[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dę kochać.
- I ja cię kocham. Potrafisz mi wybaczyć?
- Już wybaczyłam.
- Dzięki Bogu - mruknął Andrew, wziął od niej
pierścionek i wsunął go na palec serdeczny jej lewej
ręki. - Tą obrączką cię poślubiam.
- A ja ciebie - wyszeptała Kathryn i przycisnęła
usta do jego warg.
- TÄ™skniÅ‚em za tobÄ… - wyznaÅ‚ Andrew po chwi­
li. - Nie sądziłem, że można tak tęsknić. Obiecaj,
że nigdy więcej mnie nie zostawisz.
- ObiecujÄ™.
- Nawet kiedy będę zachowywał się głupio.
- ZwÅ‚aszcza kiedy bÄ™dziesz zachowywaÅ‚ siÄ™ gÅ‚u­
pio.
- Trzymam cię za słowo.
Gdy pocałowała go znowu, krew żywiej zaczęła
krążyć mu w żyłach. Obawiając się, że jeszcze chwi-
282
la, a przestanie nad sobÄ… panować, z trudem odsu­
nął się od żony.
- Kathryn, przestań, proszę.
- Ale ja lubiÄ™ ciÄ™ caÅ‚ować - zamruczaÅ‚a, rozpina­
jÄ…c mu pÅ‚aszcz. - CzujÄ™ siÄ™ wtedy bezpiecznie. Czu­
ję się pożądana.
- Bardzo mnie to cieszy, najdroższa, ale mężczy­
zna ma ograniczoną wytrzymałość. Jeszcze chwila,
a zedrÄ™ z nas obojga ubrania i wezmÄ™ ciÄ™ tutaj, na
podłodze.
- Może zaczniemy od razu?
ZrzuciÅ‚a szlafrok i koszulÄ™ nocnÄ… i siÄ™gnęła do gu­
zików jego spodni.
- Najpierw buty! ~ zaśmiał się Drew.
- Siadaj.
Pchnęła go na sofę, ściągnęła mu buty.... i wybuch-
nęła Å›miechem. Na biaÅ‚ych skarpetach męża zoba­
czyÅ‚a nierówno wyszyte czarnÄ… niciÄ… sÅ‚owa:  Kath­
ryn to moja miłość. Ma klucz do mojego serca. To
kobieta mnie przeznaczona". Każde zdanie koÅ„czy­
Å‚o siÄ™ sercem wyhaftowanym czerwonÄ… niciÄ….
- Poślubiłam poetę - wykrztusiła Wren.
- PoÅ›lubiÅ‚aÅ› gÅ‚upca, który ma dwie lewe rÄ™ce. ByÅ‚­
bym dużo wczeÅ›niej, ale wykonanie tego haftu za­
brało mi pół nocy.
- NaprawdÄ™ chcesz teraz rozmawiać o swoich ta­
lentach, milordzie?
- Moje talenty sÄ… niczym w porównaniu z two­
imi, milady.
- Więc cieszmy się chwilą.
Objęła go i pocałowała z żarem, a potem zaczę-
283
ła całego dotykać i pieścić. Drew wplótł palce w jej
włosy i wyszeptał jej imię. Wren podniosła wzrok
i ujrzała wyraz intensywnej przyjemności na jego
twarzy. UÅ›miechnęła siÄ™ z lekka i zachÄ™cona sukce­
sem, zdwoiła wysiłki.
- Kathryn, proszÄ™... - Drew ledwo nad sobÄ… pa­
nowaÅ‚, z trudem zbieraÅ‚ myÅ›li, gÅ‚os mu drżaÅ‚. - Mu­
sisz przestać.
- Chcesz, żebym przestała?
-Ni e! Nie!
- To dobrze, bo wcale nie zamierzam.
- Jeśli... nie., przestaniesz... nie będę.. mógł...
