[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chcieli, ustąpili więc czekając, aż rabunek się skończy.
Stos się zmniejszał w mgnieniu oka, najcięższe kłody wysuwały się w
ciemności gdzieś i przepadały w nich. Została kupka kamieni tylko i te potoczyły się ku wałom;
nareszcie poruszona ziemia, węgle i trzaski okrywały plac i tłum z wałów odpływać począł. Małe
kupki gdzieniegdzie widać było z dala, a potem nikogo więcej. Stary chram zniknął bez śladu.
Gdy po długiej uczcie wyszła starszyzna z dworca, rozgrzana miodem i
zadowolona przyjęciem, wszyscy stanęli oniemiali na widok pustej przestrzeni, gdzie przed niewielu
godzinami jeszcze stał stary chram. Spojrzeli po sobie długo, milcząco i cicho rozchodzić się zaczęli.
Po wałach czuwały zbrojne straże i wszystek lud wojenny gotowy był, jakby nazajutrz wybierano się
na wyprawę. Noc przeszła na czuwaniu w grodzie i mieście, tylko Mieszko legł spać, nie troszcząc
się o nic. Do dnia był już na nogach. Ze dworca wychodził on, Dubrawka, Sydbór i ksiądz Jordan w
białej sukience, włożonej na czarną, którą zwykle nosił. Za nim chłopak dzwigał naczynie z wodą
spiżowe.
Mieszko, wyszedłszy z dworca, oczyma potoczył dokoła. Zwiątyni dawnej nie było ani szczątka,
znikło nawet to, z czego była zbudowana. Noc jakby cudem uprzątnęła miejsce, zmiotła okruchy
nawet, tylko świeżo ruszona ziemia znaczyła plac, gdzie niegdyś stał chram Jessego. Wolnym
krokiem zbliżyli się wszyscy do miejsca, które już ksiądz Jordan, przodem pośpieszając, kropił wodą
święconą. Knez
obejrzał się dokoła. Na grodzie nie było nikogo prócz zbrojnych ludzi i dworu.
Obcy człek z odkrytą głową zbliżył się pokornie, w ręku trzymając miarę. Za nim postępowało kilku
pomocników. Razem z księdzem Jordanem poszli odmierzać plac i zakreślili na nim wielki krzyż,
który białymi kołkami wytknięty z dala był
widoczny. Godło zbawienia leżało w olbrzymich rozmiarach na poświęconym miejscu, a Dubrawka,
przeżegnawszy się, wskazała środek krzyża.
- Tu będzie mój grób! - rzekła.
Mieszko milczał.
Odstąpili, wracając ku dworowi, gdy do knezia zbliżył się jeden z jego komorników.
- Miłościwy Panie - odezwał się cicho. Dwaj starzy od chramu leżą powiązani, co zrobić każecie z
nimi? Wczoraj bronili przystępu, nie można było ich odegnać.
Knez milczał, zniżył głos, obejrzał się ku księdzu i żonie, jakby się lękał, aby go nie posłyszeli.
- Wezcie ich na wóz, nakryjcie słomą, wywiezcie gdzie do lasu na uroczysko i wyrzućcie!
Odwrócił się szybko, niewesoło mu z oczu patrzało.
Dubrawka przyszła i rękę położyła na ramieniu.
- Panie mój Miłościwy, radować się i cieszyć macie, boście dokonali wielkiego dzieła.
- Nie dokonaliśmy go jeszcze - szepnął Mieszko - nie dokonali, a już boli; cóż będzie, gdy się spełni?
- Naówczas boleć przestanie - dodała Dubrawka śmiało - a im prędzej to uczynicie, będzie lepiej.
Knez, swoim zwyczajem nie odpowiadając nic, na Sydbóra spojrzał, który stał
na pół wystraszony, półsmutny; weszli obaj do dworca.
Na owym rozpiętym krzyżu, który wodą pokropił święconą, klęczał ksiądz Jordan i modlił się. Nie
obchodziło go to wcale, iż ludzie, poganie w wielkiej części, patrzali nań z podziwem i zabobonną
trwogą. Ta modlitwa dziękczynna była potrzebą jego duszy, od której się powstrzymać nie mógł. Z
rękami zaciśniętymi, oczyma wlepionymi w ziemię, na której klęczał, modlił się płacząc, jakby chciał
wszelkie nieszczęścia od tego, przez się poświęconego, miejsca odegnać i sprowadzić nań
błogosławieństwo boże po wiek wieków.
Tymczasem obcy ludzie, co mierzyli i wytykali, jakby zagrzani jakimś
zapałem, ruszyli do stosów kamieni, drudzy stali już z łopatami gotowi kopać.
Ksiądz Jordan klęczał jeszcze. Gdy wstał i pobłogosławił na cztery strony plac, dano znak i dokoła
posypała się ziemia. Mieszko i Dubrawka już odjeżdżali, ksiądz Jordan też z nimi, Sydbór
przeprowadzał brata.
Rozdział 11.
Tak się przygotowywało wprowadzenie wiary chrześcijańskiej do kraju i Dubrawka co chwila
spodziewała się, że nareszcie krzyż zatknięty zostanie na dachu pierwszego kościoła. Im bardziej
jednak zbliżała się ta chwila, tym Mieszko dziwnie ociągał się z nią i odkładał krok stanowczy. Ile
razy wyruszył na łowy, spotkał w drodze lud, popatrzał na chmurne twarze, pomówił z ziemianami,
którzy od wpływu dworu byli dalecy, wracał jakby niepewny i wahający się znowu, a gdy kniehini
pytała go o chrzest ów zapowiedziany, uroczysty, nie odpowiadał jej nic.
Ksiądz Jordan, wzywany do narady, życzył czekać i nie nalegać. Zdało mu się, że sama potrzeba
zasłonięcia się od Niemiec i przymierza z cesarzem zmusi do chrztu i otwartego krzewienia wiary.
Wprawdzie nie ukrywano się z nią, opiekowano nawróconymi, odprawiano nabożeństwa, ale sam
knez nie był już ani poganinem, ani chrześcijaninem jeszcze. Wielu rzeczom się opierał, a bardzo
wielu rozumieć i słuchać nie chciał. Samowola, do której nawykł przez całe życie, poddanie się
prawu czyniła dlań nieznośnym. W duszy może nieraz lepiej rozumiał opór ludu, dla którego był
pobłażającym, niż przymus, jaki nań wywierano. Ksiądz Jordan był
cierpliwy. Dubrawka, mimo postanowienia, coraz więcej zżymała się na męża, zwłaszcza, że z Czech [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl