[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Szminka - szepnęła, patrząc na zaróżowiony palec.
Zaśmiał się, wyjął chusteczkę. Otarł usta, potem jej palec.
- Powinnam się umalować? - Popatrzyła na niego pytająco.
- Nie, chyba że znów cię pocałuję.
- Nie tutaj! - Odskoczyła. - Zapomniałeś, po co tu jesteś?
- Rennie, tak się cieszę! - rozległ się radosny głos wysokiej
rudowłosej dziewczyny. - Słyszałam dzwonek. Co u ciebie? -
Uścisnęła ją serdecznie.
- Cześć, Denise. Dzięki. Zwietnie wyglądasz. Wszystkiego
najlepszego. Widać, że małżeństwo ci służy.
- To jeszcze nie wszystko. Będziemy mieli dziecko!
- NaprawdÄ™? Wspaniale, moje gratulacje!
- Ale to dopiero za siedem miesięcy. My chyba się nie
znamy? - uśmiechnęła się promiennie do Marka.
- Och, przepraszam. Marc, poznajcie siÄ™. Denise, to jest
Marc Foster.
- Bardzo mi miło. Wiele o tobie słyszałam. Zresztą Keith
117
powiedział, że pewnie przyjdziecie razem. Chodzcie dalej. Ren
nie, koniecznie musimy się spotkać i pogadać.
- Jasne. Musisz mi wszystko opowiedzieć.
Przestronny salon był pełen roześmianych, stojących grup
kami gości. Mało kto siedział. Rennie zatrzymała się.
- Masz ochotę najpierw się czegoś napić? - zapytała.
- Chętnie.
Ruszyła w stronę jadalni. Długi, przystawiony do ściany stół
uginał się od przekąsek. Przy wejściu do kuchni urządzono bar.
Zamówili drinki.
- Cześć, Rennie. Nie wiedziałem, że będziesz.
Wysoki, szczupły mężczyzna pochylił się i na powitanie po
całował ją w policzek. Rennie uśmiechnęła się.
- Cześć, Joe. Zdecydowałam się w ostatniej chwili.
Mężczyzna przeniósł wzrok na Marka.
- Marc, to Joe. Joe, Marc.
Joe skinął głową.
Marc od razu domyślił się, kim jest ten facet. Przysunął się
do Rennie, położył rękę na jej obnażonym barku, wsuwając
palec pod cieniutkie ramiÄ…czko. PrzygarnÄ…Å‚ jÄ… do siebie.
- Joe, czyli Joseph Thurmond Sanger Czwarty? - zapytał,
obrzucajÄ…c go taksujÄ…cym spojrzeniem.
W innej sytuacji z pewnością by go polubił. Joe robił świetne
wrażenie. I doskonale czuł się w tym otoczeniu. Nic dziwnego,
wychował się w takich warunkach, skonstatował w duchu Marc.
Znienawidził go od pierwszego spojrzenia.
Joe roześmiał się, popatrzył na Rennie.
- To ty mu powiedziałaś?
- Chyba kiedyś... - Zaczerwieniła się zmieszana. - W koń
cu to prawda. Tak siÄ™ nazywasz.
- No wiesz, Rennie! Ja nie rozgłaszam znajomym, że nazy
wasz siÄ™ Renata Elizabeth Morgan Pierwsza.
118
Marc zacisnął palce. On nie znał jej drugiego imienia.
- Wybacz, Joe, ale Rennie miała mnie komuś przedstawić.
- Oczywiście. Miło mi było cię poznać.
Marc skinął głową, pociągnął Rennie za sobą.
- No nie! - wybuchnęła, zatrzymując się w miejscu. Upiła
łyk. - Jak mogłeś? Zabierz tę rękę!
- Nie rób scen - powiedział, z ociąganiem cofając dłoń.
- To ma być scena? Grzecznie cię proszę, byś zabrał rękę.
Chcesz zobaczyć prawdziwą scenę? Proszę bardzo!
- Nie chcę. Co się takiego stało? Przecież nic nie zrobiłem.
- Myślisz, że zamydlisz mi oczy? A co miał znaczyć ten
zaborczy gest? Zachowałeś się jak zazdrośnik!
- Już zapomniałaś, po co tu przyszliśmy? %7łebym poznał
właściwe kandydatki, a nie twoich chłopaków.