Wren przebiegł dreszcz, gdy sobie uświadomiła,
jaką ma władzę nad tym silnym mężczyzną. Nie
chciała jednak wykorzystać jej przeciwko niemu,
chciała przywrócić mu nadwątloną wiarę w siebie,
we wÅ‚asny osÄ…d. Pokazać mu ponad wszelkÄ… wÄ…tpli­
wość, że może jej ufać bez zastrzeżeń, że ona go nie
skrzywdzi ani nie będzie o nim zle myślała tylko
dlatego, że okazał słabość.
Prosił ją o wybaczenie, pokazując tym samym, że
sam jej przebaczyÅ‚ to, że nie okazaÅ‚a mu dostatecz­
nego zaufania i wzięła cały ciężar na swoje barki.
Nie wierzyła, że postąpiłby właściwie, gdyby dała
mu szansę, że wybrałby ją i Iana. Gdy znowu na
niego spojrzała, jej oczy wyrażały miłość.
Z gardła Andrew wyrwał się jęk:
- Już... nie mogę...
Kiedy po pewnym czasie odzyskał siły, jeszcze
długo w noc kochali się na kanapie. Dopiero nad
ranem poszli do sypialni.
284
- Kathryn?
- Hmm?
- Chodzmy na śniadanie do głównego domu.
Wren jęknęła.
- Nie możemy zjeść tutaj?
- Nie. - MusnÄ…Å‚ ustami jej czoÅ‚o. -Ja też bym wo­
lał tu zostać, ale pora przedstawić gościom nową
markizÄ™ Templeston.
- Czy St Jacque'owie też będą?
- Na pewno.
- I co im powiesz?
- Powiem im, że siÄ™ pobraliÅ›my, że Kit jest mo­
im synem i prawowitym dziedzicem i że nie mają
do niego prawa. - Otulił ją kołdrą. - Wszystko to,
co powinienem byÅ‚ oznajmić im wczoraj, i chcÄ™, że­
byś była świadkiem tej rozmowy.
A kiedy skoÅ„czÄ™ z St Jacque'ami, wygarnÄ™ ich sy­
nowi, co o nim sądzę, dodał w myślach.
Gdy Andrew i Kathryn weszli do rezydencji, ich
oczom ukazał się dziwny widok. W holu kłębiło się
z pół tuzina gości oraz panna Allerton, Martin Bell,
lord Canterbury, Newberry, pani Tanglewood, kil­
ka pokojówek, pan Isley, Riley i Jem. Widok tych
ostatnich, którzy powinni być w parku i w staj­
niach, zaalarmował Drew.
- Co się stało?
- Lordzie Templeston, Wren! - zawołała Ally na
ich widok. - Powiedzcie, proszę, że Kit jest z wami!
Kathryn zbladła.
- Nie.
285
- O Boże!
Guwernantka osunęłaby się na posadzkę, gdyby
markiz i Newberry jej nie podtrzymali.
- Sprawdzała pani w stajni? - zapytał Drew.
- ZabraÅ‚am go tam -wczeÅ›nie rano, żeby przywi­
tał się z Lancelotem. Błagał mnie o przejażdżkę,
wiÄ™c pan Riley udzieliÅ‚ mu lekcji. Potem zostawi­
łam go w stajni, bo koniecznie chciał pomóc Jemo-
wi w wygarnianiu nawozu, a sama wróciÅ‚am do do­
mu, żeby przygotować mu jedzenie i kąpiel. Kiedy
po niego poszłam, okazało się, że zniknął.
Markiz przeniósł -wzrok na chłopca stajennego.
- Widziałeś, jak Kit wychodzi ze stajni?
- Nie, sir - odparÅ‚ Jem drżącym gÅ‚osem. - Poma­
gaÅ‚ mi sprzÄ…tać boksy. WysÅ‚aÅ‚em go po Å›wieże sia­
no, bo siÄ™ uparÅ‚, choć jest za maÅ‚y, żeby dzwigać ta­
kie ciężary. Już nie wrócił. Pomyślałem, że panna
Allerton przyszÅ‚a i go zabraÅ‚a. - WytarÅ‚ nos rÄ™ka­
wem. - Nie chciałem go zgubić, sir.
- Nie martw się, Jem. To nie twoja wina. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl