[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wybacz, ale ty już nic nie możesz dla mnie zrobić.
- Inaczej nie zdążysz na spotkanie.
Zacisnęła zęby. Może faktycznie w jej położeniu nie było
S
R
sensu unosić się honorem? Kilka godzin wcześniej oddała
się temu mężczyznie. Gorzej, rzuciła się na niego. I wyzna-
ła mu miłość.
To wspomnienie sprawiło, że znów poczuła ból. W prze-
ciwieństwie do Jacka ona była szczera.
- W porządku - rzuciła. - Skorzystam z samolotu, ale pod
warunkiem, że ciebie nie będzie na pokładzie. Nie chcę cię
nigdy więcej widzieć.
- Rozumiem - powiedział cicho. - Naprawdę, miałem po-
wody. ..
- Ależ oczywiście - zakpiła. - Szczerze ci współczuję. Ty-
le wysiłku na nic.
Kristy wystarczyło jedno spojrzenie na twarze sześciu
osób przeglądających jej szkice, żeby zrozumieć, że nie ma
szans.
- Od strony technicznej projekty są bez zarzutu - odezwał
się jeden z mężczyzn, podnosząc głowę znad stołu, na któ-
rym rozłożyła rysunki i próbki materiałów.
- Dobór tkanin jest poprawny, ale obawiam się, że projek-
tom brakuje charakteru. Nie przyciągną uwagi - zabrała głos
Irene Compton, kierownik zespołu.
- Reasumując - powiedziała kobieta siedząca po jej pra-
wej stronie, przerzucając szkice, jak gdyby oglądała stare po-
cztówki - kolekcję oceniam jako... rzetelnie przygotowaną.
Kristy miała wrażenie, że kurczy się jak przekłuty balon.
Jeszcze chwila, a zupełnie zniknie. Jej kolekcję oceniono jako
S
R
poprawną. Rzetelną. Czyli, krótko mówiąc, przeciętną. %7łe-
by zostać partnerem Sierra Sanchez, trzeba było być co naj-
mniej wybitnym.
- Drodzy państwo - odezwał się milczący dotąd Cleve-
land Osland. - Moim skromnym zdaniem, prace panny Ma-
honey są więcej niż obiecujące.
Jak na komendę sześć par oczu spojrzało na starszego pa-
na siedzącego u szczytu stołu, a sześć szczęk opadło w wyra-
zie zdumienia. W sali zapadła zupełna cisza.
- Myślę, że właśnie kogoś takiego potrzebujemy, by repre-
zentował nas na Konkursie Młodych Projektantów podczas
Matte Fashion Event.
Kristy poczuła nagły przypływ adrenaliny. Londyński po-
kaz był jednym z najbardziej prestiżowych wydarzeń w świe-
cie mody.
Irene poruszyła się powoli, jakby obudzona z letargu,
i spojrzała uważniej na szkice.
- Istotnie, gdyby podkreślić najciekawsze motywy... - po-
wiedziała z namysłem.
- Linie dekoltu są niezwykle oryginalne - zauważył męż-
czyzna po jej lewej stronie. - Gdyby popracować nad wy-
kończeniem...
- Nareszcie coś konkretnego. - Cleveland pokiwał głową
z zadowoleniem. - Liczę na państwa twórcze uwagi, na pew-
no pomogą Kristy w pracy. A teraz pozwól ze mną, młoda
damo - dodał, ruszając do wyjścia. - Omówimy szczegóły
nad szklaneczką porto.
S
R
- Nie musiał pan tego robić - odezwała się Kristy, kiedy
szli przez elegancki hol, pełen luster i egzotycznych roślin.
Cleveland nacisnął przycisk windy pomarszczonym palcem.
- Kristy, moja droga, niepotrzebnie się przejmujesz. Znam
się na projektowaniu mody i, nie chwaląc się, zarobiłem cał-
kiem dużo pieniędzy dzięki temu, że potrafię dostrzec to,
czego inni nie widzą. Masz talent, to nie ulega kwestii. Trze-
ba go tylko wydobyć.
Kristy poczuła dreszcz podekscytowania. Naprawdę się
obawiała, że jego zachowanie było podyktowane litością.
Tymczasem on w nią wierzył. Postanowiła, że zrobi wszyst-
ko, żeby go nie zawieść.
- Kolekcja na londyński pokaz musi być gotowa trzydzie-
stego grudnia - podjął Cleveland. - Zdążysz z szyciem?
Kristy szybko dokonała obliczeń. Miała trzy tygodnie. To
było absolutnie niewykonalne.
- Oczywiście - powiedziała, mając nadzieję, że jej głos
brzmi pewnie.
- Czy twoi pracownicy są gotowi pracować w święta? -
chciał wiedzieć starszy pan.
Zawahała się. Właściwie mogła z czystym sumieniem po-
wiedzieć, że tak, ponieważ ona sama była jedynym pracow-
nikiem swojej jednoosobowej firmy.
- Kristy?
Zadzwięczał dzwonek i drzwi windy otworzyły się powoli.
- To nie będzie stanowiło problemu - powiedziała, uni-
kając jego wzroku.
S
R
- Ile dokładnie osób zatrudniasz?
Kiedy drzwi windy zaniknęły się za nimi, poczuła się jak
w pułapce.
- Tylko samą siebie - wydusiła.
Starszy pan milczał długo, marszcząc gęste, siwe brwi.
- Masz odwagę, dziewczyno - powiedział wreszcie. - Po-
doba mi się to. Ale jeśli chcemy, żeby coś z tego wyszło, mu-
sisz być ze mną zupełnie szczera. Jak duża jest twoja pra-
cownia?
- Zajmuje znaczną część mojego mieszkania na poddaszu.
- Nie zbywaj mnie, bardzo proszę. Ile metrów?
- Około pięćdziesięciu.
Winda się zatrzymała.
- Nic z tego nie będzie - mruknął Cleveland, kiedy we-
szli do lobby.
Kristy dreptała obok niego, nie zauważając barokowych
żyrandoli i wspaniałych rzezb zdobiących wnętrze. Szansa
życia wymykała jej się z rąk. Nie dziwiła się Clevelandowi,
że nie chciał robić interesów z kimś, kto szył sukienki na sta-
rej maszynie we własnej sypialni, ale miała żal do losu, który
pozwolił jej tak długo łudzić się nadzieją, żeby w końcu bru-
talnie ją odebrać. Było w tym coś okrutnego.
- Na czas pracy przeniesiesz się do rezydencji - powie-
dział Cleveland tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Kristy stanęła jak wryta. Do jakiej znowu rezydencji? Czy
miał na myśli rodzinną rezydencję Oslandów?
- Zresztą to zupełnie naturalne - ciągnął starszy pan z nie-
S
R
winnym uśmiechem. - Jesteś przecież żoną Jacka. Gdzie
miałabyś spędzać święta jak nie w naszej rezydencji, w Ver-
mont?
- To jakiś obłęd! - wyrwało się Kristy.
- Słucham? - Krzaczaste brwi Clevelanda uniosły się do
góry.
Kristy zamilkła, stropiona. Nie chciała psuć nastroju, ale
uznała, że najlepiej zrobi, jeśli od razu wyjaśni sytuację.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]