[ Pobierz całość w formacie PDF ]
garniturze. Musiał czuć ten jej wzrok, bo poprawił niezdarnie kapelusz i zniknął za rogiem.
Dom był cichy, chłodny, ciemny. Biuro jasne, zawsze przegrzane i pełne ludzi. On w biurze tryskał energią,
mówił szybko i głośno, chodził sprężystym krokiem i wiedział, czego chce. W domu czas spowalniał, a więc
wszystko razem z nim. W domu brzuch mu opadał, stopy marzły, a głos zamierał: nie było z kim rozmawiać,
wydawać poleceń, stare meble znały całą prawdę. Granica między domem a biurem biegła gdzieś na rynku,
po liniach między kamiennymi płytami, i codziennie musiał ją przekraczać dwa razy. To codzienne
przekraczanie granicy stało się jakieś bolesne, więc ostatnio oddalał ten moment i szedł do restauracji na
wódkę. Najpierw chciał wejść do Lido , ta knajpa była mu bardziej po drodze, ale uznał, że nie byłby
w porządku wobec samego siebie, gdyby siadł przy laminowanym, wiecznie wilgotnym blacie, wśród
niedomytych mężczyzn z przedmieść, i wdychał wyziewy piwa i tanich papierosów. Zachodził więc do
Basztowej , zwykle jeszcze pustej o tej porze, gdzie znała go podstarzała kelnerka i bez zamawiania
stawiała mu kieliszek wódki i śledzia w śmietanie. Tam siedział i patrzył przez oszkloną witrynę na ospałą,
małomiasteczkową ulicę. Nie było się co oszukiwać wśród przechodniów szukał Agni. Wtedy zastanawiał
się, co też ona robi, kiedy nie jest z nim. Czy w ogóle istnieje, czy ma jakieś swoje łóżko, szafę mieszczącą
te jej śmieszne spodnie, łazienkę, w której mieszka jej szczoteczka do zębów. Nawet nie wiedział, jak się
nazywa. Mógłby to sprawdzić, mógłby się dopytać, w końcu miasto nie było duże i raczej wszyscy się tu
znali.
Kim ty jesteś? Skąd się tu wzięłaś? Czy masz rodziców? , pytał ją wieczorem, gdy tuliła się do niego sucha
i gładka jak jaszczurka.
Cokolwiek odpowiedziała, wiedział, że kręci. Była całkowicie obca, jakby ulepiono ją z innej gliny, i ta jej
obcość pociągała go do obłędu.
A kim ty jesteś? , odpowiadała pytaniem. Skąd się tu wziąłeś? Gdzie są twoi rodzice?
Opowiadał jej o sobie chętniej niż komukolwiek. Z tych opowieści wyłaniał się sam dla siebie
i z zaskoczeniem stwierdzał, że zawsze był ofiarą jakichś zbiegów okoliczności, przypadkowych spotkań,
chaotycznych ruchów. Potem zastanawiał się nad tym w restauracji Basztowa , gdy pił swoją pojedynczą
wódkę. Te rozmowy w łóżku, gdy leżeli wymęczeni seksem, były jakąś inną odmianą miłości, powiedziałby
nawet doskonalszą. Nie potrzebowała żadnej kokieterii, podchodów, umizgów. Wystarczało tylko otworzyć
w sobie jakieś śluzy, groble, zapory i pozwolić płynąć słowom. A one już wiedziały, co robić, w jakie układać
się zdania, jakie historie tworzyć. Był jej za to wdzięczny, że tak leżała i słuchała. A może wcale nie
słuchała? W takim razie potrzebna mu była jej sama obecność: jej chłopięce ciało zatopione w poduszkach,
równy gorący oddech i zapach świeżo zerwanych ogórków. Kiedyś zmierzył jej dłońmi talię i następnym
razem, gdy był we Wrocławiu u żony, kupił jej w pedecie modną marszczoną spódnicę z szerokim paskiem.
Widać się ucieszyła, bo długo oglądała spódnicę, każdy szczegół jej prostego kroju, jakby po raz pierwszy
coś takiego widziała. Gdy ją przymierzyła, podniósł jej włosy na czubek głowy i zrobił z nich koński ogon.
Tak ją właśnie widział potem zza witryny restauracji. Biegła wzdłuż ulicy, szara spódnica żyła wokół jej
długich nóg. Zanim zdążył zapłacić i wyszedł, znikła. Ale przecież wiedział, że wróci wieczorem, jak
codziennie.