- Moich chłopaków? Na razie poznałeś jednego. I to nie
żadnego chłopaka, a przyjaciela.
- Marc! - przerwał im głos Keitha. - Przyprowadziłeś Ren
nie? - zapytał, wyciągając rękę na powitanie.
- Raczej ona mnie - odparł.
- Czego teraz żałuję - syknęła dziewczyna. - Skoro tu je
steś, Keith, to miej go na oku. Ja idę do pań.
Marc złapał ją za ramię.
- Na pewno?
- Tak - odrzekła ze słodyczą. - Muszę, bo jeszcze nie wy
trzymam i rozbiję ci na głowie ten kieliszek! - dodała ze złością
i odeszła na drugi koniec salonu.
- Problemy, co? - porozumiewawczo zapytał Keith.
- PoradzÄ™ sobie - mruknÄ…Å‚, patrzÄ…c za znikajÄ…cÄ… Rennie.
- Nie wątpię. Nie ma takiej rzeczy, z którą byś sobie nie dał
rady. To jak, podoba ci siÄ™ Rennie?
- Może każdego doprowadzić do szaleństwa.
- Uhm. Ale czy nie jest kochana?
119
Marc przymknął oczy, po chwili spojrzał na Keitha.
- Ma mnie tutaj poznać ze swoimi koleżankami.
- A ja myślałem, że przyszliście jako para - zdziwił się.
- Niby dlaczego? Szukam kogoś zupełnie innego - odparł.
- My do siebie nie pasujemy. Ona chce miłości, a ja w coś
takiego w ogóle nie wierzę.
- Nie wierzysz, czy też nigdy jej nie doświadczyłeś?
- Jedno i drugie. Moi rodzice podobno siÄ™ kochali, a co
z tego wyszło? Tak samo mój ojciec: kochał mnie, ale wcale się
mną nie przejmował, butelka była ważniejsza. Miłość jest ułudą.
- Ja kochałem Betsy. I nadal mi jej brak, codziennie.
- Keith, to już dwanaście lat, musisz się otrząsnąć, zacząć
żyć.
- Masz rację. Teraz żałuję, że wymyśliłem ten plan. Mam
tylko nadzieję, że dziś kogoś poznasz i dasz jej spokój.
Keith odwrócił się i odszedł do baru. Nie obejrzał się.
- Cholera! - mruknÄ…Å‚ do siebie Marc.
- Marc? - Uśmiechnięta Marcella stanęła obok. - Cieszę
się, że cię widzę. Nie wiedziałam, że znasz Toddy'ego.
- Przyszedłem z Rennie. O właśnie, jeszcze nie przywita
łem się z gospodarzem, zdążyłem tylko z Denise. - Już żałował,
że Rennie nie ma przy nim.
- Chodz, przedstawiÄ™ ciÄ™. A gdzie Rennie?
Nim odnalazł Rennie, Marcella przedstawiła go czterem ko
leżankom, ale żadna z nich nie wpadła mu w oko. Przez cały
czas myślał o Rennie. Wiedział, że jest na niego wściekła, ale
przecież zawarli umowę i powinna jej dotrzymać. Wreszcie ją
spostrzegł i od razu ruszył w jej stronę.
- Jak siÄ™ bawisz?
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się z przymusem. - Rozglądaj
się, Marc, po to tu przyszliśmy.
- Marcella poznała mnie z kilkoma osobami - powiedział,
120
by podtrzymać rozmowę, choć najchętniej porwałby ją do tańca
i przetańczył całą noc.
Jest taka śliczna! Chciałby pokazać ją całemu światu, a jed
nocześnie mieć ją tylko dla siebie!
- Kogo poznałeś?
- Christine Williams i jej chłopaka. Joyce Montgomery. El
len Naylor.
- Ellen siÄ™ nadaje. Podoba ci siÄ™?
Wzruszył ramionami.
- Przynajmniej nie chwaliła się pieniędzmi tatusia. Ani nie
gadała jak najęta.
- To już coś. Chodz, poszukamy jej. - Pociągnęła go.
Rennie zachowała się jak prawdziwa swatka. Poprowadziła
rozmowę, a we właściwym momencie zostawiła go sam na sam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]