[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tego wieczoru Piętro postanowił trzymać się od niej z daleka.
Co powiedziałby Gino, gdyby ją zobaczył? I czy to ważne? Westchnęła, odwracając się od lustra, i
ujrzała Pietra.
- Zostawiłaś drzwi otwarte - tłumaczył się.
- Właśnie oddawałam się chwilowemu samouwielbieniu - zaśmiała się zażenowana.
- Cieszę się. Zasłużyłaś na to. Co cię skłoniło do zmiany?
- Częściowo wczorajszy wieczór. Kiedy masz dość bycia permanentną ofiarą, kupno nowych ciuchów
jest dobrym rozwiÄ…zaniem.
Stanął za nią, patrząc na jej odbicie w lustrze, ukazujące elegancką kobietę. Ruth była pewna, że nigdy
tak nie wyglądała, ale podobał jej się ten nowy wizerunek.
- Pozwól, że ci przedstawię Ruth Numer Trzy.
- Trzy? - spytał ostrożnie.
- Przez lata byłam Ruth Numer Jeden, ale ona zniknęła, i nawet mnie to cieszy. Była nudna, głupia i
naiwna.
- Raczej szlachetna i ufna - poprawił ją Piętro. - Wierzyła mężczyznie, którego kochała.
- No właśnie. Mówiłam, że była głupia. Potem zamieniła się w Ruth Numer Dwa. To ona przyjechała
tutaj tamtej nocy.
- Tylko nie mów o niej nic złego - ostrzegł ją.
- Nie mam zamiaru. To nie jej wina, że była taka, jaka była, ale spójrzmy prawdzie w oczy: kiepski był
z niej kompan.
- Lubiłem jej towarzystwo. Rozmowa z nią była niekło-potliwa. Dawała więcej, niż zdawała sobie
sprawÄ™.
- Jesteś uprzejmy. Ja miałam jej dosyć. Jestem gotowa na Ruth Numer Trzy.
- A jaka ona jest?
- Nie mam pojęcia, i to jest najlepsze. Nie znałam jej do dziś, ale sądzę, że już od jakiegoś czasu
czekała, żeby się pojawić. Ona nie zamierza tutaj siedzieć i tylko brać, jak tamte dwie.
- One też posiadały coś cennego. Nie zmieniaj zbyt wiele. Przechyliła głowę w jedną, a potem w drugą
stronÄ™.
Przesunęła kosmyk, który opadł jej na czoło, najpierw w jedną, a potem w drugą stronę.
- Nie mogę się zdecydować.
- Pokaż się.
Obrócił ją i delikatnie dotknął jej czoła. Jego palce zatrzymały się, wyczuwając bliznę.
- Przepraszam.
- Już nie boli - zapewniła go. - To przeszłość. Skłamała, gdyż tamto wciąż było żywe w jej pamięci,
niezależnie od nowego wizerunku.
- Bardzo ją widać? - spytała.
- To tylko cienka linia. Nie zobaczysz jej, jeśli nie wiesz, że tam jest.
- Tak powinno być - rzekła cicho. - Nie należy afiszować się z bólem, chyba że spotka się kogoś, kto to
zrozumie.
Piętro skinął głową.
- Masz rację, chociaż nie każdy ma takie szczęście. Zaczesał jej kosmyk i delikatnie dotknął wargami
bliznÄ™.
- Wszystko będzie dobrze - szepnął.
Uporządkowali pewne sprawy ku obopólnemu zadowoleniu. Piętro dał Ruth klucz do bocznych
drzwi, żeby była
bardziej niezależna. Zazwyczaj szła razem z nim do biura. Zdarzało się, że zostawała w domu,
studiowała dokumenty i doskonaliła swój włoski. Czasami chodziła na spacer, ucząc się Wenecji. W
towarzystwie Gina myślała tylko o nim, teraz zaczęła poznawać i kochać miasto.
W pozbawionej turystów Wenecji mieszkało ledwie siedemdziesiąt tysięcy ludzi, którzy uważali swój
wyjątkowy dom za najlepsze miejsce na świecie, niezależnie od rozmaitych trudności. Nie było tam
samochodów, więc ludzie przemieszczali się łodzią albo na piechotę. Nawet winda w Wenecji
należała do luksusów.
- Nie możemy instalować wind - wyjaśnił Mario. - Budynki są takie stare i kruche, że wibracje
mogłyby doprowadzić do tragedii. Moi dziadkowie pokonują siedemdziesiąt stopni do swojego
mieszkania na najwyższym piętrze.
- Nie byłoby im lepiej, gdyby zamieszkali gdzie indziej? Spojrzał na nią zdumiony.
- Są wenecjanami - rzekł, jakby to wszystko wyjaśniało. Ruth domyśliła się, że faktycznie tak jest.
Czasam pomagała Mariowi, gdy nie radził sobie z angielskim, czasami on pomagał jej z włoskim.
- Musisz nauczyć się weneckiego dialektu - powiedział jej kiedyś. - Zauważyłaś ten napis przed
biurem? Qua se parla anca in Véneto. To znaczy: Tutaj mówimy także dialektem weneckim. JesteÅ›my
z tego dumni, nie każdy go zna.
- Chyba sobie poradzę - rzekła Ruth. - W moim kraju też są różne dialekty. Pamiętasz tamtego
mężczyznę?
- Tego, z którym pomogłaś mi się dogadać? Tak, ale on tylko wymawiał angielskie słowa jakoś
inaczej. A wenecki to kompletnie inny język.
- O tak. U was występuje litera j, której nie ma we włoskim.
- Więc słyszałaś już o naszym dialekcie?
- Akurat to zapamiętałam.
Jak Gino śmiał się w dniu, gdy powiedział: Ti voglio benel
- To znaczy: %7łyczę ci wszystkiego dobrego - wyjaśnił. - Ale Włosi mówią w ten sposób: Kocham cię.
- Nie wierzę. To brzmi tak statecznie - odparła wówczas.
- Jesteśmy stateczni - stwierdził z udawanym oburzeniem. - Jesteśmy bardzo statecznymi ludzmi.
Mówimy: Ti voglio bene. Chyba że jesteśmy wenecjanami, wtedy mówimy: Te voja ben.
Wciąż słyszała słowa Gina. Te voja ben, te voja ben.
Nagle inne wspomnienie wypłynęło z otchłani jej niepamięci, nie dając się pochwycić, ale nie chcąc
też odejść. On powiedział do niej te trzy słowa, a ona powtarzała je w miłosnej ekstazie. To było parę
dni temu - ale to przecież niemożliwe...
- Ruth, nic ci nie jest? - spytał Mario.
- Nie, nic - odparła natychmiast. Wspomnienie się ulotniło. Ruth westchnęła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]