%7łonę zobaczył dzień po operacji. Poraziła go jej poszarzała bladość i w głowie zjawiła mu się myśl, że ona
umrze. Nie byłoby w porządku umrzeć teraz, w tym pogmatwaniu i milczeniu. Naprawdę wystraszył się, że
to zrobi i zostawi go w momencie najniebezpieczniejszym kiedy jedna skóra już odpadła, ale nie ma
jeszcze nowej. Trzymał ją za rękę i wołał po imieniu, aż otworzyła oczy. Uśmiechnęła się słabo, a jego tak
wzruszył ten widok, że zachciało mu się płakać. I byłby sobie pozwolił na łzy, gdyby byli sami, ale obok, metr
dalej stały łóżka, a na każdym ciało kobiety, popsuty miękki, nietrwały mechanizm, wymyślony do
przenoszenia pokoleń poprzez czas, krucha łódz, która płynie z jednego brzegu nocy na drugi i wysypują się
z niej ludzie. Więc tylko zagryzł wargi i obraz zamglił mu się na chwilę od łez.
Jak sobie radzisz? , zapytała.
Kiwnął uspokajająco głową.
Zdaje się, że wycięli mi wszystko .
Mimowolnie spojrzał w to miejsce, gdzie pod kołdrą był jej brzuch. Nie wiadomo dlaczego spodziewał się
zagłębienia. Pocałował jej białą długopalcą dłoń. Siedział tak jeszcze chwilę, a potem był obchód, więc
kazano mu wyjść. Powiedział, że przyjedzie pojutrze.
To właśnie tego dnia kupił tę spódnicę dla Agni.
Nie było sposobu, żeby zatrzymać rojące się w głowie myśli o przyszłości. Wyobrażał sobie, że ona umrze,
a on z Agni zostawią ten spalony już dom i pojadą może na Górny Zląsk albo do Warszawy. On znajdzie
tam bez kłopotu pracę, a Agni pójdzie na studia, na architekturę na przykład. Będzie jej kupował piękne
ubrania i w niedzielę będą się przechadzać po Nowym Zwiecie, a młodzi mężczyzni będą się za nimi
oglądać.
A nawet jeżeli ona nie umrze, to on w końcu od niej odejdzie. Po prostu odejdzie.
I jakie to dziwne pomimo oddalenia, marzenia mieli takie same. Ona też chciała umrzeć. Miała taką
nadzieję; to byłoby najlepsze rozwiązanie. Myśl, że musi wrócić do wielkiego, chłodnego domu, wstawać
rano do apteki, potem robić po drodze zakupy, przesadzać kwiaty, brzdąkać na pianinie i w nieskończoność
przerzucać kartki magazynów, fizycznie ją bolała. Tęskniła tylko do Agni. Czy odważy się powiedzieć mu
o tym, co jej zrobili, że jest pusta w środku jak łupina, i czy on wtedy odważy się zanurzyć w pustkę, która
teraz w niej jest? Rana w brzuchu bolała, szwy nie chciały się goić, pewnie dlatego że w jej myślach kwitła
śmierć. Bo on też mógłby umrzeć, jego służbowy samochód mógłby wpaść na drzewo albo mógł się zdarzyć
wypadek w Blachobycie. Nie czuła się winna, gdy tak myślała. Jej sumienie było teraz po jej stronie. Potem
którejś nocy przyśniły się jej blizniaczki w obozowych pasiakach. Pokazywały jej wielkie blizny na brzuchu.
Robili na nas eksperymenty , powiedziały, wycięli nam wszystko, serce, wątrobę, płuca, ale nam to wcale
nie przeszkadza . Od tego snu zaczęła wracać do zdrowia.
Gdy była jeszcze w szpitalu, on wynajął na przedmieściu mały wilgotny pokój z osobnym wejściem od
zapaskudzonego przez kury podwórka. Jego ściany były zielone i pomalowane wałkiem w nierówny biały
wzór. Stało tam żelazne łóżko z poplamionym materacem, nagi stolik i dwa krzesła. Na ścianie wisiał Jezus
nauczający z łodzi. Tam umówił się z Agni, ale nie mógł się z nią kochać. Nie wiedział dlaczego. Ogarnęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]