłe kształty. Ale wszyscy by się na ciebie gapili.
Rozumiem. Zebrała porozrzucane ubranie i po-
maszerowała do łazienki. Jak wyglądam? zapytała
pózniej C.C., który czekał na nią gotowy do wyjścia.
Nie jestem potargana? Nie włożyłam sukienki na
lewą stronę?
Objął ją za szyję i lekko pocałował.
Wygląda pani jak należy, pani Tremayne
oznajmił.
Pani Tremayne... Aadnie brzmi szepnęła, myś-
ląc o tym, że brzmiałoby jeszcze lepiej, gdyby Connal
kochał ją tak bardzo jak ona jego. Póki co, powinna
cieszyć się tym, co mógł jej ofiarować. Dzięki niemu
będzie wspominała swój pierwszy raz jako nieziems-
kie przeżycie. Czułość, z jaką ją traktował, pozwalała
jej wierzyć, że mimo wszystko zależy mu na niej.
Od dziś jesteś moją prawowitą małżonką
óswiadczył. Nagle jego błyszczące oczy pociem-
niały. Pamiętaj o tym i nie rób Evanowi żadnych
nadziei.
Diana Palmer 193
Zdumiona, spojrzała mu pytająco w oczy.
Widziałam twojego brata raz w życiu!
Ale zdążyłaś wpaść mu w oko odparł sucho.
Evan jest bardzo samotny, więc uważaj. Jeśli
będziesz dla niego nazbyt miła, może to opacznie
zrozumieć.
A Harden? Jego nie musisz przede mną ochra-
niać?
Przemilczał jej ironiczną uwagę. Nie mniej niż Pepi
był zdumiony swoją zaborczością i niczym nieuzasad-
nioną zazdrością.
Harden jest odporny na twoje wdzięki. Evan nie.
Posłuchaj, co ci powiem, C.C. Tremayne. To, że
się z tobą przespałam, nie znaczy jeszcze, że masz
prawo traktować mnie jak dziwkę!
Po pierwsze powiedział, kładąc jej palec na
wargach wcale cię tak nie traktuję. Po drugie, to, co
robiliśmy przed chwilą, nie miało nic wspólnego ze
spaniem. Spokojnie popatrzył jej w oczy. Coś
takiego zdarzyło mi się po raz pierwszy w życiu
wyznał. Naprawdę. Po raz pierwszy przeżyłem tak
wielką rozkosz, że przestałem nad sobą panować. Sam
nie wiem, czy mam ochotę osiągać takie ekstremalne
stany.
Zwiadomość, że potrafiła dać mu tyle przyjemno-
ści, napełniła ją dumą, którą on bez trudu wyczytał
w jej oczach.
Może z czasem ci się to spodoba? szepnęła
z nadzieją w głosie.
194 MEKSYKACSKI ZLUB
Tak myślisz? zapytał zaczepnie, pobudzony
zmysłowym brzmieniem jej głosu.
Podeszła do niego i zaczęła bawić się guzikiem jego
koszuli.
Poczekaj, aż się przekonasz powiedziała, zni-
żając głos. Wspięła się na palcach i delikatnie musnęła
wilgotnymi wargami jego usta. Ten niewinny poca-
łunek tylko go podniecił, nie dając obietnicy zaspo-
kojenia.
C.C. patrzył, jak Pepi idzie do drzwi, i myślał
o tym, że przed chwilą oddał jej ważną cząstkę
siebie. Przestraszył się, że pewnego dnia może tego
gorzko pożałować. Dowiedziała się już, że on prag-
nie jej do szaleństwa. Ta wiedza może pewnego
dnia stać się skuteczną bronią w jej rękach. Nie
wątpił, że spodobało jej się to, co robili w łóżku.
Ale powiedziała mu kiedyś, że go nie kocha. Mę-
czyła go obawa, że gdyby teraz dowiedziała się, że
jest w niej beznadziejnie zakochany, natychmiast
wzięłaby go na smycz, z której pewnie nigdy już
by się nie urwał. Nieważne, czy Pepi została jego
żoną przez przypadek, czy nie. Jedno było pewne:
w tej chwili miał na jej punkcie prawdziwą obsesję.
I wiedział, że zrobi wszystko, by ją przy sobie
zatrzymać.
Przez resztę drogi do Jacobsville panowało między
nimi wyraznie wyczuwalne napięcie. C.C. palił papie-
rosa za papierosem, więc żeby się nie udusić, Pepi
musiała opuścić szybę. Nie potrafiła odgadnąć, czy
Diana Palmer 195
przyczyną jego zdenerwowania jest fakt, że jedzie do
domu, czy to, że wiezie ją ze sobą. Mimo jego
zapewnień, że wszystko będzie dobrze, niepokoiła się,
jak zostanie przyjęta przez jego rodzinę. Nie była
pewna, czy tacy bogacze będą chcieli ją zaakcep-
tować.
Minęli rozległe pastwisko i długo jechali przez
typowe wiejskie tereny. Potem skręcili w krętą bruko-
waną drogę, na końcu której wznosiła się kamien-
na brama w kształcie łuku z wykutym napisem ,,Tre-
mayne .
Jesteśmy w domu uśmiechnął się C.C., dodając
gazu. Ona zaś kurczowo zacisnęła dłonie, modląc się
w duchu o siłę, która pomoże jej mężnie wkroczyć do
jaskini lwa. Póki co, z zaciekawieniem wyglądała
przez okno. Po obu stronach drogi ciągnął się niewyso-
ki biały płot, w oddali zaś jaśniał w słońcu duży dom
w stylu kolonialnym z rozległym gankiem z misterną
koronką drewnianych kratownic. Dodatkową ozdobą
były starannie utrzymane klomby, na których akurat
kwitły różnobarwne chryzantemy.
Jak tu pięknie szepnęła, patrząc z podziwem na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]